Rozdział 22.

7.4K 909 18
                                    

Może i byłam skończoną idiotką, ale nawet nie próbowałam się wyrywać. Ten dziwny zwierzak wiedział, co robi, i nie zamierzałam mu przeszkadzać.
- Hej! Gdzie cię niesie? - krzyknął za mną Scott.
- Ja... nie wiem - odpowiedziałam, znikając za murkiem. Pies pociągnął mnie wzdłuż bocznej ściany peronu, a następnie piaskową ścieżką na obrzeża miasteczka, którego nazwy nie mogłam zapamiętać. Piasek zmienił się w żwir, a ten w asfaltową alejkę, rozdzielającą dwa rzędy identycznych, pomalowanych na biało domów. Każdy z nich był dwupiętrowy z przybudowanym garażem. Równo przycięte trawniki wyglądały tak prawdziwie, jak mogą wyglądać plastikowe rolki ułożone na betonie.
Usłyszałam z sobą tupot stóp, a kilka chwil później dołączyli do mnie Marisa, Scott i Carter.
- Co to ma być? - zapytała czarnowłosa, ciężej oddychając.
- On chce nas gdzieś zaprowadzić - odpowiedziałam szczerze zaintrygowana. To stworzenie wyraźnie chciało, bym za nim poszła, a mój instynkt postanowił mu zaufać. Zignorowałam zdumione spojrzenia, które wymienili i po prostu dałam się ciągnąć za rękaw.
W miarę, jak zmierzliśmy w dół uliczki, budynki były coraz bardziej zaniedbane, aż w końcu zszarzały tynk płatami odpadał od ścian. Kundel skręcił w prawo i puszczając mój rękaw, podreptał do drzwi. Zaskomlał cicho i pacnął łapą w drewno. Rozumiejąc aluzję, podążyłam za nim i nacisnęłam klamkę, która, o dziwo, ustąpiła.
Przywitał mnie zapach kurzu, stęchlizny i starości. Wnętrze było równe zaniedbane, jak cała posesja. Skierowałam się do salonu, który wyglądał, jakby zatrzymał się w czasie. Wszystkie meble przykryto białymi płachtami materiału. Parkiet wykonany z ciemnego drewna był nienaruszony, nie miał nawet najmniejszej rysy, a ściany wyglądały na świeżo pomalowane beżową farbą.
- Co to za miejsce? - zapytał szeptem Carter, jakby bojąc się zakłócić ciszę panującą w całej dzielnicy.
- Nie mam pojęcia, ale po coś nas tu przyprowadził - odpowiedziałam.
- Wygląda na opuszczony - mruknęła do siebie Marisa i podciągnęła żaluzje, które odgradzały pokój od świata. Ze zgrzytem podjechały w górę, a promienie słońca rozjaśniły całe pomieszczenie.
Podeszłam do kształtu, który przypominał sofę, i szarpnięciem ściągnęłam białą płachtę. Drobinki kurzu zatańczyły w powietrzu, a moim oczom ukazała się dwuosobowa kanapa pokryta ciemnobrązową skórą. Przeciągnęłam dłoń po jej obiciu i odwróciłam się do chłopaków, którzy stali jak zaklęci w drzwiach salonu.
- To wszystko jest nowe, dlaczego nikt tu nie mieszka?
- Może ktoś, kto tu mieszkał, musiał... no nie wiem... uciekać? - zaproponował Scott.
- I zadałby sobie tyle trudu, przykrywając meble? - rzucił sarkastycznie Carter.
- Rozejrzyjcie się tu, a ja sprawdzę piętro - nakazałam i ruszyłam schodami na górę. Drewno skrzypiało przy każdym moim kroku, ale były stabilne. Zobaczyłam troje drzwi, majaczących w cieniach korytarza. Wyciągnęłam przed siebie dłoń i wytworzyłam niewielki płomień, który dawał wystarczająco dużo światła. Tutaj ściany pomalowano na głęboki szmaragd, a podłogę wyłożono białymi panelami. Otworzyłam pierwsze drzwi na prawo i ostrożnie weszłam do środka.
Był to pokój małej księżniczki. Wszędzie królował róż i biel. Pojedyncze łóżko pokrywała różowa pościel i stos najróżniejszych maskotek, od zwykłych pluszowych misi po jednorożce. Jasne meble pokrywały dziecięce rysunki, przez które mimowolnie uśmiechnęłam się.
Kolejnym pomieszczeniem była prawdopodobnie sypialnia rodziców tej dziewczynki. W środku znajdowało się jedynie wielkie łóżko z idealnie ułożoną pościelą i szafa przepełniona ubraniami. Wszystko w tym domu idealnie do siebie pasowało. Każdy kolor ścian doskonale dobrano do mebli i innych detali. To wyglądało tak, jakby pewnego dnia wsiedli do samochodu i odjechali, nie patrząc za siebie.
Ostatnim pokojem był niewielki gabinet z wieloma półkami i szafkami. Na przeciwko drzwi stało biurko z otwartym laptopem i stosem papierów obok. Usiadłam na obrotowym fotelu z czarnej skóry i próbowałam uruchomić komputer. Nie wiem, co sobie myślałam. Ten dom od miesięcy stał pusty, a bateria miałaby jeszcze działać?
Otwierałam kolejne szafki i po przejrzeniu tysięcy stron, doszłam do wniosku, że głowa tej rodziny była księgowym. Wiele zestawień, wykresów, obliczeń, tabeli... Dopiero w jednej z ostatnich szafek znalazłam ładowarkę. Ze szczerym uśmiechem podłączyłam ją do kontaktu i - ku mojej radości - laptop zaczął się ładować.
Zaczęłam przeglądać dokumenty leżące na biurku i doszłam do wniosku, że moje poszukiwania przyniosły efekty. Był to list napisany ręcznie, pięknym pismem.

Vincencie,
Moja córka została zabrana przez ludzi. Kilka kolejnych tygodni wraz z żoną i synem szukaliśmy jej, ale bezskutecznie. Obawiamy się, że umowa z Klanem Niebieskiego Płomienia z Alaski zostanie zerwana. By nie dopuścić do wojny, jesteśmy zmuszeni się ukryć i tu właśnie proszę Cię o pomoc. Wiem, że dysponujesz odpowiednimi środkami, jednak bądź ostrożny. Rewolucjoniści są pewniejsi siebie i nie wahają się atakować watah wilkołaków w Europie. Moja żona uważa, że mogą zaryzykować i wyłapywać tych, którzy pomagają nadnaturalnym.
Najlepiej będzie, jeśli wyjedziesz i ukryjesz się w bezpiecznym miejscu. Chroń swoją rodzinę.
Rohan Hale, przywódca Klanu Wschodzącego Słońca ze Środkowej Afryki.

Mój ojciec? Co za umowa? Dlaczego o niczym nie wiedziałam? Ukryli się, to znaczy, że mogą jeszcze żyć! Ale kim są ci rewolucjoniści? Tyle pytań...
- Raven? - Do gabinetu wszedł Carter i coś czułam, że ma dobre wieści. Odłożyłam list na biurko, a on podszedł i przykucnął obok fotela, opierając ręce na moich kolanach. - Jest prąd, gaz, bieżąca ciepła woda i ogrzewanie. To jak wygrana na loterii - wyjaśnił, uśmiechając się. Maska jego arogancji znów opadła, ukazując prawe oblicze.
- To nie przypadek, zobacz - powiedziałam po chwili i z westchnieniem podałam mu kartkę. Przeczytał treść listu i lekko zmarszczył brwi, a skupienie na jego twarzy było wręcz ogromne.
- Wiesz, kto to napisał i do kogo? - zapytał po chwili.
- Mój ojciec, ale nie wiem, kim jest tren Vincent. Nigdy o nim nie słyszałam, ale z listu wynika, ze byli blisko.
Przetarłam twarz dłońmi. Byłam bezradna. Nie wiedziałam, co robić, jak zdobyć pieniądze. A moim priorytetem było dowiedzieć się, co się stało z Klanami dragonów.
- Powinnaś się położyć - szepnął z troską. - Wyglądasz na zmęczoną.
- Jestem zmęczona - stwierdziłam, zerkając w jego oczy. - Myślisz... że może... no nie wiem... dragony wciąż żyją? - zapytałam.
- Nie wiem, ale ty tu jesteś i to jest najważniejsze - odpowiedział i rozciągnął wargi w szelmowskim uśmiechu. - A skoro już o tym mowa... co powiesz na... - wymruczał, przesuwając palce w górę moich ud.
- Nie - rzuciłam krótko i przymknęłam oczy. - Nie teraz. Jeszcze nie jesteśmy bezpieczni.
Zatrzymał się i zawiedziony cofnął ręce.
- Jesteśmy bezpieczni. Mamy miejsce do spania, jesteśmy w Stanach. Nic się nam nie stanie - powiedział szczerze przekonany.
- Coś mi mówi, że to nie koniec naszych problemów.

~~~~~~~~~~

Jak widać, udało mi się napisać kolejny rozdział i znów jestem na pierwszym miejscu!!!

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz