Rozdział 24.

7.6K 845 24
                                    

Obudził mnie pulsujący ból głowy. Z trudem uchyliłam ociężałe powieki, ale i tak wiele nie widziałam. Jedynie rozmazane kontury i przebłyski kolorów. Dopiero po chwili bezczynnego leżenia, zdecydowałam się usiąść. Zacisnęłam palce na fragmentach gruzu, raniąc je do krwi.
- Co, do jasnej cholery, tu się stało? - mruknęłam do siebie. Wciąż tkwiłam w formie połowicznej przemiany, więc nie odleciałam na długo. Wywnioskowałam to również z otaczającej mnie ciemności.
Zamrugałam kilka razy, przywracając ostrość i z radością stwierdziłam, że nic się nie zmieniło. Zostałam przy ruinach ZOO. Plusy:
- Wiem, gdzie jestem;
- Wiem, jak trafić do domu.
Minusy:
- Nie mam pojęcia, co się stało;
- Nie wiem, co działo się, kiedy byłam nieprzytomna;
- Osoba, która mnie odurzyła, wciąż może być w pobliżu.
Postanowiłam odlecieć z tego miejsca w cholerę. Wzbiłam się w powietrze, ale równie szybko zaliczyłam spotkanie z ziemią. Syknęłam cicho, podciągając się na rękach.
- Tęskniłaś? - Nie możliwe...
- Wiedziałam, że przeżyłeś - warknęłam, rzucając Billowi wyzywające spojrzenie. Byłam zaskoczona. Starte jeansy i biała koszulka zastąpiły wojskowy mundur, a nawet stracił parę kilogramów. Mimo tych zmian, oczy pozostały takie same. Przepełnione głodem.
- Dziwię się, że ty wciąż żyjesz... - wymruczał z drwiącym śmiechem. - Byłem pewien, że jesteś słabsza i już dawno skoczysz z dachu, albo podetniesz sobie żyły - dodał, kucając obok mnie.
- Czym ty jesteś?! - syknęłam.
- Myślałaś, że tak po prostu ci odpowiem? - zapytał z drwiną. Na język cisnęła mi się wiązanka przekleństw, ale nie chciałam ryzykować. Byłam na przegranej pozycji. - Słuchaj teraz uważnie, bo nie będę się powtarzał... - wymruczał i szarpnął mnie za kark, zmuszając, bym przed nim klęczała. - Pozwoliłem wam uciec, ale nie zamierzam odpuścić. Na tym świecie jest więcej działających ośrodków. Wyciągnij wnioski - dodał i rozpłyną się w powietrzu.
Z jękiem upadłam na ziemię i wreszcie wzięłam głębszy oddech. Nie czułam jego zapachu, co wydało mi się dziwne. Każda istota ma własną woń, która ją utożsamia, ale czemu Bill jej nie miał?
Najpierw wrócę do domu, potem mogę się nad tym zastanawiać. Wzbiłam się w powietrze i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ktoś mnie obserwuje. Przyspieszyłam i podleciałam wyżej, gdzie powietrze było wyjątkowo chłodne. Nawet jeśli Bill zdobył zdolność latania, nie ma dość odwagi, by wzbić się tak wysoko. Mimo grubej dragońskiej skóry, odczuwałam igiełki zimna.
Kilka minut później fale drzew ustąpiły miejsca budynkom i autostradom. Zniżyłam lot dopiero nad naszym tymczasowym lokum. Swobodnie spadałam w dół, nabierając prędkości. Skrzydła rozłożyłam zaledwie kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Lekko wylądowałam na sztucznej trawie, by po chwili opaść na kolana. Lot na takiej wysokości nie był dobrym pomysłem...
- Sprytne - usłyszałam, a po chwili krzyczałam z przeogromnego bólu, który rozlał się po moich plecach. Zobaczyłam, jak Carter pędzi do mnie ze strachem wymalowanym na twarzy, sekundę później agonia była zbyt wielka, bym mogła to znieść.

***

- Że co zrobił?! - zapytała z oburzeniem Marisa.
- Podciął mi skrzydła - odpowiedziałam, doskonale ukrywając przerażenie. Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek polecę!
- Kto to był? - dopytywał z troską Scott. Mimo że nasze skrzydła się różnią, anioł doskonale wie, jaki ból powoduje najmniejsze zranienie.
- Nie pamiętam niczego od lądowania - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Przyniosę ci coś do jedzenia - postanowił i wyszedł z pokoju, ciągnąc za sobą Marisę.
Obudziłam się w sypialni na piętrze z zabandażowanymi trzonami skrzydeł. Nie mogłam ich schować i nie prędko to nastąpi. Byłam wykończona. Mój mózg pracował na najwyższych obrotach, a i tak nie mogłam domyślić się, czym jest Bill. Nigdy nie słyszałam o takim stworzeniu.
- Raven? Wszystko gra?
- Max! Co ty tu robisz? - zapytałam, odganiając natrętne myśli.
- Marisa znalazła mnie przy stacji. Jak się okazało, moje mieszkanie zostało zarekwirowane - wyjaśnił.
- Zostajesz tutaj? - dopytywałam z miłym zaskoczeniem.
- Dopóki nie znajdę nowego mieszkania, jesteś na mnie skazana - odparł z szelmowskim uśmiechem.
- Macie coś nowego? Jakieś informacje o ZOO? - Zmieniłam temat.
- Nic. Nie martw się, tu jesteśmy bezpieczni - powiedział przekonany.
Przewróciłam oczami, kiedy odwrócił wzrok. Dlaczego uważają, że wjazd do Stanów jest równoznaczny z zapewnieniem bezpieczeństwa? Lepiej nie zdradzać moich podejrzeń. Dopóki nie dowiem się czegokolwiek o Billu, nic im nie powiem. Jest zbyt niebezpieczny.
- Gdzie chciałaś lecieć? - zapytał po chwili z jakąś dziwną nutą w głosie.
- Chciałam rozprostować skrzydła. Od trzech lat nie latałam - odpowiedziałam, próbując zabrzmieć na urażoną.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy do pokoju weszła ogromna taca z jedzeniem. Dopiero po chwili zobaczyłam różowe pasemka Marisy.
- Ty chcesz wykarmić pół wojska?! - krzyknęłam przerażona ilością jedzenia.
- Nie... To tylko dla ciebie - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Boże... - szepnęłam, kiedy położyła tacę na moich kolanach. Absurdalna ilość naleśników z jeszcze bardziej absurdalną ilością kanapek, miska płatków zbożowych z mlekiem, a wszystko dopełniała ogromna szklanka soku pomarańczowego.
- Skąd wzięłaś na to pieniądze? - zapytałam, odrywając wzrok od góry jedzenia.
- Były w salonie pod kanapą. Skoro nie ma właścicieli, możemy je... pożyczyć - dodała po chwili namysłu.
- Udam, że tego nie słyszałam - mruknęłam i zabrałam się za pałaszowanie płatków.
- Zostawimy cię - powiedziała ze śmiechem i skinęła na Maxa, który niechętnie opuścił pokój. Pomachała mi radośnie i zostawiła mnie samą. Zdecydowałam, że lepiej zjeść to coś, zanim zje mnie.
Kończyłam pochłaniać naleśniki, kiedy odwiedziła mnie kolejna osoba. Miał na sobie ciemne jeansy i zwykły czarny podkoszulek, który cudownie eksponował jego umięśnioną sylwetkę.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Tak, jak może czuć się dragon z podciętymi skrzydłami - zażartowałam, ale i tak poczułam ukłucie bólu w sercu.
- Mogę zobaczyć?
Odwróciłam się do niego plecami i zsunęłam z siebie kołdrę. Scott uznał, że lepiej będzie, jeśli nie założę koszulki. Carter syknął cicho i przebiegł palcami po moim ramieniu.
- Zmienię bandaż, dobrze? - zaproponował i zaczął odwijać materiał z moich skrzydeł. - Możesz nimi ruszać?
Spróbowałam je wyprostować, ale mimo moich wysiłków, nie udało się. Przełknęłam łzy. Westchnął cicho i wrócił do odwijania ran.
Poczułam metaliczną woń krwi. Skrzydła to najdelikatniejsza część dragona. Są niezwykle silne, ale łatwo je zranić. Dawniej, podcięcie skrzydeł było równoznaczne ze śmiercią takiego osobnika. Smok, który nie lata, to martwy smok. Takie rany długo się goją, a i tak nie ma pewności, że dragon wróci do pełnej sprawności.
- Wyleczysz się - powiedział, kiedy już nałożył świeże bandaże i podjadał moje kanapki.
- Mam nadzieję...
Odstawił prawie pustą tacę na podłogę i zaczął składać pocałunki na mojej szyi.
- Bałem się o ciebie - wymruczał, a po moim ciele rozszedł się dreszcz. - Nigdy więcej mnie nie zostawiaj - dodał, wsuwając dłoń pod materiał kołdry, i przebiegł nią po moim brzuchu. Zamruczałam z zadowolenia, ale kiedy jego palce dotknęły ściągacza moich dresów, zawahałam się.
- Carter, przestań - powiedziałam stanowczo. Spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach, ale i... zrozumieniem.
- Dobrze wiesz, że nie jestem NIM - odparł z determinacją.
- Wiem.
Westchnął ciężko, a ja przekręciłam się na bok i wtuliłam w jego tors.
- Mamy przed sobą wieczność - szepnęłam.
- Wieczność... - powtórzył. - To brzmi obiecująco - dodał z zabójczym uśmiechem. - Mogę cię o coś zapytać?
- Zaskocz mnie.
- Powiedziałaś o... no wiesz... Powiedziałaś Scottowi?
- Nie i chyba nigdy nie powiem - odpowiedziałam.
- Dlaczego?
- Ja... nie wiem. Może nie chcę go martwić? Może nie chcę litości? - zastanawiałam się na głos.
- Zapomnijmy o tym - westchnął.
- Jestem za.
Wkrótce jego oddech zwolnił. Kiedy spał, wyglądał tak niewinnie. Podziwiałam krzywiznę szczęki, lekki zarost... Przywoływałam w pamięci jego brązowe oczy, kiedy tańczyły w nich iskierki szczęścia, igrał smutek i rozpalało się pożądanie. Po chwili te cudowne oczy zmieniły właściciela.
Jak to możliwe, że nawet wspomnienie czyichś oczu, może wywołać tak silne emocje? Zacisnęłam powieki, tłumiąc szloch. Być może nigdy nie zapomnę o tamtym zdarzeniu.

~~~~~~~~~~~~~

Już dawno nie było rozdziału, a wszystkiemu winne jest liceum!!!

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now