28

1.8K 176 2
                                    


    -Tu niczego nie ma.- mówi rozglądający się Logan. Stoi do nas wszystkich tyłem.- powinniśmy iść gdzie indziej.
- Wiem gdzie idziemy Watts. Ja kieruje.- komentuje przekładający coś w bagażniku Ben. Siedzę nieopodal na kamiennym podłożu. Dłubie nożem w skale. Nudzę się. Czekamy na Jacka. Chłopak wymiotował już raz. Dalej jednak czuje się źle. Dajemy mu jeszcze chwilę. Jak powiedział Ben... Mamy czas, bo Mai już zakończyła migracje. Teraz czeka na bycie znalezioną. Lenvy dalej ćwiczy swoje mięśnie, a pomaga jej Holden. Nie przeszkadzam im. Wiem, że brunetka jest w siódmym niebie będąc z chłopakiem. Przyznała się w końcu. Lubi go. Będę ją mieć dla siebie potem. Colton pomaga Benowi z czymś w bagażniku. Aspen rozmawia z Jackiem.
-Zawsze jak. Ty kierujesz i nic dobrego z tego nie wychodzi.- słyszę zirytowane sapnięcie Bena. Niech już skończą. Wszyscy wiemy jakie mają stosunki po tym jak Ben prawie mu nie połączył twarzy ze swoją pięścią.- Zawsze ktoś ginie..- chłopak dopowiada cicho pod nosem. Nie dostatecznie cicho.
-Jaki masz problem?- pyta Ben rzucając głośno worek z narzędziami do wnętrza bagażnika. Wstaje automatycznie i spinam się lekko.
-Aylieen, Maryse, Colin, Brandon, Victor, Alexander, Thomas..- na dźwięk imienia ostatniego Aspen podnosi głowę i spogląda w stronę bruneta.-.. Jess.- Automatycznie przenoszę wzrok na twarz Jacka. Chłopak patrzy w ziemie. W bezruchu. Zacisnął zęby. Bardzo widocznie. Ben również wydaję się być cały spięty. Patrzy wrogo na obojętną twarz Logana. Ma zaciśnięte pięści. Chłopak zrobił coś najgorszego. Przypomniał mu wszystkich. Wszystkich, którym Ben nie zdążył pomóc. Najsłabszy punkt. Co nadejdzie? Mężczyzna wyciąga rękę na wprost siebie, lecz ku mojemu zdumieniu kiwa karcąco tylko palcem do chłopaka. Ten dalej się nie rusza.
-Żyjesz.. Więc bądź wdzięczny. Ciebie też mogłem... ''nie dopilnować''.
-Mogłeś.- odpowiada obojętnie brunet. W jego oczach nie ma żadnych emocji, uczuć. Ciemność.
-Jack wszystko dobrze?- pyta Len by rozluźnić atmosferę. Przerwać milczenie.
-Lepiej.- odpowiada krótko chłopak.
-Jedziemy.- warczy Ben i rusza w stronę pojazdu, gdy nagle...
-Co jest?- pytam cicho, gdy skruszone kawałki skalnego podłoża zaczynają drżeć. Przyglądam się ziemi i zastanawiam co powoduje trzęsienie. Milczymy. Nikt się nie rusza. Czy to...?
-Do auta!- krzyczy Ben na co wszyscy rzucają się w stronę czarnego vana. Zanim dobiegnę do drzwi i wpakuje się do pojazdu udaje mi się dostrzec coś okropnego. Mój wzrok zaczyna dostrzegać wszystko w przyspieszeniu. Ze wzgórza nieopodal prosto na nas biegnie.. czarna fala.
-Muty...- szepczę i zostaje wciągnięta przez Coltona do środka. Drzwi zamykają się z hukiem. Głośny i nagły warkot silnika stresuje mnie. Patrzę przez tylnią szybę na ogromne stado... BA! Zlepek kilku ogromnych stad... ARMIE mutów. Czarnych kreatur. Biegną szybko. Bardzo szybko.
-RUSZAJ!- syczy Aspen. Auto zostaje wprowadzone w ruch tak gwałtownie, że słyszalny jest pisk opon. Droga, która częściowo jest starta, częściowo w dziurach jest bardzo trudna do przejechania. Ben jednak wydaje się wprawiony. Jedziemy bardzo szybko. Nie wiem co się dzieje. Muty nas doganiają. Są ZA SZYBKIE. Czemu są tak szybkie?! Po naszej lewej pojawia się rzeka. Najpierw wąska potem coraz szersza. Jedziemy po wzniesieniu. GDZIE JEDZIEMY?!
-BEN!- zaczynam panicznie krzyczeć, gdy sylwetki stworów są już ZA BLISKO.- Mógłbyś przyspieszyć?!
-NIE! PO CO?! JESZCZE NAS NA RADAR ZŁAPIĄ..- warczy zdenerwowany mężczyzna. To mnie nie bawi. Nie czas na sarkazm. To muty wilków i ... lwów. Czarne o wilczej sierści i z lwią grzywą oraz posturą. O szarych, zamglonych oczach. Ogromnych zębiskach. Pazurach widocznie gotowych do rozszarpania. Ogonach zakończonych diabelskim trójkątem. Na moich plecach czuję palące uczucie. Wspomnienie z tamtego dnia. Szpony w moim ciele. To może nadejść dziś. Wrócę do Anyi? Słyszę wystrzał. Mut, na którego patrzyłam, pada nieżywy. To Jack. Wychylony lekko przez okno strzela do potworów. Geniusz. Chwytam pistolet znajdujący się na pasku i również wychylam się od strony mojego otwartego uprzednio okna. Oddaje strzał. Nie trafiam. Kolejny, trafiam. Następny, trafiony. Czuję jak auto gwałtownie skręca. Prawie wyrzuca mnie z auta. Ktoś jednak chwyta mnie za pasek od spodni i mocno trzyma. Patrzę do środka auta. Colton. Jedną ręką trzyma mnie, a drugą czegoś szuka w skrzynce pod siedzeniem. W buzi trzyma nóż. Nie patrzy na mnie. Strzelam. Bestie są w odległości 4 metrów od nas. Zbliżają się z każdą sekundą. Skaczą w szale. Widać już ich zaślinione pyski. Słychać piski ekscytacji na myśl rozszarpywanego mięsa.
