Rozdział 36.

6.7K 724 56
                                    

Specjalnie nie zdradziłam rasy Nauru, chcąc stworzyć lepszy klimat. Z chłopakiem zabrałam jedzenie wodę i do wieczora wspominaliśmy dzieciństwo. Wykręcanie numerów kupcom, pijakom przesiadującym w barze i pani "Zmarszczce" - starszej babce po siedemdziesiątce, która potrafiła zapomnieć własne imię.
Siedzieliśmy w ruinach baru pogrążeni w rozmowach i wybuchach śmiechu.
- A pamiętasz, jak stary Jack próbował umówić się z koniem stojącym przy wozie? - zapytał, przez co niemal tarzaliśmy się po podłodze.
W końcu zaczęło się ściemniać, a Nauru zadrżał lekko od chłodnego wiatru.
- Rozpalmy ognisko - zaproponował, wyprowadzając mnie z pomieszczenia.
- Gdzie reszta? - mruknęłam do siebie, szukając znajomych sylwetek w pozostałościach budynków. - Mógłbyś ich poszukać? Ja zorganizuję opał.
Nauru skinął głową i, mimo ciemności, z gracją ruszył pomiędzy belkami dawnych domów. Tachałam na środek osady sporą ilość drewnianych elementów ścian, dachów, krzeseł... Wszystkiego, co nadawało się do spalenia, rozmyślając nad obecną sytuacją. Najbardziej dręczyła mnie myśl, że zostawiłam Cartera. Nie chciałam tego przyznać, ale podświadomie czułam wybuchową mieszaninę jego uczuć. Smutek, zazdrość, rozczarowanie, wściekłość... To niezbyt dobre połączenie. Byłam pewna swoich uczuć do niego, znałam je od pierwszego spotkania. Spojrzałam na prawą dłoń, na której wciąż malowała się czarna gwiazda - dowód naszej więzi. Jednak na skraju umysłu majaczyła mi pewna niewyraźna myśl. Nigdy nie widziałam dragona w pełnej przemianie, a rudawe włosy kłócą się z czarnymi łuskami. Czy to możliwe, że Carter nie jest tym, za kogo się podaje?
Nie, to niemożliwe. Nie okłamałby mnie, a nawet jeśli, poczułabym to.
Nie powinnam tak myśleć. Jesteśmy sobie przeznaczeni.
Odgoniłam te myśli, widząc zbliżające się postacie. Usiadłam przy stosie polan, po czym wypuściłam w jego kierunku niewielką ilość złocistego ognia. Już po chwili suche drewno zajęło się gorącym płomieniem. Marisa natychmiast rzuciła się do przodu, dygocząc z zimna. Tuż za nią usiadł Scott i objął ją ramionami. Dziewczyna oparła głowę o jego ramię, szepnęła coś cicho i oboje zaśmiali się. Wyglądali tak beztrosko.
Obok mnie pojawił się Carter, jednak jego zachowanie było dokładnym przeciwieństwem anioła. Siedział lekko zgarbiony, wpatrując się w trzaskające polana. Być może zrozumiał moje buzujące myśli, bo złapał za szlówkę moich spodni i przyciągnął mnie do swojego boku.
- Na każdym kroku mam zapewniać cię o moich uczuciach? - mruknął z rozbawieniem, ocierając chłodny nos o moją szyję.
- Nie było by tak źle - odpowiedziałam, wtulając się w niego.
- Młodzież... - warknął rozdrażniony Vincent, mierząc nas wzrokiem, a po chwili wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Nauru przysiadł się do mnie, co spotkało się morderczym spojrzeniem Cartera. Szturchnęłam go lekko w brzuch, dając do zrozumienia, że przesadza, jednak nic to nie dało. Nie rozumiem, dlaczego widzi w moim przyjacielu konkurenta. Fakt Nauru jest przystojny, ale jest moim p r z y j a c i e l e m! Co prawda nie jest rdzennym Afrykańczykiem, a amerykaninem. Jego rodzice przyjechali na czarny ląd na krótko przed jego narodzinami. Jest rasy białej, choć od długiego przebywania na słońcu jego skóra stała się ciemnobrązowa. Ma duże piewne oczy, pełne wargi. Jest dość niski jak na faceta, bo niemal dorównuję mu wzrostem (zaznaczam, że małe jest piękne) przy marnym metr siedemdziesiąt. Od pracy zyskał pokaźną muskulaturę, dzięki czemu już nie wyglądał jak chuchro.
- To... Czym ty właściwie jesteś? - zapytała po chwili Marisa, kierując na niego swoje oczy.
- Wendigo. Tak, wiem - dodał szybko, widząc niedowierzanie ze strony pozostałych - ale ja nie jestem stąd. Moja rodzina pochodzi z Ameryki.
Rozmawialiśmy na wszystkie możliwe tematy, a nawet Nauru znalazł mi jakieś normalne ciuch. Zamiast męczyć się w przydużych wojskowych spodniach, dostałam szorty i szarą koszulkę, którą po kilku minutach pozbawiłam rękawów.
