3/1

973 74 19
                                    

SZEŚĆ MIESIĘCY PÓŹNIEJ.

Powietrze wypełnia delikatny zapach sosnowych igieł, wilgoci, mchów. Nisko przy ziemi wirują białe, jak mleko mgły, które kryją ośnieżoną drogę. Mój ciepły oddech zamienia się w parę. Na ramieniu zawiesiłem upolowaną łanie, z której jeszcze kapie świeża krew. Mam nadzieje, że żaden drapieżnik jej nie wyczuje. Las milczy. Idę sam, tak pewnie, jakby nic mi nie groziło. Nic mi nie grozi. Za chwilę dojdę do polany drwali, gdzie od świtu do zmierzchu silni mężczyźni prowadzą wycinkę drzew. Za nią będzie na mnie czekać budzące się do życia miasteczko. Gdzieś daleko na północy rozbrzmiewa wycie samotnego wilka. Odwracam się na chwilę w stronę mrocznie białej puszczy. Z utęsknieniem patrzę w oczy dzikiej natury, która tutaj dzieli swoją granice z bardzo pierwotną cywilizacją. Zima wydaje się być tak łaskawa. 

Minęło dokładnie sześć miesięcy. Nie wiem, jaki mamy dzisiaj dzień, jaki miesiąc, który to już rok. Wiem, że od dnia kiedy ona zniknęła minęło sześć miesięcy. Patrzę martwo w podłoże, które zmienia się wraz z każdym moim krokiem. Nie rozglądam się za nimi- za drapieżnikami, które jeszcze jakiś czas temu spędzały nam sen z powiek. Za zmutowanymi potworami, które zawładnęły ziemią pod wodzą naszych najeźdźców. Ich już nie ma. Zmieniło się absolutnie wszystko.

Las ustępuje miejsca polanie, na której już stoi kilku rosłych mężczyzn z siekierami. W dłoniach trzymają drewniane kufle. Ich zawartość paruje. Siedzą na ściętych pieńkach, które wystają spod mroźnego podłoża. Śmieją się, rozmawiają, wyglądają tak zwyczajnie, tak sielsko. Za polaną dostrzegam pierwsze drewniane, oraz ceglane budowle- domy, kościoły, sklepy. Gdy tutaj przybyłem po raz pierwszy, stały tylko dwie drewniane chaty- w tym jedna niedokończona. Ludzie spali w transporterach, namiotach. Było inaczej. Muty jeszcze jakiś czas stanowiły ogromne zagrożenie. Osady nigdy nie otoczyliśmy murem. Na początku nie mieliśmy środków, potem potrzeby, by to zrobić. Już niewiele wiosek odgradza się od dzikiego świata, który w ostatnim czasie znacznie złagodniał. Dupree stwierdził, że płoty, mury, ogrodzenia nie są już potrzebne, a jedynie zasłaniają nam piękno i dzikość natury. Miał racje. One już się nie zbliżają do obozowisk, osad. Nawet, gdy idą większą grupą wolą zaczajać się w lasach, czekać aż to my wejdziemy na ich teren. Spychamy ich w ciemność. Napadamy na ich żerowiska, które z miesiąca na miesiąc stają się coraz mniejsze. Ludzi jest coraz więcej. Podczas podróży Dupree pomógł wielu ocalałym. Dołączyły do nas setki. Jesteśmy coraz silniejsi. Kości naszego losu ponownie zostały rzucone. Tym razem wypadły szczęśliwe liczby.

Odejście Mavis sprawiło, że odeszli i oni. Gdy rakieta wystrzeliła, by zniszczyć ich baze postojową oni zbombardowali Podziemie. Jednak po tych wydarzeniach, już nigdy więcej się nie pojawili. Ich zniknięcie spowodowało, że przestaliśmy się bać własnego cienia. Rozpoczęliśmy walkę o swoją ziemie, o swoje życia. Gdy tylko wydostaliśmy się z Golden Meadow, znaleźli nas zwiadowcy z Podziemia, które zostało doszczętnie zniszczone. Na chwilę przed wielką katastrofą, Dupree ogłosił ewakuacje. Już wcześniej planował ucieczkę, nawiązywał kontakty z innymi społecznościami z dalekiego zachodu, gromadził zapasy, leki, paliwo. Wielu umarło w walącym się schronieniu, wielu udało się uciec i rozpocząć najdłuższą, jak do tej pory podróż. Gdy pytaliśmy, co tak naprawdę się stało wszyscy mówili, że to Oni. Nikt ich jednak nie widział. 

Dołączyliśmy do migrującej społeczności naszego byłego azylu po kilku dniach. Nie pamiętam dobrze, jak to się stało, ale skoczyliśmy na drugim końcu świata-  skończyliśmy w Mendocino.  Wiele momentów z tamtego okresu marze się w mojej głowie, tak jakbym cały czas był czymś otumaniony. Byłem. Wszyscy byliśmy. Ranni, wyczerpani psychicznie i fizycznie, w żałobie. Nie pamiętam szczegółów. Jak wydostaliśmy się na górę. Gdzie nas znaleźli? Co się działo pomiędzy. Wydaje mi się, że całą podróż do Mendocino przespałem, przyczepiony do szpitalnego łóżka i kroplówki. Wszystko wydawało się niespójne, nielogiczne, bez sensu. Edwin podjął ścisłą współpracę z pobliskimi Podziemiami, które tak naprawdę nie znajdowały się już w ciemnościach ziemskiego globu. W przeciągu zaledwie pół roku zbudowaliśmy nową osadę, oczyściliśmy teren, zdobyliśmy zapasy, broń, lekarstwa. Nikt nie kopał już schronień w błotnistej ziemi. Odważnie stanęliśmy na powierzchni, a wraz z nami stanęły inne większe społeczności- Minneapolis, Dallas, Calgary. O pozostałych nam nie wiadomo, mimo iż Dupree twierdzi, że istnieje ich więcej. Komunikacja stała się możliwa dzięki odbudowie radii, krótkofalówek, komputerów. Wszystko dzięki pogromom. Podczas oczyszczania miast, które stało się możliwe dzięki mobilizacji ludzi uzyskaliśmy dostęp do wielu zapomnianych technologii. Nie wszystkie stały się dostępne ogółowi, nie wszystkie stały się dostępne ogółem, niektóre były już w Podziemiu. Świat znów oplotła sieć, która wypełniła nas nadzieją. Nadzieją, że pokonaliśmy już najgroźniejszego wroga, niszcząc jego bazę. Czystki są głównym powodem, dla którego muty nie chcą zbliżać się do ludzkich osad. Kreatur jest coraz mniej, nas coraz więcej. Mutanty przez te wszystkie lata stały się silniejsze, sprytniejsze, szybsze, bardziej inteligentne. Lecz progres w rozwoju nie objął tylko ich. My również zrobiliśmy krok naprzód. Zyskaliśmy nadzieje, wiarę w nasze możliwości. Cała zachodnia część byłych Stanów Zjednoczonych jest intensywnie oczyszczana i zaludniana. Myśliwy stał się ofiarą, a ofiara myśliwym. Największe zagrożenie odeszło, choć mi jakoś ciężko w to uwierzyć.

SERUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz