Rozdział 31.

6.5K 760 26
                                    

Mieliście kiedyś taką sytuację, że widząc jakąś rzecz, nagle wracają do was dotąd ukryte wspomnienia? Jakby tama nieświadomości puściła, zalewając umysł nieznanymi dotąd wspomnieniami.
Właśnie to poczułam, kiedy szare oczy Vincenta przeszyły mnie jak lasery. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie i nagłe zrozumienie. Ja musiałam wyglądać jak szok w czystej postaci. Jak to mówią: kobieta zmienną jest. Już po chwili rzuciłam się do przodu i przyparłam mężczyznę do ściany. Warknęłam, jak na córkę wodza klanu przystało, podziwiając strach w jego oczach.
- Gdzie jest moja rodzina?! - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Raven, uspokój się, wszystko ci...
- Gdzie. Jest. Moja. Rodzina?! - powtórzyłam, zaciskając dłonie na jego koszulce.
- Ochłoń - szepnął.
- Nie mów tak... Hej! - ryknęłam, kiedy nagle moje stopy znalazły się nad ziemią.
- Wybacz mała - szepnął Carter, przerzucając mnie przez swoje ramię.
- Puszczaj mnie! - ryknęłam, próbując wyrwać się z jego uścisku. Chcieliście wygiąć stal? Tak mocne było ramię Cartera.
- Napije się pan czegoś? - zapytał dragon, jakby wcale nie walczył ze mną.
Vincent skierował się do kuchni i opadł na krzesło przy wyspie. Wyglądał na smutnego, przez co spuściłam trochę z tonu.
- Wygrałeś! - burknęłam tak cicho, jak tylko mogłam. Carter zdusił śmiech i postawił mnie na ziemi. Usiadłam naprzeciwko Vincenta, nerwowo podrygując nogą.
Miałam szanse dowiedzieć się, co stało się z moją rodziną! Mam być spokojna i opanowana?!
- Byłeś Mediatorem Klanu Wschodzącego Słońca i Niebieskiego Płomienia - zaczęłam spokojnie. - Dobrze wiesz, gdzie jest moja rodzina, a teraz mi to powiesz.
- Raven, to trudniejsze niż myślisz... - westchnął, ukrywając twarz w dłoniach. Wyglądał na bezradnego.
- To zacznij od początku! - nalegałam.
- Twój oj...
- Mamy kłopoty! - krzykną Scott, nagle pojawiając się obok mnie, tym samym przerywając Vincentowi. - Miałaś rację, to Eucerien. Mamy się ukryć i nie wychylać. Oni się tym zajmą.
- Eucerien? - szepnął mężczyzna, mierząc wzrokiem Scotta.
- Kto to? - zapytał anioł.
- Właściciel tego domu - rzuciła Marisa, czekając na wyjaśnienia.
- Mów dalej - ponaglałam.
- Ojciec miał ci o tym powiedzieć. Raven, nie przyjmiesz tego dobrze - ostrzegł mnie.
- Chcę poznać prawdę! - wybuchnęłam. - Nie widziałam rodziny od trzech lat!
Vincent spojrzał na mnie, jakby odradzając mi zagłębiania się w tą sprawę. Miałam to gdzieś. Chciałam odzyskać rodzinę.
- Kiedy zostałaś porwana, twojemu ojcu zabroniono lecieć po ciebie - powiedział wreszcie, na co parsknęłam śmiechem.
- Ciężarówka była zmasakrowana, kiedy mnie z niej wyprowadzali! - sprostowałam. Ojciec nie pozwoliłby zabrać mnie bez walki.
- Zostawcie nas samych - poprosił mężczyzna, błagalnie patrząc na Cartera. Dragon kiwnął głową i wyszedł z pomieszczenia, zabierając ze sobą Marisę oraz Scotta. Vincent odczekał jeszcze chwilę, ważąc słowa.
- To nie był twój klan - podjął cicho. - To był Klan Niebieskiego Płomienia.
- A co im do mnie? - burknęłam, nie dowierzając.
- Ojciec opowiadał ci o tym, jak zażegnano wojnę między tymi klanami?
- Niebieskie smoki odeszły po tym, jak moja matka ofiarowała im Różę Pustyni na znak pokoju.
- To było inaczej... Zostałaś sprzedana za rozejm - wyjaśnił.
- To niemożliwe! - zakpiłam, parskając gorzkim śmiechem. - Mój ojciec by tego nie zrobił!
- Nie miał innego wyboru. W pojawieniu się tych ludzi z ośrodka, dostrzegł szansę na twoją wolność. Gdyby nie to, zostałabyś oddana Horanowi.
- Syn przywódcy Klanu Niebieskiego Płomienia... - szepnęłam, nagle rozumiejąc. Dragony NIGDY nie odpuszczają!
- Rohan miał ci to powiedzieć, gdy minie termin umowy.
- To znaczy? - wykrztusiłam.
- W dniu twoich dwudziestych urodzin.
- Horan już nic nie może mi zrobić. Jestem złączona więzią z Carterem.
- Miałaś zostać przywódcą, dobrze wiesz, że więź można zerwać - stwierdził gorzko.
- Nie są do tego zdolni! - krzyknęłam, uderzając pięścią w blat. - Horan nie ma do mnie żadnych praw!
Wypadłam na zewnątrz z zamiarem ucieczki. Chciałam biec... nie wiem gdzie. Gdziekolwiek. Daleko stąd.
Jednak nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Zsunęłam się po ścianie i oparłam głowę na kolanach. Łzy bezsilności zalały moją twarz. Chłodny wiatr targał moje włosy i zamrażał ciało. To właśnie ten chłód sprawiał, że pozostawałam przy zdrowych zmysłach.
Jak mógł wydać na mnie wyrok?! Mógł mi chociaż o tym powiedzieć! Do tej pory wierzyłam, że próbował mnie odbić. Bezgranicznie mu ufałam, pochłaniałam jego nauki o szczerości, a sam ukrywał prawdę.
Byłam kartą przetargową, gwarancją pokoju. Myślałam, że ZOO jest moim więzieniem, a było wręcz przeciwnie. Teraz wystarczy czekać, aż Horan się o mnie upomni...
Nagle trzasnęły drzwi, a chłód ustąpił. Przyjemne ciepło zalało moje ciało i skraj umysłu.
Carter.
- Nie stracę cię - szepnął, dociskając mnie do swojej piersi. - Za bardzo cię kocham - dodał, a jego słowa rozpaliły nieznany dotąd ogień wewnątrz mnie.
- Ja też cię kocham - szepnęłam, zaciskając palce na jego koszulce.
Carter zaśmiał się i usadził mnie na swoich kolanach.
- Niezbyt dobra pora na takie wyznania, co?
- Kwiatki i czekoladki nie są dla mnie - mruknęłam, wypełniając płuca jego zapachem.
- Nie oczekuj tego ode mnie. Nie jestem romantykiem.
- Nie lubię romantyków.
- Ja za to lubię niegrzeczne dziewczynki - wymruczał z zawadiackim uśmiechem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Rozdział troszkę krótszy, ale cóż... szkoła. Też zebrało mi się na czułości, ale trudno. Carter długo zmagał się z chęcią wypowiedzenia tych słów.
To tak... zgłosiło się sporo osób, więc dzisiaj koło godziny 18 stworzę nową historię z zasadami próby.

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now