Rozdział 52.

4.2K 493 66
                                    

Carter

- Nic jej nie jest. Zaufaj mi - powtórzyła po raz kolejny Marisa. Ponoć nie wyczuwała, że Raven coś groziło, ale zbytnio mnie to nie pocieszało, bo ja jej nie czułem. W ogóle.
- Carter, uspokój się wreszcie! - warknął Scott, opadając na łóżko. - Łazisz w kółko jak zwierzę w klatce, a to rozprasza.
Stanąłem w miejscu i obróciłem się w jego stronę.
- Martwię się o nią! - krzyknąłem, wyrzucając ręce do góry. Dlaczego nie mogli tego zrozumieć?!
- Wszyscy się o nią martwimy, ale nie możemy tracić głów - powiedziała Marisa z ciepłym uśmiechem na ustach. - Jest silna, poradzi sobie.
- Prędzej piekło zamarznie, niż Raven da się pokonać - dodał Scott, ciągnąc Marisę na materac. Ta pisnęła cicho i opadła tuż obok niego.
- Jeśli zaczniecie się teraz miziać, znowu podpalę ci spodnie - zagroziłem, mierząc spojrzeniem aniołka. - Jak myślisz, grillowane skrzydełka pachną kurczakiem?
Marisa prychnęła śmiechem, mimo że na początku starała się zachować powagę. Z trudem udało mi się zachować kamienną twarz, kiedy Scott rzucił we mnie poduszką. Zdążyłem się uchylić i wypadłem z pokoju, kiedy w moim kierunku poleciał kryształowy wazon, a za nim wiązanka przekleństw.
- Aniołowi nie wypada bluźnić - rzuciłem na odchodnym i z durnowatym uśmiechem na ustach ruszyłem do Sali Kryształowej. Jeśli miałbym się gdzieś przydać, to tylko tam.
Dwa dni po zaginięciu Raven do schronu wrócił Rohan w obstawie pięćdziesięciu dragonów wiatru, a kilka godzin później zjawiły się cztery inne Klany z Afryki. Ci, którzy mieli szczęście, zamieszkali w prywatnych pokojach, pozostali stłoczyli się w Sali Kryształowej, a nawet na korytarzach i w jadalni.
Kiedy tak mijałem grupki dragonów zajętych rozmowami, a młode zabawą, poczułem chwilowe mrowienie pod powiekami. Z nadzieją uchwyciłem się go i z całej siły pragnąłem, by zostało. Sekundę później uderzył we mnie gwar odbijający się echem po kryształowych ścianach. Nawet nie zauważyłem tego, że opadłem na podłogę. Zakryłem dłońmi oczy, powstrzymując pomruk złości, który cisnął mi się na usta.
- Boisz się? - usłyszałem cichy głosik.
Podniosłem głowę z zamiarem odpędzenia intruza, jednak spuściłem z tonu, widząc przed sobą małą istotkę. Była to na oko dziesięcioletnia dziewczynka. Patrzyła na mnie z ciekawością wymalowaną w niebieskich oczach. Maleńkie rączki zaciskała na podniszczonym pluszowym misiu.
- Kiedy ja się boję - zaczęła - idę do mojego braciszka. Ty nie masz brata?
- Mam brata, ale nie znamy się zbyt dobrze - odpowiedziałem, przyglądając się jej niewinnej twarzyczce i burzy rudych loków.
- Dlaczego? - zapytała, uroczo marszcząc brwi.
- To dość skomplikowane. - Westchnąłem. - Gdzie twoja mama? Będzie się o ciebie martwić.
- Poszła... - zamyśliła się. - Nie wiem, gdzie, ale chciała komuś pomóc.
- A twój brat? - dopytywałem.
- Poszedł razem z mamusią. Mogę zostać z tobą?
Zdziwiła mnie swoim pytaniem, ale niemal od razu skinąłem głową. Do tej pory nie wiedziałem, że dzieci potrafią być takie otwarte. Dziewczynka wdrapała się na moje kolana i wtuliła w pierś.
- Jak masz na imię? - zapytała po chwili, miętosząc w palcach łapkę pluszaka.
- Carter, a ty?
- Sarei, a to Pan Miś.
Zaśmiałem się cicho, ale mała nie zareagowała na to. Była zmęczona.
- Fajny jesteś - wyszeptała, zanim zamknęła oczka i zasnęła.
Nie przeszkadzało mi jej drobne ciałko, wręcz przeciwnie. Wreszcie czułem się potrzebny. Sarei przyszła do mnie, a nie do innego z setek dragonów znajdujących się w Sali Kryształowej. Z jakiegoś powodu wybrała mnie i ta myśl wywoływała mój uśmiech.
Kilkanaście minut później przede mną pojawiła się starsza wersja istotki, która spała na moich kolanach. Uśmiechnęła się ciepło na widok córki i przykucnęła, gładząc jej włosy.
- Przepraszam za kłopot - wyszeptała, nie chcąc obudzić Sarei. Chociaż wątpiłem, by cokolwiek mogłoby przywrócić ją do świata żywych. - Mała jest zbyt ufna.
- Tutaj nic jej nie grozi. Jest wśród swoich - odpowiedziałem, podając jej małą kruszynę, pochłoniętą przez objęcia Morfeusza. Dziewczynka zmarszczyła nosek, a kiedy zrozumiała, co się dzieje, pomachała mi żywo i przytuliła się do matki.
Niestety kolejne godziny nie były tak spokojne.

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now