Rozdział 27.

6.7K 793 24
                                    

Dwa dni zajęło mi wrócenie do jako takiego funkcjonowania. Marisa i Max trzymali się na dystans. Dziewczyna znała mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że w takim stanie bywam nieprzyjemna.
Nadal nie zrozumiałam, dlaczego to zrobił, dlaczego to powiedział. Wiem, że pękły we mnie wszystkie struny i być może mi przejdzie. Ten kretyn nie zasługuje na to, bym go pragnęła! Nie zasłużył na jakiekolwiek emocje z mojej strony!
Kogo ja oszukuję?! Dragon nie przeżyje bez partnera u boku, a możliwe, że moja rasa niedługo wyginie! Myślałam, że gorzej być nie może.
- Chodź - zażądał Scott, zabierając mi pudełko lodów.
- Hej! - krzyknęłam, zrywając się z kanapy, i podreptałam za nim do kuchni, niemal potykając się o śpiącego kundla. Anioł usiadł obok Marisy i chwycił ją za rękę. Oficialnie są parą?
- Musimy porozmawiać - oświadczył Max, który siedział po drugiej stronie wyspy.
- Powiedziałem im, czego dowiedziałaś się w ZOO - oświadczył Scott. Zajęłam miejsce obok Maxa i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.
- Czyli Mia... nie była zła? - zapytała niepewnie Marisa.
- Nie panowała nad sobą - odpowiedziałam.
- Nie chcę wyjść na nieczułego dupka, ale mamy też bieżącą sprawę - zaczął Max. - Nadal nie wiemy, czym jest Bill i czy przypadkiem nie zamierza nas wszystkich wykończyć.
- Tu masz rację... - mruknęłam. - Zbierzmy wszystko, co wiemy. Potrafi latać, może stać się niewidzialny i jest cholernie silny.
- Prawdopodobnie zyskał nieśmiertelność - dodał anioł.
- I jest pieprzonym świrem - rzuciła Marisa.
- Co prawda, to prawda - zaśmiałam się. - Jakieś pomysły?
- Mógłby być kameleonem, ale one nie potrafią latać - zasugerował Max.
I tak wymienialiśmy swoje przypuszczenia. Braliśmy pod uwagę każdą możliwą istotę, nawet te, które uważaliśmy za wymarłe. Jednak każda propozycja miała jakiś defekt. Większość z nadnaturalnych potrafilibyśmy wyczuć, a popromienni nie posiadają tyle talentów jednocześnie. Po godzinie tego bezowocnego szukania odpowiedzi przypomniałam sobie dość istotną rzecz. Bill nie miał zapachu. Wciąż istnieje legenda o takim tworze, ale jeśli mam rację, już po nas. Tym razem błagałam, bym nie miała racji.
- Chcesz jeszcze lody? - zapytał Scott, kiedy skończyłam jeść kolejne pudełko.
- Tak... - mruknęłam.
Po chwili anioł wrócił na kanapę z opakowaniem lodów czekoladowych. Zaczęłam pochłaniać zamrożone szczęście i wróciłam do filmu. Główna bohaterka uciekła od swojego męża i właśnie (w szpilkach) biegnie maraton na moście. Oczywiście jak to w takich filmach, miłość jej życia pędzi za nią, przyrzekając, że ją kocha. Dziewczyna zatrzymuje się i wpadają sobie w ramiona.
- On kłamie, ty idiotko! - ryknęłam.
Scott załamany pokręcił głową.
- Co?
- Wyglądasz żałośnie - powiedział. - Spójrz na siebie. Żywisz się lodami, non stop siedzisz na tej kanapie i oglądasz jakieś romansidła. Co ty z życiem zrobiłaś... - Westchnął. - Marisa, Max i ja jedziemy do restauracji na kolację. Ogarnij się przez ten czas.
Wyszedł z pokoju, a po chwili usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi.
Może Scott ma rację? Jak mam się ogarnąć, skoro czuję, że brakuje mi istotnego kawałka? To samo czuje Carter? A może zabawia się z jakąś dziwką w pobliskim hotelu?
Zerwałam się z kanapy i ruszyłam do łazienki na piętrze. Zrzuciłam z siebie ubrania i stanęłam pod strumieniem zimnej wody. W tym całym bajzlu miałam jeden powód do szczęścia, a mianowicie mogłam już schować skrzydła.
Woda pozwoliła mi zachować jasność myślenia. Dopiero po kilku minutach postanowiłam, że mogę już wyjść. Założyłam te same ubrania i z turbanem na głowie zeszłam do salonu. Podeszłam do kanapy i stanęłam jak wryta. Nie sądziłam, że istnieje taki rodzaj strachu, a przynajmniej nie chciałam go doznać. Stałam jak sparaliżowana, nie zdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Serce waliło mi jak oszalałe, a po moich plecach przeszedł zimny dreszcz. Ostatni raz byłam tak przerażona, kiedy trzy lata temu pakowali mnie do ciężarówki i wywodzili z dala od rodziny.
- Mia? - szepnęłam z niedowierzaniem, wpatrując się w postać za oknem. Posłała mi przerażający uśmiech i cofnęła się, znikając w ciemnościach. - Zwariowałam - mruknęłam do siebie.
Oddychając głęboko, usiadłam na kanapie i starałam się skupić na filmie, jednak co chwilę spoglądałam na okno. Bałam się, że znów ją zobaczę, ją albo Billa.
W końcu absurd filmu wygrał niemą walkę z moim niepokojem. Okazuje się, że główna bohaterka jest w ciąży, ale ojcem nie jest jej mąż. Wywnioskowała to z tego, że kilka miesięcy wcześniej przespała się z jakimś fagasem w klubie. Logika niektórych filmów jest wręcz powalająca.
"- Nienawidzę cię John!
- Ale ja się kocham Lou! Zawsze cię kochałem! Nawet wtedy, gdy zdradzałem się z twoją siostrą!
- Ja też cię kocham John! Nie przestałam o tobie myśleć podczas seksu z nowo poznanym facetem w brudnym męskim kiblu!"
I dziwić się, że czterdziestoletnie singielki oczekują księcia z bajki.
Udało mi się wyciszyć, kiedy usłyszałam walnie w drzwi. Serce podskoczyło mi do gardła. To Mia? A może Bill chce mnie wykończyć? Znów wpadałam w paranoję, ale nie mogłam tego powstrzymać. Cholernie się bałam, a moją jedyną bronią były szpony.
- Jesteś dragonem, do cholery! - warknęłam do siebie. - Przez tysiąclecia tacy jak ty budzili grozę w śród ludzi! Rusz dupę!
Przekonana własnymi słowami podeszłam do drzwi i przekręciłam klucz. Nawet nie usłyszałam ruchu nieznanej postaci. Nie zdążyłam poczuć jej zapachu. W ostatniej chwili odskoczyłam na bezpieczną odległość, a drzwi z hukiem uderzyły o ścianę, pozostawiając w niej pokaźną dziurę. Ciemność panująca na zewnątrz ukryła twarz napastnika, a ja byłam zbyt rozkojarzona, by skorzystać ze smoczych oczu.
Bałam się, że to już koniec.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Taki dramacik na zakończenie rozdziału...
Kto to może być?

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now