Rozdział 9.

8.6K 963 22
                                    

Podniosłam się z łóżka, ale zaraz miałam ochotę do niego wrócić.
SPAĆ! - krzyczał mój mózg. Wzięłam szybki prysznic i założyłam mój tradycyjny strój: krótkie spodenki i bokserkę.
- Nick! Wstawaj, do cholery! - ryknęłam, kiedy nie słyszałam odkręconej wody w jego pokoju.
Na moim łóżku leżała czerwona koszulka, a ja poczułam coś, jak uderzenie pięścią w brzuch. Przełknęłam łzy, wstrzymując urywany oddech. Nie chciałam znów płakać.
Kiedy Pies otworzył drzwi, wypadłam z pokoju jak rakieta. Ciężko oddychając, ruszyłam do stołówki. Odebrałam kartę, makaron z serem i dosiadłam się do Marisy.
- Gdzie reszta? - zapytałam, odkładając tacę. Przygładziła czarne włosy, a ja zauważyłam, że stały się matowe. Tak samo jej oczy. Nie miały tego błysku. - Wszystko gra? - szepnęłam, delikatnie biorąc ją za rękę. Była lodowata.
- Scott i Mia są już na zewnątrz, a ja czuję się świetnie - odpowiedziała bezbarwnym głosem.
- Mariso, możesz mi powiedzieć, co się dzieje - wyszeptałam. Czarnowłosa potrząsnęła lekko głową, jakby budząc się ze snu.
- Nie wiem, co się ze mną stało... - jęknęła, a jej oczy zalały się łzami. Objęłam ją mocno.
- Opowiedz mi - rzuciłam krótko, dokładnie słuchając jej serca.
- Ja... Widzę różne rzeczy - szepnęła, patrząc na mnie z przerażeniem wymalowanym w oczach. - Kiedy szłam... Cały korytarz zapaćkany był krwią... Zaczęłam krzyczeć, ale po chwili to wszystko zniknęło - mówiła, jąkając się lekko.
Martwiłam się o nią. Ale pytanie, skąd wzięły się te wizje, cały czas tłukło mi się po głowie.
- Mariso... - wymruczałam, zwracając jej uwagę. - Idź do swojego pokoju i odpocznij, prześpij się. Porozmawiam z Harriet, a ona coś na to poradzi, dobrze? - mówiłam jak do spłoszonego zwierzęcia. Dziewczyna skinęła głową i otępiała wyszła ze stołówki.
Westchnęłam ciężko i rzuciłam się na oparcie krzesła. Jeśli widzi te obrazy, to prędzej czy później trafi na oddział zamknięty, a stamtąd nie pomoże nam uciec. Patrzyłam na tą sprawę przez pryzmat zaplanowanej ucieczki, ale martwiłam się o nią jak o przyjaciółkę. Może nie urządzałyśmy babskich pogaduszek, ale ona jako jedna z niewielu znosiła moje humory. Taka była zasada. Ja toleruję jej dziwactwa, a ona moje.
Zostawiłam nietknięty posiłek i ruszyłam do windy. Już chciałam wcisnąć guzik przywołujący to cholerne pudło, kiedy ktoś złapał mnie za nadgarstek. Z wściekłością bijącą z oczu, odwróciłam się w stronę napastnika i momentalnie utonęłam w brązowych tęczówkach. Może oczy były cudowne, ale ich właściciela nie do końca chciałam oglądać.
- Wiem co się dzieje z twoją koleżanką - syknął cicho.
- Podsłuchiwałeś nas?! - warknęłam, wbijając szpony w wolną dłoń. Tylko ból chronił mnie przed przemianą.
- Miałem słuch wyłączyć? - zapytał głosem, który ociekał sarkazmem.
- Twoje pochodzenie nie daje ci prawa podsłuchiwać cudze rozmowy! - mruknęłam przez zaciśnięte zęby.
Ale on mnie wkurwia! Szczególnie ten jego zawadiacki uśmiech i dołeczki w policzkach... Otrząsnęłam się równie szybko, jak straciłam kontrolę nad myślami.
- Skoro wiem, jak wam pomóc, to chyba szczytny cel, nieprawdaż?
I znowu ten uśmiech, cholera jasna, no! Warknęłam sama na siebie i tą przeklętą więź.
- Zabieraj ten swój powalający uśmieszek i zjeżdżaj mi z oczu! - warknęłam, a po chwili zganiłam się za własne słowa. Czy ja to powiedziałam na głos?!
- Aż tak ci się podobam? - wymruczał, ukazując dołeczki w pełnej krasie. Gdyby mnie wziął teraz na tym korytarzu, nie miałabym nic przeciwko.
- Czy ty musisz być taki...? - zgromiłam się za brak słów. - Taki arogancki?! - dodałam po chwili.
- Arogancki? Tylko na tyle cię stać? - Parsknął śmiechem i zbliżył się do mnie.
Tego było za wiele. Mogliśmy być związani więzią, Carter mógł być powalająco przystojny, ale nie potrafiłam zapomnieć o Nicku!
- Przeginasz pałę, chłoptasiu - mruknęłam, wciskając guzik windy.
- Tak czy siak jesteśmy na siebie skazani. Nie będzie lepiej, jeśli oboje na tym skorzystamy?
- Nie teraz - mruknęłam z rezygnacją. - Proszę, zostaw mnie w spokoju - dodałam łagodnie, a mina Cartera była bezcenna. Nigdy nie widziałam takiej mieszanki zdziwienia, niedowierzania i chyba... strachu?
- Wiesz, że się nie poddam, tak? - powiedział, nim drzwi się zamknęły.
- Wiem.
On musi być taki.... Uhh! Nie znoszę takiego typu! Myśli, że wszystko mu wolno, że pozjadał wszystkie rozumy, że będę robiła, co mi każe!
Stop! Teraz najważniejsza jest Marisa. Winda wjechała na 4 piętro, ale drzwi się nie otwierały.
- Co jest do... Kurwa! - ryknęłam, uderzając się otwartą dłonią w czoło. Przecież z moją kartą nie wejdę na to piętro! - Idiotko!
Już chciałam nacisnąć guzik drugiego piętra, kiedy niespodziewanie drzwi się otworzyły.
- A co ty tu robisz? - zapytał jakiś mężczyzna w białym kitlu.
- Chciałam porozmawiać z doktor Harriet McCall.
- Doprawdy? - mruknął, przeczesując siwe włosy. - O czym chciałaś porozmawiać z naszą panią doktor?
-

Jestem zmęczona po lekach. Chciałam poprosić o zmniejszenie dawki.
No proszę... Kłamanie na poczekaniu całkiem nieźle mi wychodzi. Nawet sama w to uwierzyłam.
- W takim razie chodź - powiedział podejrzliwie, tasakując mnie spojrzeniem. Osobiście eskortował mnie do gabinetu Harriet, by później wrócić do swoich zadań.
- Coś się dzieje z Marisą, a ja nie wiem, jak jej pomóc - powiedziałam bez żadnego owijania w bawełnę.
Harriet zmarszczyła brwi i objęła się ramionami.
- Ona jest wysłanniczką śmierci, tak? - dopytywała niepewnie.
- Tak i ma jakieś dziwne wizje. Mówiła, że widziała krew na korytarzu. Boję się o nią - wyznałam i zorientowałam się, że drżą mi ręce.
- Przykro mi, ale nic o tym nie wiem. Jej rasa to dla mnie nowy temat. Mogę przepisać jej jakieś środki uspokajające - powiedziała z... poczuciem winy? Przecież to nie jej wina!
- Dziękuję. Byle tylko pomogło - odpowiedziałam z uśmiechem i wyszłam z gabinetu.
Zapowiada się ciekawa rozmowa z Carterem. On coś wiedział i musiałam się tego dowiedzieć, ale jeśli kłamał, rzucę jego ciało wilkołakom na pożarcie.
Sprawdziłam bibliotekę, stołówkę, plac na zewnątrz, ale nigdzie go nie było. Pewnie siedzi w pokoju, a ja oczywiście nie wiem, gdzie dostał zakwaterowanie. Dlaczego zawsze jest tak, że kiedy nie chcesz kogoś widzieć, to on nagle się pojawia, a kiedy go potrzebujesz, znika? Cholerna zależność od innych.
Poddałam się. Za cholerę go nie mogłam znaleźć, więc po co się męczyć? Postanowiłam wrócić na plac do Scotta, który błagał o ratunek i Mii, która miała niezłą frajdę z męczenia naszego biednego aniołka. Wyjście na zewnątrz uniemożliwił mi stalowy mur, który nagle wyrósł przede mną.
- Co jest?! - warknęłam, podnosząc wzrok.
- Szukałaś mnie?
A tu proszę... Przestań szukać, a znajdziesz.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kabum!

Komentujcie, czy wszystko jakoś się składa w całość. Coś mi w tym nie leży, ale dobra....

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now