Rozdział 30.

7.5K 825 60
                                    

- Nie możemy tu zostać! - po raz kolejny stwierdził Carter.
Po ataku paniki wzięłam sporą dawkę środków na uspokojenie i lekko otępiała siedziałam na kanapie, przysłuchując się zawziętej dyskusji współuczestników mojej niedoli.
- Carter, powtarzam ci: nic mi nie jest - odparłam stanowczo.
- Nigdy nie widziałem dragońskiego złotego ognia. Widzisz ducha Mii, masz ataki paniki, to nie jest nic.
- Tak właściwie... - zaczęła cicho Marisa. - To nie jest duch Mii. Wyczułabym ją, albo jej ślad.
- Co to może znaczyć? - zapytał Scott, marszcząc brwi.
- Albo przeżyła... - mruknęłam.
- Albo to nie ona - skończyła za mnie dziewczyna.
- Słuchajcie, wiem, że to nie odpowiedni moment, ale odnowiłem kontakt z rodzicami i... wyprowadzam się - wykrztusił wreszcie Max.
- Co?! - krzyknęliśmy niemal jednocześnie.
- Nie jestem wam tu potrzebny, a moi rodzice mieszkają niedaleko.
- Tak po prostu nas zostawisz? - zapytałam beznamiętnym głosem.
- Ojciec mnie przeprosił, a matka wstawiła się za mną. To wiele znaczy. Rozumiecie, prawda?
Odwróciłam wzrok od spojrzenia jego zielonych oczu. Rozumiałam. Oddałabym wiele, by znów móc spotkać rodziców.
- Idź - rzuciłam, patrząc na dłonie. Scott i Marisa zaczęli przekonywać go, by został, i wrzeszczeć na mnie, bo tak po prostu pozwoliłam mu odejść. Nie możemy zatrzymywać Maxa tylko dlatego, że do tej pory trzymaliśmy się razem. On ma prawo do własnego istnienia, ma prawo żyć w zgodzie z rodzicami. Jedynie Carter i ja siedzieliśmy cicho pogodzeni z jego decyzją.
Skończyło się na tym, że Marisa walnęła pięścią w stolik do kawy i ze łzami w oczach uciekła na piętro, a Scott pobiegł za nią.
- Nie zaczniecie mnie przekonywać? - mruknął Max, przecierając twarz dłońmi.
- To twoja decyzja, stary, nie nasza - odpowiedział mu Carter.
- To moja szansa. Nie rozmawiałem z nimi od siedmiu lat. Dziwię się, że jeszcze o mnie pamiętają...
- Nie można zapomnieć o własnym dziecku - odarłam kategorycznie. - Jak to się stało, że znalazłeś się na ulicy? - wypaliłam. Max wziął głęboki oddech, ważąc następne słowa.
- Chciałem rzucić szkołę i zgłosić się do wojska. Nauka nie była moją mocną stroną, ale ojciec uparł się, że mam zostać prawnikiem. Wiecie... Lepiej czuję się w mundurze niż w koszuli i skarpetach wyprasowanych w kant. Po cholerę prasować skarpety?
Parsknęliśmy śmiechem, rozładowując napięcie.
- Pewnego dnia ojciec kazał mi zabrać swoje rzeczy i się wynieść. Matka stała z boku i tylko patrzyła jak wychodzę, trzaskając drzwiami. Nie potrafiła się postawić.
- Spotkaj się z nimi, a gdyby co, wciąż mamy wolne miejsce - odpowiedziałam z uśmiechem.
Chłopak rozpromieniał i podniósł się z miejsca.
- Dziękuję, za wszystko - szepnął. Z trudem podeszłam do niego i przytuliłam, szepcząc ciche: "powodzenia". Max odwzajemnił uścisk, a puścił mnie, gdy Carter odchrząknął znacząco.
- Trzymaj się, stary - rzucił dragon i uścisnęli sobie dłonie.
Max rzucił nam ostatnie spojrzenie i zniknął za drzwiami.
Byłam pewna, że rodzice go przyjmą. Wybaczą sobie i nadrobią stracone lata.
W ten sposób straciliśmy kolejnego członka grupy.
Zostało czterech.

***

- Jak on mógł nas zostawić? - mruknęła Marisa.
Wszyscy razem siedzieliśmy w sypialni na piętrze i staraliśmy się wymyślić, co dalej. Bill w każdej chwili może zaatakować, a nadnaturalni wciąż giną.
Marisa powiedziała, że nie wyczuła śladu Mii, więc to nie może być ona. Przez to moja teoria jest coraz bardziej prawdopodobna. Już po nas...
- Słuchasz nas? - krzyknął Carter, dźgając mnie palcem w brzuch.
- Mamy poważne kłopoty - zaczęłam. - Wiem, czym jest Bill.
Trzy pary oczu spojrzały na mnie jak na wariatkę, ale co ja im na to poradzę? I tak postąpiliśmy krok naprzód.
- Scott, mówi ci coś nazwa Eucerien? - zapytałam, dobrze znając odpowiedź.
- Jeśli masz rację... Już jesteśmy martwi - mruknął, chowając twarz w dłoniach.
- Ktoś mi wyjaśni, kim jest ten cały Eukaliptus? - wtrącił Carter wyraźnie skołowany.
- Przyłączam się do pytania - rzuciła Marisa, przyglądając się Scottowi.
- Nie Eukaliptus, tylko Eucerien. To mityczna istota żywiąca się ludzkim strachem. Nie posiada własnego ciała, a przybiera wygląd osoby, z której wyssała energię. Po tysiącleciach istnienia może przybrać miliardy różnych postaci - wyjaśnił anioł, wciąż rozważając moją teorię. Równie dobrze mogłam się mylić.
- Skoro żywi się strachem... to co my do tego mamy? - zapytał sceptycznie Carter. Nie był zbyt przekonany...
- Niektórzy twierdzą, że Eucerien jest pierwotną istotą chaosu. Świat powstał z chaosu i do niego dąży. To Eucerien ma być apokalipsą - dodałam.
- Ale co MY do tego mamy? - dopytywała Marisa.
- Żeby wygenerować wystarczającą moc musi przeprowadzić pewien rytuał, a potrzebuje do niego energii przedstawicieli ras nadnaturalnych i popromiennych.
- Każdy rodzaj energii - szepnęłam.
- Dokładnie - zgodził się ze mną anioł.
- I co teraz? - zapytała Marisa, nagle posmutniała.
- Ja przekażę nasze podejrzenia Radzie Aniołów. Jestem pewien, że coś wymyślą - odparł przekonany Scott, a po chwili jego skóra zalśniła nienaturalnym blaskiem. Uśmiechnął się, znikając z pokoju.
- On potrafi się teleportować?! - krzyknęła Marisa, zrywając się z miejsca. Jej oczy przypominały dwie ogromne kule, a usta ułożyła się w idealne "o". - Ale BOMBA! - ryknęła rozradowana.
Wybuchnęliśmy śmiechem, odcinając się od czyhającego niebezpieczeństwa. Oczywiście nasza sielanka nie mogła trwać długo... Na parterze ktoś przekręcił klucz w zamku. Zamarłam.
- Może Max czegoś zapomniał - rzuciła Marisa i ruszyła w stronę schodów. Carter i ja jako wszechpotężne dragony nie mogliśmy chować się za wysłanniczką śmierci, więc wyprzedziliśmy ją i pierwsi zobaczyliśmy tajemniczego nieznajomego.
Był to mężczyzna koło czterdziestki. Miał krótkie brązowe włosy i zaskoczone szare oczy. Jego twarz znaczyły bruzdy i zmarszczki, ale nie był wątłym staruszkiem. Spod białej koszulki polo prześwitywała wysportowana sylwetka.
- Kim pan jest? - wykrztusiłam, mierząc go spojrzeniem
- Ja powinienem zapytać, kim wy jesteście? To mój dom - rzucił, rozglądając się po wnętrzu.
- To Marisa, Carter, a ja jestem Raven - wytłumaczyłam.
- Vincent Horay - burknął. - Co robicie w MOIM domu?
- Uciekliśmy z ośrodka w Kanadzie. Pies nas tu przyprowadził - wytłumaczył Carter.
Mężczyzna zmarszczył brwi i nagle jego oczy wypełniło zrozumienie.
- Pies? O Boże... - szepnął. - Raven, to ty - wykrztusił.
- Pan mnie zna?
- Znałem twojego ojca - odpowiedział, podchodząc do mnie. W jego spojrzeniu było coś takiego, że nie mógł skłamać, a co lepsze... pamiętałam te oczy.

~~~~~~~~~~~~~

Wracam z kolejnym rozdziałem! Mam nadzieję, że wszystko jest jasne i niezbyt zagmatwane...
Przepraszam, ze tak długo nie było rozdziału, ale brakowało mi czasu ;(

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz