Rozdział 38.

6.1K 694 34
                                    

Ukryty w cieniu wnętrza schronu stał przystojny, wysportowany chłopak z rudawymi włosami i zielonymi oczami. Wciąż był wyższy ode mnie o głowę, jednak dorównywałam mu pewnością siebie.
- Mike! - krzyknęłam, podbiegając do brata. Zachwiał się, jakby zaskoczony moją siłą, a sekundę później odwzajemnił uścisk. Kurczowo trzymałam się jego czarnej koszulki, czując łzy ulgi cieknące po mojej twarzy.
- Smrodzie jeden, ale za tobą tęskniłem! - powiedział w zagłębienie mojej szyi, a jego ciepły głos sprawił, że zapłakałam jeszcze bardziej.
- Michael... - szepnęłam.
Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tak bardzo mi go brakowało. To mój starszy brat, mój przyjaciel, mój opiekun - nie ważnie, jak to tandetnie brzmi.
- Gdzie rodzice? - zapytałam, odsuwając się na niewielką odległość. W jego ramionach czułam się, jak otulona kocem w przytulnym domu - rozluźniona i szczęśliwa.
- Ojciec w Sali Strategicznej, a matka...
- Raven? - Ten głos...
Już po chwili zostałam porwana w silne objęcia mamy. Byłam niewiele niższa, ale to ona miała więcej siły. Niemal miażdżyła mi kręgosłup, wyrażając miłość i tęsknotę.
- Kochanie, tak bardzo cię przepraszam! Chcieliśmy, żebyś była bezpieczna. Pragnęliśmy twojego szczęścia, a... - łkała, a mnie aż serce się krajało.
- Mamo, wiem o wszystkim - przerwałam jej, uśmiechając się lekko.
Wyglądała na przerażoną. Bała się, że będę na nią zła? Że wyprę się jej?
- Chcieliśmy twojego dobra.
- Wiem i za to wam dziękuję.
W jej oczach pojawiły się kolejne łzy, kiedy z dumą złapała moją twarz w dłonie.
- Jesteś niesamowita, kochanie. Chodź, Rohan musi cię zobaczyć.
- Zaczekaj - Powiedziałam, odwracając się w stronę przyjaciół. - Vincenta i Scotta już znasz, to jest Marisa - kontynuowałam, wskazując dziewczynę. - A to Carter.
Kiedy przeniosła wzrok na dragona, w jej oczach pojawił się dziwny cień.
- Nie powinno cię tu być - mruknęła do niego.
- Nie wiem, o czym pani mówi - odparł Carter.
Kłamał. Wyraźnie to poczułam - wibracje rozchodzące się od jego serca.
- Skończ ten teatr. Rohan się z tobą rozprawi! - zagroziła i jeszcze raz mocno mnie objęła. - Chodź do ojca.
W odpowiedzi skinęłam głową, po czym obejrzałam się na Cartera. Co ukrywał?
Mama nakazała strażnikom zaprowadzić moich towarzyszy do pokoi, a ja przez ten czas mogłam podziwiać majestat schronu. Przedsionek, w którym stałam, był niewysokim pomieszczeniem. Niby nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że wszystkie ściany powstały z jednej płyty grubego na pięć centymetrów szkła. Przez przeźroczystą taflę wpadały do środka rozproszone przez piasek promienie słońca, tworząc spektakl żółtych, pomarańczowych i czerwonych świateł.
W schronie panowała idealna temperatura, głównie dzięki podziemnej rzece, która ciągnęła się tuż pod spodnią płytą.
Ruszyłam za mamą labiryntem korytarzy, mijając mniejsze i większe pomieszczenia. Z tego, co pamiętam, we wschodniej części znajduje się kwatera mieszkalna, w zachodniej - gabinet ojca oraz wszystko związane z obroną, w północnej - hodowla zwierząt i uprawa plonów, a w południowej Wielka Sala Zebrań. Po drodze napotkałyśmy kilkoro dragonów. Rozpoznali mnie od razu, a, sądząc po szeptach, za kilka chwil dowie się o tym całe Podziemne Miasto.
Skierowałyśmy się prosto do Sali Strategicznej, nazywanej też Salą Kryształową. Mimo niepozornej postawy, mama porządnie uderzyła w szkale drzwi, a echo kilkakrotnie powróciło do moich uszu. Zgrzytnęła mosiężna zasuwa, a po chwili skrzydła otwarły się.
Przy ogromnym kryształowym stole siedzieli wszyscy doradcy Klanu i parę nieznanych mi osób. Skanowałam ich twarze, aż znalazłam tę najbliższą memu sercu. Tylko jedno się zmieniło, a mianowicie lewą stronę jego twarzy przecinała szkaradna blizna, która nie oszczędziła oka. Tęczówka i źrenica straciły ciemną barwę, ustępując miejsca nienaturalnej bieli.
W sali zapanowała gęsta cisza. Zrobiłam krok, potem kolejny. Najpierw niepewnie, a po chwili rzuciłam się w ramiona ojca.
- Raven, córeczko... - wyszeptał, dociskając mnie do swojej potężnej piersi. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, jedynie wdychałam jego zapach, przypominając sobie wszystkie wspólne chwile. - Moja mała córeczka dorosła - powiedział z czułością, gładząc mnie po włosach.
- Och, tato... - wykrztusiłam wreszcie, uwalniając kolejną łzę.
- Nie płacz, szkoda twojego złota. - Uśmiechnął się, przecierając kciukiem mokry ślad. - Usiądź z nami.
Zrobiłam tak, jak kazał, zajmując miejsce po jego prawicy - najważniejsze z zaszczytnych pozycji poniżej przywódcy. Osoby obecne w sali niemal równocześnie skinęły głowami, okazując mi szacunek. Starałam się nie okazywać wielu uczuć, choć chciałam zapytać o bliznę, o szczegóły pokoju z walczącym Klanem Niebieskiego Płomienia, a najbardziej o konflikt z Carterem.
Przez następną godzinę poznałam całą historię wojny ze wściekłym Horanem oraz obecnej sytuacji kryzysowej z Eucerienem w roli głównej. Mimo poważnego wydźwięku całego spotkania, nie mogłam nie zauważyć czułych spojrzeń ojca, zresztą ja nie byłam lepsza. Podświadomie szukałam kontaktu z tatą, aż po kilku minutach zignorował pozostałych i złapał mnie za rękę. Ten drobny gest sprawił, że wściekłość, którą tłumiłam, wyparowała. Nie zapomniałam o tym, że mnie okłamał i sprzedał.
- Eucerien zaczął zbierać Energię tuż po tym, jak zabrali cię do ośrodka. Staraliśmy się nawiązać kontakty z pozostałymi rasami, ale żadna nie brała pod uwagę jakiejkolwiek możliwości ataku z jego strony.
- To był ich największy błąd - dopowiedział Marcolm.
Z tego, co pamiętam doradzał ojcu w kontaktach z innymi nadnaturalnymi. Należał do najstarszych osobników z naszego Klanu - podobno skończył pięćset lat, dzięki czemu miał spore doświadczenie w tych sprawach.
- Eucerien wyłapywał najsilniejszego osobnika z rasy i pochłaniał jego Energię. Idioci opamiętali się, kiedy było już za późno - dodał z doskonale słyszaną pogardą. Marcolm nie był przygarbionym staruszkiem. Prezentował się doskonale, a znajomość potocznego języka ujmowała mu dodatkowych lat. Niewiarygodne, że potrafi dostosować się do każdego stulecia.
- Jakie rasy mu pozostały? - zapytałam.
- Brakuje anioła, pierwotnego wampira, jednorożca i oczywiście dragona - odpowiedział mi ojciec. - I szuka właśnie ciebie.
- To nie chodzi o mnie - zaprzeczyłam szybko, widząc troskę na jego twarzy. - Miał już wiele szans na zdobycie mojej Energii i wciąż puszczał mnie wolno. MUSI być ktoś potężniejszy.
Tata zmarszczył lekko brwi i uciekł wzrokiem. Już chciałam drążyć sprawę, kiedy odezwał się sarkastyczny głos.
- Być może czeka, aż będziesz jeszcze silniejsza. Wierz mi, twoja moc rośnie z każdym dniem.
Był to Cedric - najbardziej znienawidzony przeze mnie dragon ze wszystkich doradców. Wygląda jak młody bóg i zachowuje się tak, jakby chwała była mu zapisana w gwiazdach. Nie słucha toczonych rozmów, a jeśli słucha, nie liczy się ze zdaniem innych.
- Wątpię w to - warknęłam, mierząc spojrzeniem jego twarz od czarnych jak węgiel oczu po usta wygięte w drwiącym uśmiechu. - Zostawmy to na później. Tato, czy to prawda, że sprzedałeś mnie za pokój? - zapytałam. Gdyby nie nagłe popchnięcie, nigdy nie odważyłabym się o to zapytać. Jednak najbardziej bałam się odpowiedzi.
- Kiedy skończyłaś pięć lat - zaczął - Loukan przybył do naszego Klanu, by rozpocząć rozmowy o zawarciu sojuszu. Kiedy Maria weszła z tobą na rękach do mojego gabinetu, zastygł i patrzył prosto na ciebie - przerwał na chwilę, ściskając moją dłoń. - Wtedy nic nie powiedział, nie zdradził, że wie o twojej mocy, ale kiedy dziesięć lat później pojawił się z propozycją pomocy przy zwalczaniu pożarów, czułem, że coś jest nie tak. W zamian za wsparcie dragonów lodu chciał zyskać ciebie. Nie miałem innego wyboru.
Zamilkł, przypatrując się mojej twarzy, która zapewne odbijała stan mojej duszy. Czułam się pusta, zdradzona, wykorzystana, ale tata chciał dobrze. Gdyby nie jego interwencja spłonęłany większa część lasów i mnóstwo wiosek... Z drugiej strony poświęcił własną córkę. Pokręciłam głową i bezsilnym głosem poprosiłam:
- Mów dalej.
Przymknął na chwilę oczy, wziął głębszy oddech i kontynuował.
- Wkrótce pojawili się ci ludzie z ośrodka. Wtedy wiedziałem już, że syn Loukana - Horan - bez jego wiedzy podpalał tereny, nad którymi sprawowaliśmy pieczę. To był impuls. Odciągnąłem stamtąd twoją matkę i brata, pozwalając na zabranie cię. Nawet nie wiesz, jak ten widok rozdzierał mi serce...
Po moim policzku spłynęła samotna łza. Czyli to, co powiedział Vincent, było prawdą. Z ust własnego ojca bolało jeszcze bardziej.
- Horan był wściekły i zaatakował konwój, którym cię przewożono. Jak sama wiesz, nie udało mu się.
Zapadła cisza. Każdy na sali bał się nawet głębiej odetchnąć. Mimo powierzchownego spokoju, tuż pod moją skorupą szalała burza. Nie byłam w stanie zebrać sensownych myśli. To, co zrobił, miało usprawiedliwienie, ale jestem jego córką, do cholery!
- Mogłeś mi powiedzieć. - Mój oskarżycielski ton przeciął powietrze niczym sztylet.
- Nie wiedziałam, jak zareagujesz. Bałem się, że uciekniesz - odparł z potulnymi nutami w głosie.
- Wykonałabym obowiązek wobec Klanu. Nie zawiodłabym cię.
- Byłaś dzieckiem! - krzyknął, po czym wstał, niemal przewracając kryształowe krzesło. - Nie mogłem oczekiwać od ciebie posłuszeństwa wobec naszego prawa.
- Miałem nadzieję, że przetrzymają cię w ośrodku jeszcze dwa lata, ale ja widać nie doceniłem twojego temperamentu - dodał uśmiechając się lekko.
- Och, tato... - szepnęłam, przytulając się do niego. Jego pierś zatrzęsła się, kiedy opanowywał śmiech, i odwzajemnił mój uścisk.
- Wybaczysz mi? - zapytał po chwili.
- Już wybaczyłam... Ale nadal jestem zła.

~~~~~~~~~~~~~

Wyjątkowo rozdział przyszedł mi gładko. Nie jestem pewna, czy zawarłam wszystkie uczucia Raven. Starałam się jak mogłam, żeby wyszło to realistycznie, jednak ze względu na późną porę coś może nie mieć sensu (tylko ostrzegam).
I jak podoba wam się odzyskanie rodziny? Co może ukrywać Carter?

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon