13

3.1K 235 31
                                    




Słońce jest wysoko nad nami. Z gaju wyszliśmy późno. Nikt z nas nie dał rady wstać o wschodzie, co też skutkowało tym, że mamy kilka godzin opóźnienia. Przed nami nie widać już lasów, łąk, zieleni. Wchodzimy na teren pustynny. Najbardziej niebezpieczny. Jesteśmy ciągle odsłonięci. Nie mamy gdzie się schować. Innej drogi niestety nie ma. Praktycznie wszędzie znajdują się czerwono-skaliste ściany jakiś wzniesień. Przez nie nie możemy iść w linii prostej do celu, tylko ciągle coś omijamy. Ziemia nie jest piaskiem. Jest czerwonym, twardym kamieniem, który pod większym naciskiem kruszy się. Jedyne formy roślinności, jakie udało mi się tu dotychczas zauważyć, to gdzieniegdzie wystające źdźbła ususzonej trawy, kaktusy i najodważniejsze, najwytrwalsze odmiany krzewów. Jest upalnie. Sapię zmęczona. Kurtka, którą zawiązałam na biodrach, dalej sprawia, że jest mi okropnie gorąco. Chłopaki idą bez koszulek. Też bym tak chciała, tylko trochę nie wypada. Może wcześniej bym tak zrobiła, bo wszyscy traktowaliśmy się jak rodzina: bracia, siostry i Aspen. Teraz jest inaczej. Jest Cole. Idzie z koszulką zawiązaną na głowie. Chroni go przed żarem słońca. Jego mięśnie są mocno wyeksponowane. Rozmawia o czymś z Holdenem. Śmieją się. Przenosi wzrok na mnie. Szybko spoglądam w ziemie. Zaciskam oczy i potrząsam głową. Muszę się ogarnąć. Skupiam się więc na czerwonym, rozgrzanym podłożu. Nie widzę, żadnych śladów. Jak Ben może jakiekolwiek znajdywać? Colton dawno się chyba poddał. Znudziło mu się tropienie? Od czegoś tu jest, prawda? Benjen jak zawsze musi być przewodnikiem. Wzdycham ciężko i słyszę okropny kaszel za plecami. Przystaję i spoglądam na idącą powoli Len. Dziewczyna zatrzymuje się i kaszle  zakrywając usta dłońmi. Podchodzę do niej i kładę rękę na jej ramieniu.




-Taki gorąc, a ty przeziębiona? Wszystko w porządku?- pytam zmartwiona. Dziewczyna błyskawicznie zaciska dłonie w pięści i chowa je za plecami.



-Tak. Musiałam się przeziębić. Woda w tej rzece była taka lodowata.- mówi i uśmiecha się delikatnie. Po czym ponownie zaczyna kaszleć. Faktycznie, była zimna, ale czy to właśnie to wpłynęło tak na Len?



-Na pewno?



-No daj spokój. To tylko kaszel. Nie umieram.- mówi i rusza przed siebie. Jest troszkę zamknięta w sobie. Czemu się dziwie. Jess była dla niej bardzo bliską osobą. Nie odczuwam jej straty tak jak ona. Nie wiem, co czuje, choć sobie wyobrażam. 14-latka nigdy ze mną nie rozmawiała dłużej niż kilka minut. Dziwne prawda? Kilka lat w jednej paczce, a ja nic o niej nie wiedziałam. Nawet teraz zapominam o jej tragicznej śmierci, w sposób co najmniej bezproblemowy.  Z Loganem łączy mnie podobny rodzaj więzi. Tyle, że tu fundamentem jest jego niechęć do mnie. Mój wzrok zatrzymuje się na Holdenie. Spogląda na idącą przede mną Len. Uśmiecham się sama do siebie. ci zakochani są dobijający. Przenoszę wzrok na twarz stojącego obok blondyna, Coltona. Ten również, kolejny dziś raz, kieruje swoje oczy na mnie i uśmiecha się delikatnie spuszczając po chwili wzrok. Po moim ciele biegnie paraliżujący dreszcz. To wszystko jest tak żałośnie dziwne.



-Ben może zróbmy postój...- krzyczy Holden.




-Co? Po co?

SERUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz