Rozdział 51.

5.1K 530 65
                                    

Mimo że od lądowania na Antarktydzie minęło kilkanaście minut, ja już miałam dość. Zaczęła się noc polarna, a to nie było pocieszające. Zimno i brak słońca... to może się źle skończyć.
Choć nie byłam z tego powodu zadowolona, Keneai podtrzymywał mnie od czasu niefortunnego upadku. Oczywiście nie mógł się powstrzymać od śmiechu po każdym moim potknięciu, na które nie mogłam nic poradzić. Lodowaty wiatr, szarpiący moje włosy, wciskał zimno w głąb ciała, powodując coraz silniejsze dreszcze.
Nie mogłam uwierzyć, że prowadzący mnie dragon miał na sobie tylko jeansowe spodnie i zwykłą koszulkę z krótkim rękawem. Może oni przywykli do niskich temperatur, ale ja zdecydowanie wolałam pustynię. Jednak nie mogłam się poddać. Wmawiałam sobie, że jeszcze kilka metrów i znajdziemy się w osadzie, że za kilka minut będę mogła porozmawiać z Keneaiem i że za kilka godzin wrócę do Afryki.
Nie wiedziałam, ile czasu minie, zanim zacznę szczękać zębami, ale całe szczęście mój przewodnik zwolnił, skręcając w stronę błękitnej poświaty, którą widziałam już podczas lotu. Jak się okazało, źródło światła nie było zbyt okazałe. Ot zwykła latarnia na lodowym podwyższeniu. Nie potrzebowałam wiele światła, ale panujące wokół egipskie ciemności były wprost nieprzeniknione. Gdyby nie lampa, byłabym zdana tylko i wyłącznie na Keneaia, a nie planowałam obdarzać go zbyt wielkim zaufaniem. W końcu nie wiedziałam, czy przypadkiem nie wyda mnie Horanowi, by dostać więcej... czegokolwiek, co oferuje mu ten szurnięty dragon.
Przywódca pociągnął mnie do szczeliny, której jakimś cudem nie zauważyłam, a była dość spora. Błękitne światło nie docierało do jej wnętrza, ale dno musiało być głęboko. Podeszłam do krawędzi i nachyliłam się, chcąc coś dojrzeć. Co mogło się stać? Oczywiście pośliznęłam się i niemal czułam jak spadam, jak moje ciało nadziewa się na lodowe szpikulce ukryte na dnie. Jednak tak się nie stało.
Jedynym, co czułam, były silne, zaskakująco ciepłe, ramiona oplatające mnie w talii.
- Złap się mnie. Nie chcę zdrapywać twoich szczątków z posadzki - zamruczał Keneai, a jego dłoń odważniej przesunęła się w kierunku moich pośladków.
- Łapy przy sobie - warknęłam, strącając jego ręce.
Śmiejąc się z moich wysiłków, w końcu puścił. Niestety nie przemyślałam tego, co może stać się dalej. Tym razem na prawdę spadałam. Dopiero po chwili zobaczyłam kształt zasłaniający rozgwieżdżone niebo. W mroku błysnęły jasne oczy, a sekundę później miękko stanęłam na własnych nogach.
Warknęłam pod nosem, uderzając śmiejącego się w niebogłosy dragona.
- Kretyn! - syknęłam.
- Kochana, daj mi się zabawić - rzucił i złapał mnie za rękę. - Rzadko miewam gości, a moje kobiety są zbyt... zimne.
- Przyleciałam w innej sprawie - warknęłam, wyszarpując dłoń.
- Horan uprzedził mnie o twojej wizycie.
Stanęłam jak sparaliżowana. Znałam ryzyko, ale do tej pory to do mnie nie docierało. Znalazłam się w jaskini lwa i jeśli Horan był gdzieś w pobliżu, mogłam kopać własny grób.
- Spokojnie... - dodał ze śmiechem. - Ten zaślepiony chciwością dragon nie zapuszcza się na mój teren. A teraz, proszę, chodź ze mną.
Spojrzał na mnie białymi oczami i dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę z tego, że jest w pełni człowiekiem z dragońskimi skrzydłami. Częściowe przemiany są strasznie trudne do opanowania, a on tak po prostu przede mną stał...
- Jak ty to...
- Chodź - przerwał mi twardo.
Westchnęłam i dałam się prowadzić w głąb zacienionego tunelu. Wewnątrz szczeliny wiatr niemal całkowicie ucichł, co było moim zbawieniem. Może nie odzyskałam normalnej temperatury, ale na pewno byłam cieplejsza.
Z każdym kolejnym krokiem w głąb korytarza na ścianach pojawiało się coraz więcej pochodni. Dodatkowo płomień każdej z nich miał piękny błękitny odcień. Był swoistą anomalią w naturze. Według logiki każdy ogień jest gorący, jednak nie w tym przypadku. Lodowe oddechy smoków tworzą inny rodzaj płomieni. Są zimne, potrafią zamrozić powietrze. Chyba nie muszę mówić, co robią z żywym organizmem.
Przyglądałam się, jak ów ogień wspinał się po ścianach i sklepieniu, dodając im kolejne centymetry lodu. Surowe wnętrze potęgowało uczucie chłodu, które wkradało się do mojego przemęczonego ciała. Jedynym, o czym marzyłam, były ożywiające promienie południowego słońca.
- Tutaj - odezwał się wreszcie Keneai, skręcając w prawą odnogę korytarza.
Kolejne metry po lodowym labiryncie pokonaliśmy w ciszy. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że do tej pory nie spotkałam więcej dragonów, a z tego co słyszałam były dość ciekawskie. Wreszcie Keneai pchnął fragment ściany, który okazał się być drzwiami. Odetchnęłam z ulgą. Powoli odmrażałam sobie stopy.
Wnętrze było dość przyjemne. Nie mniej jednak zdziwił się na widok czarnej kanapy obitej czarną skórą oraz innych nowoczesnych mebli. Znajdował się tam niewielki drewniany stolik z kilkoma krzesłami w kolorze ciemnego brązu, a w rogu pomieszczenia lodowy piedestał, na którym stała wykonana z tego samego materiału szkatułka.
- Usiądź. Powinnaś się rozgrzać - polecił Keneai, zamykając za mną ledwie widoczne drzwi.
Zrobiłam krok w stronę kanapy, a pod bosymi stopami poczułam coś miękkiego... na moje zdziwienie jedynie wzruszył ramionami.
- No co? Nie lubię chodzić po twardym lodzie.
Parsknęłam cichym śmiechem, pokonując niewielką odległość po idealnie białym dywanie. Rzuciłam się na kanapę, a po chwili poczułam jak, na moje ramiona opada ciężki materiał. Szczelniej otuliłam się miękkim kocem, niemal w nim tonąc. Jak na dragona lodu Keneai był dość opiekuńczy.
- Dlaczego tutaj przyleciałaś? - zapytał, przyglądając mi się z drugiego końca kanapy, jednak ten dystans wydawał mi się zbyt mały.
Westchnęłam, przygryzając wargę. Od czego miałam zacząć?
- Zanim przejdę do konkretu... Dlaczego jesteś tu sam? - zapytałam, podnosząc wzrok na jego białe tęczówki. Po dokładniejszym przyjrzeniu się, dostrzegłam, że mają lekko złotawe zabarwienie.
- Ale pytanie wybrałaś... - niemal warknął z niezadowolenia. - Naprawdę chcesz wiedzieć? Twój kochaś przekupił wszystkich moich wojowników. Nawet kobiety za nim poszły. Tylko pięciu, których nie potraktowałaś zbyt łagodnie, postanowili ze mną zostać.
Zszokowana wpatrywałam się w jego wykrzywioną w grymasie złości twarz. Jednak to było coś więcej. W oczach dostrzegłam błysk szaleństwa, chęć zemsty i ogień gniewu.
- Czyli nie zawarłeś sojuszu z Horanem? - dopytywałam. Musiałam mieć sto procent pewności.
- Oczywiście, że zawarłem! - wytknął. - Tyle że to nie był sojusz, a pakt z diabłem. Dałem się oszukać.
- Ilu twoich ludzi do niego dołączyło?
- Ponad dwustu wojowników, a dodaj do tego kobiety i młodzików.
Złość z niego uleciała, kiedy podparł łokcie na kolanach. Wydawał się być bardziej ludzki w tej pozycji. Musiał być wykończony i zawiedziony decyzją członków Klanu.
- Co im obiecał? - dopytywał cicho.
Bałam się powiedzieć coś, co momentalnie zmieni jego nastrój. Dragony lodu łatwo wyprowadzić z równowagi, a nie chciał doświadczyć gniewu Keneaia na swojej skórze.
- Zapewne słyszałaś, że mój Klan produkuje uzbrojenie...
- Co jest kompletną głupotą - wtrąciłam.
- ...ale do tego potrzebujemy ognia - mówił dalej, nie zwracając uwagi na moje słowa. - Horan zaproponował niewyczerpalne źródło energii. Uwierz mi, to propozycja nie do odrzucenia.
- Przecież musieli wiedzieć o tym, że staną się niewolnikami... - szepnęłam.
- Najwyraźniej uznali, że lepiej podlegać jemu - warknął wściekle, zaciskając pięści.
- To musi być dla ciebie ciężkie, ale...
- Ciężkie?! - przerwał mi. - Nie wyobrażasz sobie, jakie to upokarzające! Zostać opuszczonym przez własny Klan... nie ma większej zniewagi dla przywódcy!
Jego głos ociekał jadem. Uznałam, że to odpowiedni moment na zmianę taktyki. Przedstawienie Horana jako wspólnego wroga mogłoby pomóc przeciągnąć go na moją stronę.
- A gdybyś mógł odzyskać swoich ludzi? - zapytałam z powagą.
Gwałtownie odwrócił się w moją stronę, a w jego zimnych oczach pojawił się błysk nadziei, ale też cień determinacji. Był gotowy na wszystko.
- Kusząca propozycja, ale nie mam wojowników. Nie mam nic, o co mogłabyś prosić - szepnął.
- Masz wiedzę - odpowiedziałam twardo. - Musisz wiedzieć, co on planuje.
- Niestety cię rozczaruję, ale niewiele wiem o planach Horana. - Urwał na chwilę. - Za to znam twoje sekrety.
Zaskoczona wpatrywałam się w jego twarz z wymalowanym uśmiechem. Moje sekrety?
- Co masz na myśli? - zapytałam ostrożnie.
W odpowiedzi posłał mi kolejny uśmiech i wstał z kanapy. W ciszy ruszył na drugą stronę niewielkiego pomieszczenia. Obserwowałam jego dobrze zarysowane ramiona opięte w szarej koszulce i zauważyłam dwa pionowe rozcięcia, które znajdowały się na wysokości łopatek. Byłam pewna, że powstały, kiedy wysunął skrzydła. Na ich wspomnienie nie mogłam powstrzymać podziwu. Jak ktoś tak młody opanował tak trudną sztukę?
Keneai sięgnął go regału, którego jakimś cudem wcześniej nie zauważyłam, i po chwili zobaczyłam w jego dłoniach opasłą książkę obitą brązowo-szarą skórą. Niemal z nabożną czcią podał mi zestarzały tom, cały czas obserwując moją reakcję. Odebrałam od niego księgę, uważnie studiując każde zdobienie na przyniszczonej okładce. Ostrożnie otworzyłam ją na pierwszej stronie i zszokowana odczytałam łaciński napis:
- Magnus Liber.
- Dokładnie - potwierdził, siadając tuż obok mnie.
Drżącymi rękoma położyłam książkę na kolanach, wciąż wpatrując się w zapisane pięknie zdobionym pismem litery. Dopiero po chwili zaczęłam odzyskiwać kontrolę nad myślami, co było niezmiernie trudne mając przed oczami stos kartek uważanych w moim Klanie za już dawno nieistniejące.
- Co Wielka Księga ma wspólnego ze mną? - zapytałam słabym głosem, za co szybko się zganiłam.
- Otwórz na stronie setnej - polecił.
Zanim to zrobiłam, podniosłam wzrok na jego oczy, szukając w nich oszustwa lub czegokolwiek innego. Jednak one pozostawały poważne i zimne.
Ostrożnie przerzuciłam pożółkłe stronice, dostrzegając na każdej z nich piękne ikony i drobne zdobienia. Przy akompaniamencie szeleszczącego papieru dotarłam do wyznaczonej strony.
- Wers dwudziesty trzeci.
Odnalazłam ten fragment i szybko prześledziłam go wzrokiem. Nie znałam go, a wielokrotnie słyszałam, jak starsze dragony opowiadają historię zawartą w Magnus Liber. Ta księga jest swoistą Biblią, jednak powstała tysiąclecia wcześniej. Zapisano w niej historię powstania dragonów, naszych zwyczajów, kultur, dosłownie wszystkiego. Wielka Księga jest naszym dziedzictwem, każdy ją zna, ale nie wielu miało okazję ją przeczytać.
A w tym momencie siedziałam na południu i miałam w rękach niemal mityczną Magnus Liber.
- Przeczytaj - polecił przerażająco spokojnym głosem, od którego włosy na karku stanęły mi dęba.
„I wtedy Priam powiedział do swych dzieci: Na wasz obraz stworzę drugą córkę, by jej moc i życie ocaliły waszych potomków od Istoty Chaosu. Eucerien żadnej władzy nad nią mieć nie będzie, a jej siła tylko za jej zgodą może być zabrana. A imię jej Raven, królowa kruków. Czarne skrzydła wybawią ją i jej przyjaciół od mroku, by Chaos nie mógł wygrać. Jej ogień nieść będzie nadzieję, a ona sama nie podda się złu. Wam, moje dzieci, nakazuję strzec siostry nim nie uzna, że nadszedł czas, a wtedy nastanie wielka bitwa między wrogimi Klanami. I zapanuje chaos, który tylko ona będzie mogła opanować. Jam jest Priam, ojciec wasz i ojciec siostry waszej. Takie jest moje słowo i taka jest wola moja."
Odczytałam tekst na głos, a cisza, która zadźwięczała w pomieszczeniu, nagle wydawała się zagłuszyć wszystko wokół. Dopiero po długich sekundach zdołałam zignorować krew szumiącą w moich uszach.
- Nie rozumiem, co to ma ze mną wspólnego - oświadczyłam, zamykając księgę.
- Nie udawaj... - Westchnął. - Nie bez powodu Eucerien jeszcze cię nie zabił.
Zszokowana wpatrywałam się w Keneaia, na którego twarzy malował się półuśmiech. Skąd to wiedział?
- Skąd możesz wiedzieć, że to ja? Chciałabym zauważyć, że moja smocza postać ma czerwone łuski - niemal warknęłam.
- Skoro tak uważasz... - odparł zagadkowo, zbywając mnie.
Warknęłam wściekle pod nosem. Kolejne tajemnice! Dragon otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak szybko go uprzedziłam.
- Jeśli masz zamiar powiedzieć coś w stylu „zapytaj ojca", daruj sobie. Mam dość.
- Wręcz przeciwnie - odpowiedział po chwili ciszy, przeszywając mnie spojrzeniem. - Zamierzam przekonać cię, że to właśnie ty jesteś drugą córką Priama.
Parsknęłam pod nosem.
- Naprawdę w to wierzysz? Mam osiemnaście lat, nie osiemnaście tysięcy.
- Właściwie to jesteś jeszcze starsza, ale nie o tym teraz. Zrozum, że to ty możesz pokonać, a nawet zabić Euceriena.
W jego głosie drzemało przekonanie do wypowiadanych słów. Naprawdę miał nadzieję, że mu uwierzę. Ja miałabym być mityczną córką Priama? Keneai musiał zwariować od samotności.
- Posłuchaj... - zaczęłam, ale nie pozwolił mi skończyć.
- Nie, to ty posłuchaj. - Zarwał się z kanapy. - Masz moc, która uwolni świat od Euceriena. Po to Priam cię stworzył. Masz zaprowadzić spokój. Tylko ty możesz to zrobić!
- Nie jestem dragonką z Wielkiej Księgi! - ryknęłam. - Mam zwyczajnych rodziców, czerwone łuski i nie zabiję Euceriena!
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz... - Westchnął. - Twój ogień jest wyjątkowy. Jest złoty. To on ma przynieść nadzieję.
Również stanęłam na równe nogi, pozwalając by koc spadł, a księga z głuchym echem uderzyła o dywan. Nie obchodziło mnie, że to zniewaga. Mój umysł toczył walkę realnych faktów z wymysłami Keneaia.
- To twoje przeznaczenie! - ryknął za mną, kiedy wypadłam na korytarz.
Mając w pamięci drogę, którą pokonaliśmy, biegłam z powrotem do szczeliny. Adrenalina w moich żyłach sprawiła, że zapomniałam o zimnie i ból niemal wszystkich mięśni. Chciałam się stamtąd wydostać i wrócić do schronu. Byłam gotowa na przyjęcie nagany za działanie na własną rękę i planowanie kolejnego kroku. Magnus Liber na pewno nie mówiła o mnie. Imię to zwykły zbieg okoliczności!
- Raven! Zaczekaj, do cholery! - krzyczał za mną Keneai, kiedy byłam coraz bliżej wyjścia z tego labiryntu. - Jest coś jeszcze! Eucerien jest z tobą w jakiś sposób połączony. To dlatego możesz go zabić.
Nie zatrzymywałam się i choć nie chciałam słyszeć jego słów, echo przynosiło je do moich uszu. On jest szalony - myślałam. Wreszcie przede mną pojawiła się ściana, a tuż nad moją głową rozciągało się niebo usiane jasnymi gwiazdami. Nie zwracając uwagi na ubranie, zmieniłam postać i sekundę później wzbiłam się w powietrze. Zostawiłam za sobą krzyczącego dragona i kierowana wewnętrznym kompasem ruszyłam na północ. Prosto do domu.
Lot tutaj był błędem. Chciałam zdobyć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, a zbyt wiele nie osiągnęłam. Jedynie dodałam sobie problemów. Poczułam nutkę wahania w głębi duszy. Miałam w rękach prawdziwą Wielką Księgę. Tekst mógł być prawdziwy, ale Keneai pomylił się ze swoim osądem. To nie ja byłam królową kruków. Powstrzymanie Euceriena stałoby się o wiele łatwiejsze, jednak księga nie mówiła o mnie.
Wkrótce po odrzuceniu myśli o córce Priama znalazłam się nad nieprzeniknioną czernią oceanu. Wzburzone fale napędzane wiatrem uderzały o siebie rozsiewając wokół donośny szum i huk wody. Momentami nie mogłam zająć umysłu czymkolwiek innym poza zapachem soli i wszystkimi dźwiękami. W sumie było mi to na rękę.
Nagle poczułam ukłucie bólu w okolicy oczu. Skrzywiłam się na jego intensywność i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że zaczęłam spadać. Otrząsnęłam się w ostatniej sekundzie. Rozłożyłam skrzydła i na powrót szybowałam kilkanaście metrów ponad ryczącym oceanem. Nie zdążyłam pomyśleć o przyczynie bólu, a znów się pojawił. Tym razem nie zareagowałam odpowiednio szybko. Moje bezwładne ciało z ogromną siłą uderzyło w taflę wody. Fale zamknęły się nade mną, odbierając cenny tlen.
Wokół była tylko czerń. Im głębiej opadałam, tym bardziej traciłam świadomość, w którą stronę powinnam płynąć. Moje kończyny stały się bezwładne. Czy to z zimna, czy strachu.
Wstrzymywałam powietrze tak długo, jak tylko mogłam. Moje płuca płonęły żywym ogniem, a skóra coraz szybciej traciła ciepło. Zamknęłam i tak bezużyteczne oczy. Zostałam sama pogrążona w bezkresnej otchłani, która powoli wysysała ze mnie życie. Chciałam walczyć. Ale nie mogłam. Nie byłam w stanie myśleć. Nie mogłam zaczerpnąć powietrza. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam nic zrobić. Tylko dalej opadać w mrok.

~~~~~~~~~

Po raz kolejny przepraszam za tak długą nieobecność. Po prostu coraz trudnej przychodzi mi pisanie.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi to.

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz