Epilog

3.5K 471 40
                                    

A więc to był Horan. Wyglądał jak niezwykle dokładna kopia Cartera. Różnili się jedynie kolorem oczu i włosów, które u Horana były niemal białe. Dodatkowo w jego tęczówkach nie dostrzegałam tak dobrze znanego mi ciepła. Jego miejsce zajęła pogarda do wszystkiego, co oddycha, a w szczególności do mnie. Nie omieszkał powiedzieć mi tego w twarz.
Podniosłam się z kryształowej podłogi, odgarniając zasłonę włosów, która opadła mi na oczy. Musiałam wyglądać paskudnie, ale mało mnie to obchodziło. Słysząc cichy śmiech, zacisnęłam pięści i z odrazą spojrzałam na jego zapaćkaną krwią twarz. Zasłużył na każdy cios, który mu zadałam.
- Dlaczego po prostu mnie nie zabijesz? Jeśli teraz to zrobisz, nikt się nie pogniewa... - powiedział z drwiącym uśmiechem na ustach.
Wiedział, że nie ma nic do stracenia, a śmierć może okazać się łaskawsza. Ale nie byłam w stanie go zabić. Nie potrafiłam. - Keneai lepiej się tobą zajmie - wychrypiałam.
Znów się zaśmiał.
- Jesteś zbyt słaba, by mnie zabić.
Coś wewnątrz mnie puściło. Zanim zdążyłam się zorientować moja pięść po raz kolejny uderzyła jego twarz. Gardziłam nim, a za to, co zrobił, zasłużył na wieczność w piekle. Ale miał rację. Byłam zbyt słaba. Keneai zaproponował, że zabierze go na południe, gdzie Horan stanie się jego więźniem. Wciąż chował urazę za odebranie mu niemal całego Klanu. Jednak zanim znikną z Afryki, Horan poniesie jeszcze jedną karę. Tuż przed odlotem dokonam na nim wyroku za zabicie przywódcy. Podetnę mu skrzydła, by nie mógł już nigdy więcej polecieć i uciec.
Wzięłam urywany oddech i wyszłam z niewielkiego pokoju, w którym od ostatniego tygodnia przetrzymywaliśmy Horana. Skinęłam głową dwójce dragonów stojących pod drzwiami i podziękowałam im w duchu za to, że nie okazali względem mnie współczucia. Nie chciałam się przed nimi rozkleić.
Dwa dni po zabójstwie taty zyskałam oficjalny tytuł przywódczyni, choć Michael robił wszystko, by odciągnąć mnie od przyjęcia nowej funkcji. Rozumiałam jego obawy, wszyscy byliśmy roztrzęsieni, ale nie mogłam pozwolić na kierowanie się emocjami. Klan potrzebował wsparcia, silnego przywódcy i gruntownych zmian.
Dragony przyjęły mnie na to stanowisko, choć nie wiedziały, że tak naprawdę Rohan nie był moim ojcem. Tylko Michael, Scott, Marisa i mama wiedzieli, czyją córką jestem. No i oczywiście Carter. Nie przyjął zbyt dobrze zerwania więzi. Nie powiedział mi tego w twarz, ale obwinia mnie za to. Opowiedziałam mu, co przeszłam w niewoli własnego umysłu, jak Keneai uratował mi życie, jednak coś go gryzło. Być może mi nie wierzył i straciłam go na zawsze.
Po długich uroczystościach żałobnych, którymi kierowałam, nadszedł mój moment. Zawiadomiłam o spotkaniu wszystkich doradców powołanych przez Rohana i właśnie oczekiwałam ich w Sali Kryształowej, rozmyślając nad słusznością mojej decyzji. Mimo że starałam się skupić na obecnych sprawach, myśli zawsze uciekały mi w kierunku Euceriena, a także Priama. Praojciec wiedział, że Rohan zginie, i powiedział mi to w sposób, którego początkowo nie rozumiałam. Natomiast istota chaosu... niemal czułam na karku oddech nadchodzącego niebezpieczeństwa. Nie wiedziałam, w jakiej postaci nadejdzie, ale byłam pewna, że stanie się to niedługo.
- Wzywałaś, pani. - Skinęli mi głowami, zajmując miejsca przy kryształowym stole.
- Cieszę się, że tak szybko przybyliście - zaczęłam pewnym tonem, mierząc spojrzeniem każdego z osobna. Wzięłam głębszy oddech i podjęłam dalej: - Z dzisiejszym spotkaniem rozwiązuję Radę Klanu stworzoną przez Rohana Hale'a za czasów jego rządów. Tym samym od dnia dzisiejszego nie możecie podważać moich decyzji.
Zebrani spojrzeli na mnie z konsternacją i szokiem wymalowanym na twarzach. Zapewne pomyśleli, że zwariowałam. Może mieli rację...
- Pani, z całym szacunkiem, ale nie sądzę, że to dobry pomysł - powiedział Marcolm, który jako jedyny emanował współczuciem zamiast gniewem i niedowierzaniem.
- Już podjęłam decyzję - ucięłam krótko. - Gdyby mój ojciec mógł sam decydować o losach Klanu, nigdy nie doszłoby do walki, nie zginęliby nasi bracia i siostry. Nie popełnię jego błędu, dając wam wolną rękę do przebicia moich decyzji. Możecie odejść.
Odprawiłam ich ruchem dłoni, całkowicie ignorując gromiące spojrzenia i zawistne szepty. Wierzyłam, że to, co robię, wesprze Klan i podniesie go na nogi.
- Powinnaś to przemyśleć - powiedział cicho Marcolm, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Będziesz potrzebowała wsparcia.
- Od teraz ja jestem głową Klanu i zamierzam odbudować to, co zniszczyliście. Zacznę wszystko od nowa.

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now