Rozdział 17.

7.5K 861 39
                                    

Potrzebowałam kilku dni, by wyjść z tego malutkiego pokoju. Najbardziej obawiałam się spotkania z Carterem. Gdy przywoływałam w pamięci jego ciemne oczy, ich miejsce zastępowały bursztynowe tęczówki Billa.
Wyłączyłam wspomnienia i wyszłam na plac.
Promienie popołudniowego słońca przyjemnie połechtały moją skórę, gdy tylko otworzyłam drzwi. Obiekty grały w kosza, a płeć piękna kibicowała swojej ulubionej drużynie. Każda była w pełni ubrana, a to jednogłośny znak, że lato dobiega końca.
Skierowałam się w stronę drzew z nadzieją, że znajdę tam przyjaciół. Nie pomyliłam się. Scott i Carter grali w pokera, a dziewczyny obserwowały ich potyczkę z udawaną fascynacją. Jaki głupi uwierzyłby, że dwie nastolatki patrzą na karty zamiast na ciała tych przystojnych facetów?!
- Cześć wszystkim - szepnęłam, siląc się na uśmiech, a cztery pary oczu zwróciły się w moim kierunku. Patrzyli i mogłabym przysiąc, że przestali nawet oddychać. Pierwsza ocknęła się Mia. Z lekko załzawionymi oczami dopadła do mnie i zamknęła w szczelnym uścisku. Puściła mnie, a jej miejsce zajęła uradowana Marisa.
- Myślałam, że już nie wrócisz... - szepnęła tak cicho, że tylko ja mogłam ją usłyszeć.
Uśmiechnęłam się szczerze. Czując zapach szamponu Mii i kwiatowe perfumy Marisy, wiedziałam, że jestem wśród swoich. Scott podniósł mnie lekko i obrócił wokół własnej osi.
- Dlaczego nie powiedziałaś, że znów idziesz na Furię? - zapytał po chwili, a ja wykorzystałam okazję, by podać fikcyjny powód mojej nieobecności,
- Nie chciałam was martwić - odpowiedziałam. Przepełniłam się dumą, kiedy moje serce nie przyśpieszyło rytmu. Jak widać kłamanie opanowałam do perfekcji.
- Chodź no tu, cukiereczku - rzucił Carter, obejmując mnie od tyłu. Zatopiłam się w jego dotyku i mogłabym spędzić tak resztę wieczności.
- Cukiereczku? Czy ja o czymś nie wiem? - mruknął obrażony Scott.
- Nie, braciszku, jesteś na bieżąco - parsknęłam śmiechem. - Carter, skarbie, możesz już mnie puścić - dodałam ostrzej.
- Oddaj mi starą Raven! - zajęczał, a ja zadrżałam, kiedy jego oddech owiał moją szyję.
- Puść mnie, albo wydrapię ci oczy! - warknęłam, siląc się na poważny ton. To było aż nazbyt komiczne. Odwróciłam się do niego i stanęłam jak wryta.

Te oczy...

Cofnęłam się kilka kroków, dotykając plecami drzewa.
- Raven, wszystko gra? - zapytał zaniepokojony Scott.

...oczy Billa.

Nagle przypomniałam sobie tamto zdarzenie.
Bill wpycha mnie do gabinetu,
Wyciąga chloroform,
Ściąga mi spodnie,
Dotyka mnie,
Gwałci.

Przez kaskadę łez zobaczyłam przerażoną twarz Mii. Dowiedziała się. Jeśli czytała mi w głowie, zobaczyła wszystko to, co ja.
Nie możesz nic powiedzieć! - krzyczałam w myślach, a ona ledwo dostrzegalnie skinęła głową.
Scott przykucnął obok mnie, przekazując część swojej aury, a jego anielska moc sprawiła, że poczułam przyjemne ciepło i nadchodzący spokój.
- Przepraszam, ja... nie wiem, co mnie napadło - wyszeptałam, ocierając twarz z łez.
Przytuliłam się do mojego prywatnego anioła, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Powinnaś odpocząć - szepnął. - Pójdę z tobą.
- Ja pójdę - wyrwała się Mia. - I tak chciałam wrócić do pokoju - dodała, wzruszając ramionami.
Scott zmarszczył brwi, ale pozwolił jej odprowadzić mnie. Bałam się znów spojrzeć na Cartera, ale wyraźnie wyczuwałam mdły zapach smutku w powietrzu.
Myślałam, że kiedy znikniemy z zasięgu słuchu chłopaków, Mia zacznie mnie wypytywać, ale pomyliłam się. W milczeniu szłyśmy do mojego pokoju i dopiero za zamkniętymi drzwiami pokazała jakiekolwiek emocje.
- Tak mi przykro... - szepnęła i objęła mnie mocno ramionami, a ja... zaczęłam płakać. Usiadłyśmy na łóżku i przylgnęłam do niej jak szczeniak do matki. Szlochałam, nie mogąc opanować płynących łez.
- Nie możesz nikomu powiedzieć! - wykrztusiłam.
- Dlaczego? - zapytała szczerze zdziwiona. - Przecież ten Pies musi zostać ukarany!
Czyli nie widziała całości...
- Ten Pies to Bill - wyszeptałam, a jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- O Boże... - jęknęła, mocniej mnie przytulając. - Zemścisz się.
- Wiem...
Mia siedziała ze mną do ciszy nocnej. Wspominałyśmy dawne czasy. Jak Chris opanowywał każdą kłótnię; jak Nick zawsze palnął jakąś głupotę i nie potrafiliśmy przestać się śmiać; jak pobiłam się z Ianem, a Chris tłumaczył Psom, że to tamten zaczął; jak Marisa podmieniła szampon Loren na utleniacz i potem syrena chodziła z zieloną szopą na głowie.
Żałowałam, że to wszystko minęło, jednak przed sobą miałam perspektywę wolności. To była nasza szansa. Chris i Nick... Szkoda, ze tego nie zobaczą. Pracowali na to przez lata, a nie uciekną razem z nami, nie osiągną celu.
W nocy nie zmrużyłam oka. Siedziałam przy oknie i wpatrywałam się w migoczące gwiazdy, które były moją jedyną pociechą. Moi najbliżsi są gdzieś tam na nieboskłonie i obserwują moje upadki. Tęsknię za nimi...

***

Obudziło mnie głośne walenie w drzwi. Rozprostowałam się, wykrzywiając twarz w grymasie. Zasnęłam na biurku, a moje mięśnie wręcz krzyczały, prosząc o łaskę.
Stukot nie ustał, a ja warknęłam pod nosem. Przecież mają te cholerne karty! Szarpnęłam zasuwkę, a do środka wpadła rozdygotana Harriet.
- Co się dzieje? - zapytałam z niepokojem.
- Ktoś mnie wydał - odpowiedziała szybko, łapiąc oddech. - Słuchaj mnie teraz uważnie. Kiedy uciekniecie, kierujcie się na południe. Jakieś 5 kilometrów stąd będzie czekać na was pociąg. Miko wprowadzi was do stanów i powie, co dalej macie robić, rozumiesz? - wytłumaczyła, a ja skinęłam głową.
- Co z tobą będzie? - zapytałam.
- Nie wiem - westchnęła. - Wypuścili mnie do ciebie, bo miałam przekazać ci "leki" - powiedziała. - Idioci - parsknęła śmiechem.
- Trzymaj się - szepnęłam, obejmując ją.
- Nie martw się o mnie, jestem dużą dziewczynką - dodała z uśmiechem. - Musi wam się udać! - szepnęła, wracając na korytarz. Szybkim krokiem skierowała się do windy, a ja miałam dziwne przeczucie, że już jej nie zobaczę.
Zacisnęłam pięści, walcząc z wściekłością. Mogły ją wydać dwie osoby: Ian... albo Carter. Jak burza wypadłam z pokoju, idąc w stronę stołówki. Szybko zbiegłam po schodach, przeskakując po kilka stopni. Odebrałam swoją kartę od strażnika i wzięłam ostatni urywany oddech. Zabrałam tacę, odebrałam posiłek i jakby nigdy nic usiadłam przy naszym stoliku. Grupka patrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, a ja zmarszczyłam brwi.
- Co? - mruknęłam.
- Wiem, że artystyczny nieład jest modny, ale mogłaś się chociaż uczesać - odpowiedziała mi ze śmiechem Marisa. Przeczesałam palcami włosy, wywracając oczami. Zbliża się bunt, a oni przejmują się moją fryzurą?!
Zabrałam się za jedzenie, a kiedy spojrzałam na swój talerz, uśmiechnęłam się. Zapiekanka. Nick.
Z głuchym brzdękiem odłożyłam sztućce i lekko uderzyłam pięściami w stół. Towarzysze spojrzeli na mnie zaskoczeni, czekając na dalszy rozwój wypadków.
- Uciekamy dziś w nocy - palnęłam z determinacją. Wymieniliśmy spojrzenia, a po chwili wszyscy skinęli głowami.
- Zgoda - odpowiedzieli niemalże jednocześnie.
Skończyłam jeść i ruszyłam za potężną sylwetką Iana na plac.
- A ty dokąd?! - zaoponował Carter.
- Muszę coś wyjaśnić - mruknęłam, unikając jego spojrzenia. Wybiegłam ze stołówki i od razu wyłapałam mój cel z tłumu. Pociągnęłam go za rękę w stronę drzew z dala od ciekawskich uszu.
- To ty nas wydałeś?! - warknęłam, przyciskając go do drzewa.
- Nie wiem, o czym mówisz! - jęknął. Poluzowałam uścisk na jego ramionach.
- Ktoś nas zdradził i to mogłeś być tylko ty - mruknęłam, mierząc go wzrokiem.
- To nie byłem ja! Dobrze wiesz, że chcę wolności tak samo jak ty.
Prawda.
- To się stanie dziś w nocy. Bądź gotowy - dodałam, zostawiając go.
Skoro to nie Ian... Ostatnią opcją jest Carter.

To będzie trudna rozmowa...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wybaczcie, że tak późno, ale - jak to w sobotę - musiłam zająć się porządkami, a że jestem leniem patentowanym, nie wyrobiłam się za szybko.

Jak myślicie, to Carter wydał Harriet?

Do następnego!

ZOO - ostatni ObiektWhere stories live. Discover now