3/4

750 57 6
                                    


Mavis.

Przywieram plecami do lepkiej ziemi i unoszę wzrok ku górze. Może mnie nie zauważy? Próbuje wniknąć w błotnistą glebę, stać się jej częścią. To trudne. Po moim czole spływa słona kropla potu. Przykładam brudną, rozdygotaną dłoń do ust. Cisza. Muszę być cicho. Mija chwila, wydaje się być wieczna, ale teraz wszystko jest dla mnie wieczne. Wzdrygam się przerażona, gdy tuż przede mną, niczym anioł z nieba, ląduje postać. Ludzka postać. To nie mroczny cień, lecz ubrany w brązową pelerynę człowiek. Serce bije mi, jak szalone i powoli zwalnia, gdy uświadamiam sobie, że to kolejny raz oni- czuwający. Coś jednak mnie niepokoi. Przyglądam się posturze obcego i próbuje przypisać mu tożsamość. Czy jest postacią, którą znałam? Spotkałam? Przybysz ma na głowie kaptur i jest do mnie odwrócony plecami. Jego jeszcze nie zauważyłam. Kogo reprezentuje? Biorę uspokajający wdech. Dalej dygoczę, ale już się nie boje. Oni nic mi nie mogą zrobić. Nie zranią mnie, przynajmniej nie fizycznie. Chociaż, czy jestem jeszcze fizyczna, by się o to martwić?
Chyba nie.
Próbuje się podnieść, gdy obcy się porusza. Wyciąga swoje dłonie i sięga nimi ku głowie. To dłonie mężczyzny- duże, całe w bliznach i sieci żył. Potem ukazują mi się jego włosy. Ciemne, jak heban. Migotliwe w blasku niezidentyfikowanego światła. Coś zaczyna mi świtać. Dopiero jego twarz paraliżuje mnie od stóp do głów. 

-O nie...- dziwię się, że potrafię cokolwiek powiedzieć. Nie widziałam go, od czasu Podziemia, wtedy w cytadelii. Co on tutaj robi? Nie. Nic tutaj nie robi, bo go tu nie ma. Jest kolejną projekcją, która ma za zadanie dręczyć mnie w nieskończoność. Muszę to pamiętać, mieć na uwadze.

-Mavis!- wzdycha głęboko. Jego oczy emitują ulgę, radość, błogostan. -Tak długo...

-O nie...- powtarzam przerażona, gdy ten rzuca się na mnie i zakleszcza mnie w ciasnym uścisku. Unoszę tylko obronnie dłonie i blokuje go. Jego uścisk jest tak realny, tak ciepły. Ciężko mi pogodzić się z faktem, że to kolejny klon. Czymże innym jest?

-Pamiętasz mnie, prawda? Zachowali twoje wspomnienia?

-Zachowali?!-warczę z łzami w oczach, patrząc w jego morskie oczy, które wciągają mnie do swego wnętrza. Topią swoim blaskiem. Logan wydaje się tak prawdziwy, ale nie ma prawa być. Mówi inaczej niż reszta. Nieskładnie. Nie rozumiem niczego. Umarł. To, co widziałam w cytadelii, było klonem, tak jak Maisha. Pochmurnieje na wspomnienie tamtego dnia. Chłopak widząc moje zmieszanie automatycznie odsuwa się do tyłu. Przeczesuje nerwowo dłonią swoje gęste, ciemne włosy. Uśmiecha się do mnie, tak szczerze. Poprawiam się i przypadkiem dotykam zimną i twardą grudę. Kamień.

-No tak. Masz prawo być zdezorientowana. Sam byłem, gdy tu trafiłem. Minęło tyle czasu i tyle rzeczy się wydarzyło...

-Nie jesteś prawdziwy.- mówię sucho, przez zaciśnięte zęby. Coraz mocniej zgniatam w dłoni narzędzie, które rozbije go na kawałki, zanim ten zada cios mnie. Zanim znów udowodni mi, jak samotna jestem.

-Mavis, pozwól mi wytłumaczyć wszystko.- Chłopak się do mnie zbliża. Obruszam się, co ten zauważa i zwalnia, by zatrzymać się w niedużej odległości ode mnie. Jest do niego złudnie podobny. Przypominam sobie, jak nachalny był pierwszy raz wyznając mi miłość, w ogrodach Anyi. Ten obraz szybko ustępuje miejsca kolejnemu- nocy balu, gdy zapłakana spotkałam go w swoim pokoju. Dwa sprzeczne uczucia względem niego zaczynają ścierać się boleśnie w mojej głowie, przypominając szeregi zdarzeń, tuziny ludzi, których już nie ma, którzy minęli. Czy był klonem, czy realnym Loganem, to co czułam czułam do niego. Czyż nie?- Tak bardzo tęskniłem. Przepraszam, za wszystko.- jego dłoń zbliża się do mojego policzka. Waham się. Sama nie wiem czemu. Czuje jego ciepło, czuje jego zapach, wreszcie czuje jego zimną dłoń na moim policzku. Odwracam głowę w bok i zamykam oczy. Ściskam grudę coraz mocniej. Sprawdzam, czy to na pewno kamień, czy się nie skruszy, gdy wepchnę mu go w czaszkę. Z drugiej strony znów nie mogę się wyrwać. Napawam się jego względną obecnością. To ich cel, czyż nie? Ogłupiać mnie bez końca, aż zwariuje. Chciałabym, żeby był prawdziwy. Chciałabym, żeby oni wszyscy byli. Gdy jego ciepły oddech uderza o tył mojej szyi, tuż przy uchu, ciało obiega rozkoszny dreszcz. To ten moment. Odpowiedni czas, by to przerwać. Inaczej mogę nigdy się z tego nie wyrwać.  Biorę zamach i uderzam chłopaka z całej siły w głowę. Liczę, że się rozsypię, że ucieknie, jak zły duch, którego zdemaskowano, jak klon. Chłopak wydaje z siebie jęk pełen bólu. Nie znika, nie rozsypuje się, nie traci przytomności. Z czoła zaczyna cieknąć strużka krwi, którą ten rozmazuje palcem. Wydaje się ogłuszony. Zamarzam w szoku. Nie rozumiem, czemu się nie rozleciał?

SERUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz