Rozdział 46.

5.7K 566 41
                                    

Tak jak postanowiłam, o wschodzie słońca czekałam na ojca przy głównej śluzie. Oczywiście powiedziałam o wszystkim Carterowi. Na początku próbował znaleźć usprawiedliwienie dla tych sekretów, jednak wiedząc, że ze mną nie wygra, odpuścił.
Kilka minut później przyszli moi rodzice. Żadne z nich nie uśmiechało się, byli obojętni na otaczający świat. Obojętni na mnie! Nie wiem, czego się spodziewałam. Przeprosin? Wyjaśnienia? Zapomniałam, że przywódca jest zbyt dumny na płaszczenie się przed kimkolwiek, nawet jeśli to jego rodzona córka.
Dopiero po chwili zobaczyłam drewnianą szkatułkę niesioną przez ojca. Podał mi ją bez słowa, jedynie zaszczycił mnie beznamiętnym spojrzeniem. Obrysowałam palcem pozłacany grawerunek róży na dębowym wieczku, po czym otworzyłam je. Tak, jak myślałam, na czarnym materiale leżał kamień mojego Klanu - Róża Pustyni. Była niewiele mniejsza od mojej pięści, jednak najbardziej zachwycała jej czerwonawa barwa. To nie ziarenka piasku, a szkło, które powstało przy użyciu dragońskiego ognia. Pogładziłam palcami krawędzie płatków kryształu i zamknęłam wieko.
- Powinniśmy ruszać - zarządził tata, odzywając się po raz pierwszy. Oddałam szkatułkę ojcu. Odebrał ją, po czym skinął na dragona stojącego przy wyjściu. Strażnik sprawnie otworzył śluzę, wypuszczając nas na otwartą przestrzeń bezkresnej pustyni. Odetchnęłam głęboko, wciągając do płuc suche powietrze. Kiedy ja cieszyłam się z takiej pogody, Carter wyglądał na... po prostu nie pasował to tego klimatu. Mrużył oczy, podczas gdy moje źrenice przypominały łepek od szpilki, a siła, która zazwyczaj kaskadami wylewała się z jego ciała, nagle znikła.
- Zaczynamy zabawę - mruknęłam z uśmiechem.
Zaczęłam od rozciągnięcia mięśni, a po chwili po prostu oddałam się przemianie. Tym razem ból był przyjemny. Pozwalałam, by zawładnął moim ciałem, uwalniając je z ciasnej ludzkiej skóry. Poprzestałam na połowicznej przemianie, by zacząć kłótnię z Carterem... Czy możemy spędzić kilka dni bez niepotrzebnych sporów?! Widać jesteśmy siebie warci, bo żadne z nas nigdy nie odpuszcza.
- Lecę z tobą - powiedział stanowczo.
- Dopiero świt, a ty już masz dosyć. Pamiętasz, jak słabo czułeś się ostatnim razem? - odparowałam.
Mogliśmy na siebie wrzeszczeć i tym razem nie czułam się mała. Przemiana, choć częściowa, dodała mi jakieś trzydzieści centymetrów, dzięki czemu nasze oczy znajdowały się na podobnej wysokości i cieszyłam się z tego jak diabli.
- Nic mi nie będzie! Polecę wyżej - upierał się.
- Carter...
- Posłuchaj mnie choć raz - przerwał mi, zaciskając palce na moich ramionach. - Chcę zobaczyć rodzinę.
Na chwilę wstrzymałam oddech. Klan Wiecznych Rzek to jego rodzina, wychowali go jak swojego, mimo różnicy gatunku. Spuściłam wzrok.
- Zgoda - wyrzuciłam, jednak po chwili coś do mnie dotarło...- Ty manipulancie! Grałeś na moim sumieniu! - krzyknęłam, mierząc w niego palcem.
Odpowiedział mi bezczelnym uśmiechem, ukazując dołeczki w pełnej krasie.
- I tak będziesz mnie kochać - szepnął i pocałował mnie krótko. Już chciałam pogłębić pieszczotę, kiedy usłyszałam chrząknięcie... No proszę, ukrywanie przede mną prawdy jest w porządku, ale obserwowanie, jak całuję się z partnerem już nie?!
Przewróciłam oczami, ale odsunęłam się od Cartera, by pozwolić mu przybrać smoczą postać. Zaczął od ściągnięcia koszulki, dzięki czemu przez krótką chwilę mogłam podziwiać jego nagą pierś. Skóra pokryła się czarnymi łuskami, a zza pleców wyłoniły się potężne skrzydła - czego wcześniej nie zauważyłam - zakończone zakrzywionymi kolcami, które świadczą o pochodzeniu jednego z rodziców. Dłonie przekształciły się w szpony, a kości kończyn wydłużyły się, przez co znów był wyższy ode mnie... Spojrzałam na jego przystojną twarz i nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Jej wygląd zbytnio się nie zmienia, jedynie włosy stają się częścią pancerza z łusek, a nos zmniejsza swoje rozmiary. Oczywiście nie można zapomnieć o kilkucentymetrowych kłach zdolnych do rozszarpania najtwardszych materiałów.
Jakim cudem dragony nie rządzą światem?!
Kiedy wreszcie oderwałam oczy od Cartera, z równie wielkim podziwem obserwowałam wygląd pełnej przemiany ojca. Imponował siłą i pewnością siebie, tym bardziej, że wielkością przypominał samochód dostawczy. Stał na czterech łapach, dumnie prostując pierś, która skrywała silne i waleczne serce. Tata to idealny przykład chodzącej zbrojowni - wysunięte szczęki wyposażone w trzydzieści dwa ostre jak brzytwy zęby; potężne łapy z długimi szponami oraz silny ogon zakończony kilkoma twardymi wyrostkami. Uzupełnieniem rynsztunku jest zbroja z ciemnopomarańczowych łusek.
Mama przywiązała do jego grzbietu torbę ze szkatułką, ubraniami i prowiantem, po czym z czułością położyła malutką dłoń na jego pysku. Odpowiedział jej niskim pomrukiem i dotknął łbem jej czoła, jakby mówił do niej w myślach.
Niemal cały Klan zebrał się przy nas, żegnając przywódcę i życząc szybkiego powrotu. Wszyscy wykrzykiwali to, co chcieli powiedzieć, często bez ładu i składu, grzmiąc jak jeden chór głosów. Tata uniósł przednie łapy, by uderzyć nimi o ziemię, przy okazji rycząc własną pieśń. Rozłożył skrzydła i jednym ich machnięciem znalazł się w powietrzu, wzbijając chmury piasku.
Chwilę później poczułam dłoń na ramieniu, a kiedy odwróciłam się, zobaczyłam mamę. Uśmiechała się nieznacznie, jednak szybko wyłapałam błyszczący płyn w jej oczach.
- Rohan chce dla ciebie dobrze - szepnęła. - Brońcie się wzajemnie.
Wróciła do linii tłumu, by razem z nim wykrzyczeć dziwną, ale na swój sposób piękną pieśń.

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now