Okazało się, że mój przyjaciel nie bez powodu siedzi w tych ruinach. Jest pierwszą linią obrony przed Rebeliantami. Kiedy tylko się pojawią, daje znać przez radio dalszym wioskom. Zazwyczaj oddziały HNŚ zatrzymują się tutaj, żeby odpocząć, a zadaniem Nauru jest podsłuchiwanie ich rozmów. Jeśli dowie się czegoś niepokojącego, atakuje. Atakuje podświadomość. Wpływ Wendigo miesza ludziom i nieludziom w głowach, pokazuje im najgorsze koszmary, z zakamarków umysłów wyciąga fobie, lęki... Zwariują, strzelą sobie w łeb, zabiją resztę... Wszystko może się zdarzyć.
Co prawda jeszcze nigdy nie widziałam takiego ataku, ale wiele o nich słyszałam. Nie jest to przyjemne doświadczenie. Michael opowiadał mi kiedyś o przypadku pewnego człowieka: obrazy, które widział były tak przerażające, że przez kilkanaście minut uderzał głową o szynę kolejową, aż roztrzaskał sobie czaszkę. Najgorsze było to, że wciąż żył, ale brakowało mu sił. Jego agonię przerwał pociąg...
Było dobrze po północy, kiedy nasz "obóz" pogrążył się we śnie. Spali wszyscy oprócz mnie. Nareszcie byłam w domu, znów mogłam podziwiać atramentowe niebo pokryte miliardami gwiazd; znów moją skórę owiewał suchy wiatr; znów spałam na miękkim, spalonym słońcem piasku.
Carter poruszył się sennie, mocniej zaciskając ramiona na moim ciele. Uśmiechnęłam się sama do siebie, kierując zaspane oczy na przygasające ognisko i osoby śpiące wokół niego. Wszyscy dokładnie okryli się kocami, pragnąc odgrodzić się od chłodu nocy. Wyciągnęłam rękę i podsyciłam płomienie, rozgrzewając powietrze.
Mój wzrok przyciągnął cień, który w mgnieniu oka zniknął między budynkami. Zaalarmowana wyplątałam się z ramiona Cartera i ruszyłam w kierunku intruza. Oczywiście właśnie tak robią idiotki w horrorach, ale nie potrafiłam pozbyć się dziwnego uczucia krzątającego się po mojej głowie. Zrzuciłam buty, a w efekcie kroki stały się cichsze.
Kolejny ruch. Cień przeciął uliczkę. Aż nazbyt przypominał człowieka...
Rzuciłam się biegiem za postacią kierującą się do głównej bramy i tam się zatrzymała. Gwałtownie zaryłam stopami w piasku, całkowicie tracąc prędkość. Wpatrywałam się w intruza, chcąc dostrzec twarz, ubrania, cokolwiek, jednak jego kontury były jakby zamazane.
Nagle stało się coś bardzo dziwnego. Przede mną pojawił się ktoś, kogo uważałam za martwego, za nieistniejącego. Zamarłam, oczekując ruchu żywego trupa. Przeczyłam sama sobie. W nim nie było nic martwego. Oczy promieniały życiem tak samo jak oddech owiewający moją twarz i zapach...
- Tęskniłaś? - zapytał tym samym, dobrze mi znanym głosem.
- Jak ty...?
Nie mogłam skończyć, bo jego ciepłe wargi naparły na moje. Ramionami docisnął mnie do swojego ciała, a ja wplotłam palce w brązowe włosy postaci.
W jednej chwili wszystkie myśli uleciały z mojej głowy. Był tylko on...
- Jak to się stało? Jak ci się... to udało? - szeptałam między kolejnymi pocałunkami.
- Dostałem drugą szansę - odpowiedział, łapiąc moją twarz w dłonie. - Ale zawiodłem się na tobie.
- Co? - wykrztusiłam, wpatrując się w szare oczy, które nagle zmieniły się w stal.
- Zdradziłaś mnie.
- Nick, proszę, ja...
To już nie był Nick. Jego twarz zaczęła się zmieniać. Bill, Nick, Mia... Kolejne, nieznane oblicza całkowicie obcych ludzi.
- Nie pozbędziesz się mnie! - warknął wściekle bezbarwny głos wydobywający się z krtani potwora.
Przerażona upadłam na piach i odczołgałam się na niewielką odległość. Ogromna masa stworzona z mieszanin ludzkich postaci wirowała, poruszała się jak żywa istota, co chwila przybierając inny wygląd.
Zacisnęłam powieki, odcinając się od widoku Euceriena, jednak po chwili moje uszy zaatakowały głosy tych wszystkich ludzi. Mrożące krew w żyłach modlitwy. Zawodzenia. Płacz. Błaganie o litość. Jęki konających. Miliardy różnych tonów.
Moja psychika nie wytrzymała.
Ryknęłam z bezradności, a wokół mnie buchnął ogień. Pierścień złotego płomienia wyrzuconego przez moje ciało pękł jak bańka mydlana, topiąc piach - zamieniając go w szkoło. Rozległ się prymitywny skrzek nienależący do żadnej znanej mi istoty. "W końcu cię złamię!" - usłyszałam przed kolejnym hukiem ognia.
Cisza.
Wszystko przestało istnieć. Nawet wiatr jakby bał się poruszyć powietrze. Eucerien zniknął...

~~~~~~~~~~~~

Przepraszam za tak długą nieobecność. Miałam problemy z internetem, a rozdział właśnie skończyłam pisać. Nie chcę Was dłużej przetrzymywać, więc dodaję niesprawdzony.

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now