-Skąd ich tu tyle?!- warczy Aspen również strzelając z samego przodu.
-Mówiłem, że tu niczego nie ma!- warczy Logan z drugiej strony auta. Ledwo go słyszę. Krew pulsuje mi w żyłach napędzana adrenaliną. Uderza o ściany mojego ciała. Boleśnie. Są za blisko. Strzelam ostatnie kilka razy i wciskam się do auta zasuwając ręcznie szybę. Ben ponownie gwałtownie skręca. Uderzam głową o drzwi auta. Słyszę huk. Powodem nie jest moja kolizja z częścią auta. Na dachu.
-BEN SZYBCIEJ! – warczy Holden. Blacha zaczyna się wygniatać. Zaraz wskoczy nam do auta! Kolejny huk. Bagażnik. Widzę jak stwór wgryza się w metalowy bagażnik. TRZYMA SIĘ. Jak potężne musi mieć szczęki? Jak potężny zacisk..? Jesteśmy już martwi... Kolejny huk. Widzę je obok auta. Obijają się o boki. Chwieją nami. W ich oczach jest szał. Pustka. Odchylam lekko szybę i strzelam potworowi prosto w łeb. Pada martwy. Na jego ciele wywraca się kilka otumanionych mutów. Zasuwam szybko szybę, ale do środka wpada łapa potwora. Z całych sił zasuwam kawałek szkła i tym samym odcinam bestii łapę. Słyszalny jest pisk. Zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Ja, Colton, Lenvy i Holden zostajemy opryskani fioletowo- czerwoną mazią. Gorącą. Parzącą. Coś uderza o szybę z tyłu. Oglądam się i zamieram. Na zbawinnym szkle pojawia się ogromna... pajęczyna. Pajęczyna pęknięć. Jeszcze jedno uderzenie. Czekam. Kolejny gwałtowny skręt. Kilka ciał głośno spada z naszego Vana. Potwory jednak nie poddają się. Dalej są obok nas. Patrzę do przodu. Gdzie jesteśmy co teraz? Na twarzy wszystkich widoczne jest strach. Co teraz? Zostaniemy rozszarpani? Wjechaliśmy na jakieś wzniesienie. Przed nami.. no właśnie?! Przed nami... Ziemia się kończy.
-BEN KRATER!- słyszę męski głos. Czekam na reakcje kierowcy, ale ten jedzie na pełnym gazie do końca. Czy to faktycznie nasz koniec? Czy on wie, że umrzemy? Lepsza taka śmierć niż bycie rozszarpanym. Do moich oczu napływa fala łez. Wybacz Mai, że nie znalazłam cie. Wybacz Anya, że mimo obietnicy nie wrócę. Lepsza taka śmierć.... Wybacz mamo, że nie uratowałam Maxa. Wybacz tato, że nie uratowałam mamy. Wybaczcie.
-Na mój znak wyskakujecie z auta!- warczy Ben.- BEZ SPRZECIWÓW!- auto nabiera nieziemskiej prędkości. Zbliżamy się do końca zostawiając muty nieco w tyle.
-BEN?!- słyszę czyjś przerażony głos. Zignorowany. Łapie Coltona za rękę. Jeszcze chwilę...3... moje serce bije jak szalone...2... nie mogę złapać oddechu...1... a może łapie go za wiele 0. Zamykam oczy. Czuję jak auto nie jedzie. Ono już nie jedzie. Ono frunie. Sekundę. Potem... spada.
-TERAZ!-otwieram oczy i widzę tylko niebieską toń. Zbliżamy się do niej zbyt szybko. Ktoś otwiera mi drzwi. Wypycha mnie z auta. Sam wyskakuje. Za szybko. Nic nie widzę. Moje organy podchodzą mi pod gardło. Lecę.. Spadam.. Widzę je wysoko. Oddalają się. Nie skaczą. Niektóre przypadkiem wpadają. Odwracam się w dół. Zaciskam oczy i zasłaniam twarz dłońmi. To teraz. Uderzam o lodowaty błękit. Czuję wszechobecny ból. Jakbym wbiegła w ścianę. Szczypie mnie wszystko. Opadam. Nagle coś mocno uderza tuż obok mnie. Płynie na samo dno. W ciemność, którą jeszcze dostrzegam. Wciąga mnie ze sobą. Nie mam siły by walczyć. Boli. Wszyscy dziś umrzemy? Chce wziąć oddech. Nie mogę. Białe światło nade mną niknie. Choć było. Jest. Niknie. Wciąga mnie ciemność, w którą nie chce już patrzeć. W którą nie chce wierzyć. Ignoruje ją sycąc się resztkami bieli na górze. Zamykam oczy. Wypuszczam całe powietrze z płuc. Happy End.




SERUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz