Rozdział 14.

8.1K 942 30
                                    

- W porządku - zgodził się, a ja nie mogłam powstrzymać zdziwienia.
- Mówisz serio? - wykrztusiłam. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami. Nie wiedziałam, że pójdzie tak łatwo!
Właśnie...
Poszło zbyt łatwo.
- Ale coś za coś - mruknął zmysłowym tonem, a moje podbrzusze zacisnęło się. Cholerne, zdradliwe ciało!
I o to chodzi... Coś za coś. A ja co? Spodziewałam się, że tak po prostu podporządkuje się moim poleceniom?!
Idiotka.
- Czego chcesz? - warknęłam wściekła na własną naiwność.
Posłał mi szelmowski uśmiech, a ja przełknęłam ślinę.
- Pocałuj mnie tak, żeby zmiękły mi kolana - wymruczał nachylając się nade mną.
Dziękowałam Bogu za to, że Scott postanowił się ulotnić, bo w przeciwnym razie Carter ucierpiałby. Nie tylko jego ładna buźka...
- Możesz mnie przecież oszukać - odpowiedziałam, opanowując dreszcz. W jego oczach zobaczyłam coś, co przypominało urazę.
- W takim razie musisz mi zaufać.
- Tobie nie można ufać - stwierdziłam z lekkim smutkiem, za który miałam ochotę przywalić sobie w twarz patelnią.
- Pocałujesz mnie, a pomogę ci przy buncie. Umowa? - zapytał wyciągając dłoń.
Zawahałam się. Jeśli mnie oszuka...
- Umowa - rzuciłam, ściskając jego rękę.
- A teraz czekam na orgazm - westchnął rozmarzony i usiadł wygodniej pod drzewem. Miałam ochotę mu przywalić, a jeszcze bardziej: pocałować go. Od razu znienawidziłam się za to, co zrobiłam.
Zamknęłam na chwilę oczy i wzięłam urywany oddech. Co ma się stać, to się stanie. I tak by do tego doszło.
A skoro chce orgazmu to ja mu to załatwię. Czemu nie mogę się tym zabawić?!
Ze złowieszczym uśmiechem na ustach usiadłam mu na kolanach, obejmując nogami w pasie. Przesunęłam dłonie po jego torsie i z satysfakcją poczułam, jak zadrżał. Spojrzałam w jego brązowe oczy i zobaczyłam w nich rozpalające się pożądanie.
- Miał być pocałunek, a nie molestowanie - warknął seksownym tonem, łapiąc mnie za nadgarstki. Przycisnął je do swoich bioder i nawet nie poluźnił uścisku, a od tego nagłego ruchu straciłam podparcie i poleciałam na jego pierś.
- Jak chcesz... - mruknęłam, zmniejszając odległość między naszymi twarzami. Musnęłam jego usta, a przez moje ciało przepłyną prąd i niewielki dreszcz przebiegł po mojej skórze.
Carter musiał poczuć to samo, bo na chwilę zastygł w bezruchu, by po chwili dopaść do moich warg. Odwzajemniłam pocałunek, wmawiając sobie, że to dla buntu, jednak nawet siebie samej nie mogłam o tym przekonać. Robiłam to dla siebie.
Poczułam nacisk na udo i odsunęłam się.
- Nie było orgazmu - fuknął oburzony.
- Miały ci zmięknąć kolana, a - jak sądzę po twoich spodniach - twojemu koledze się podobało.
- Kobiety... - mruknął pod nosem i puścił moje ręce. - Co mam zrobić? - zapytał zrezygnowany, a ja uśmiechnęłam się z triumfem.
- Masz pokój na trzecim piętrze, prawda? - Skinął głową. - Kiedy wyłączymy zasilanie, porozwalasz kamery na całym poziomie. Ja i Scott zrobimy to na drugim piętrze.
- Nie lepiej odłączyć główny panel? - zapytał chamskim tonem (oczywiście jeśli taki istnieje).
- Myślisz, że o tym nie pomyślałam?! - warknęłam. - Główny panel ma swoje własne zasilanie, trzeba by go rozwalić.
- Mogę się tego podjąć... - wymruczał z szelmowskim uśmiechem.
- Nie możesz - ucięłam krótko. - To Marisa odcina zasilanie i zapewnia nam ciche przedostanie się do wyjścia.
- A ta druga?
- Mia jest telekinetyczką. Otworzy drzwi Marisy i dzięki niej będziemy stale w kontakcie.
- Co potem? Uznajmy, że zniszczymy wszystkie kamery, a Marisa odłączy zasilanie. Na pewno moją tu generator awaryjny. Byliby skończonymi idiotami, gdyby nie zainstalowali czegoś takiego!
- Generator włącza się dopiero po 30 sekundach. Wszystkie drzwi do pokoi się otworzą.
- Przemyślałaś wszystko - szepnął jakby... z dumą?
- Dopracowałam plan Chrisa, ale to nie ważne. Musimy wybrać odpowiedni dzień na przeprowadzenie akcji.
- Chwila, mam pytanie - przerwał mi, na co lekko zmrużyłam oczy. - Jeśli uciekniemy, to co później?
No właśnie... JEŚLI uciekniemy.
- Znajoma załatwi nam transport. Przekroczymy granicę i jesteśmy bezpieczni.
- Znajoma? - wykrztusił zdziwiony.
- Jedna z lekarek. Słuchaj mnie teraz uważnie - mruknęłam, mierząc go zabójczym spojrzeniem. - Jeśli nas wydasz, to obiecuję, że będę ostatnią osobą, jaką zobaczysz.
- Nie byłoby tak źle... - wymruczał, przysuwając się do mnie.
- Ani się waż - warknęłam, zsuwając się z jego ciała i zostawiłam go samego.
Byłam pełna obaw. Jeśli nas zdradzi, to praktycznie już jesteśmy martwi! Zawsze coś może pójść nie...
- Nawet nie próbuj krzyczeć - mrukną Ian, przyciskając mnie do drzewa. Swoją wielką łapą zakrył mi usta, a na język cisnęły mi się nieprzyjemne epitety. - Teraz zabiorę rękę, a ty spokojnie ze mną porozmawiasz, zgoda?
Zgromiłam go spojrzeniem, a on uznał to za tak.
- Czego chcesz?! - warknęłam wściekła.
- Uciec razem z wami.
Parsknęłam śmiechem.
- Gdybyś podsłuchał całą rozmowę, wiedziałbyś, że nikt tutaj nie zostanie. Ale jeśli chcesz się przydać... możesz pomóc w walce - dodałam z podstępnym uśmiechem. - Chyba chcesz się zemścić na Psach, co?
Odpowiedział mi tym samym uśmiechem i odszedł jakby nigdy nic. Mogłam go nie lubić, ale dodatkowi sojusznicy się przydadzą.
Kilka następnych godzin spędziłam na opalaniu się. Leżałam na trawie, nucąc ulubione piosenki, kiedy nagle ktoś usiadł mi na plecach. Dodam, że ta osoba nie była zbyt lekka.
- Złaź ze mnie, do jasnej cholery! - wykrztusiłam, czując, jak mój kręgosłup wygina się nie w tą stronę co trzeba.
- Mam wieści! - Zaświergotał radośnie Carter.
- Zaraz złamiesz mi kręgosłup i te wieści będą jeszcze lepsze - warknęłam.
- Przesadzasz... - mruknął pod nosem, kładąc się obok mnie.
Wygięłam się w łuk, wyrzucając plecy w górę i skrzywiłam się, słysząc kilka trzasków.
- Auć... - jęknął, ale dobry nastrój znów wymalował uśmiech na jego twarzy. - Loren jest w izolatce! Loren jest w izolatce! - zaśpiewał, a ja zawtórowałam mu śmiechem.
- Brałeś coś? Podali ci jakieś eksperymentalne leki? - zapytałam sarkastycznie. Zachowywał się jak dziecko. Cofał się w rozwoju, czy jak?!
- Strażnicy zabrali mnie do jakiegoś białego laboratorium, tamci wzięli taką wieeelką igłę i coś mi wstrzyknęli - opowiadał z fascynacją. - Ale nie dostałem cukierka! - fuknął oburzony, zakładając ręce i wydymając wargi.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Nie śmiej się! - krzyknął. - Dlaczego się śmiejesz? - zapytał po chwili.
- Co... jeszcze powiedzieli lekarze? - dopytywałam, opanowując nagły wybuch. Zmarszczył brwi w głębokiej zadumie i mogę przysiąc, że nad jego głową zapaliła się żarówka.
- To po to, żeby zapobiec "niechcianym wypadkom" - powiedział, naśladując niski baryton jednego z lekarzy i robiąc cudzysłów w powietrzu.
I wszystko jasne! Podali mu środek ograniczający płodność. Jak mogłam na to nie wpaść?! Po pierwszej dawce, każdy zachowuje się jak dziecko!
Parsknęłam jeszcze większym śmiechem. Carter w takiej wersji jest całkiem słodki.
- Ładna jesteś - rzucił, a ja momentalnie opanowałam się. - Będziesz moją przyjaciółką? - zapytał po chwili z iskierkami w oczach.
- Będę twoją przyjaciółką - odpowiedziałam bez wahania. Uśmiechnął się i przytulił mnie mocno.
- Lubię cię - szepnął, nie zwalniając uścisku.
Do takiego Cartera jestem w stanie się przyzwyczaić.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tak, to znowu ja :3
Carterowi odwaaaaliiiiłooo! Mi chyba też, ale co tam!

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now