17

2.5K 217 6
                                    




Ranni, wyczerpani, tacy nie byliśmy już dawno. Idziemy między niewielką gęstwiną drzew. Ledwo idziemy. Słońce, pomimo że zachodzi, dalej stara się usmażyć nas żywcem. Przedzieramy się przez wysokie trawy, które chłostają bez litości nasze nogi. Ciągłe podnoszenie, szarpanie, w celu przejścia przez te chaszcze, jest niemiłosiernie męczące. Do tego wszystkiego teren wydaję się coraz wyższy, a my nieustannie idziemy pod górkę. Nic specjalnego się przed nami nie maluje. Błękitne niebo, które teraz obiera bardziej złociste barwy. Łąka i kilka drzew na krzyż. Może nie chce, a może przez zmęczenie nie jestem w stanie dostrzec czegokolwiek więcej. Patrzę na swoje buty, które wytrwale dalej są całe i zdrowe. No, względnie. To jedyna rzecz, która dodaje mi energii. Rozśmiesza mnie. Reszta mojej grupy powoli wlecze się za mną. Wszyscy są głodni i spragnieni. Pomimo, że zjedliśmy przy wyjściu z przesmyku, dalej nie czujemy się w pełni sił. To było stanowczo za mało. Nasze osłabienie związane z głodem i nadmiernym żarem słońca,  skutkuje tym, że nie jesteśmy w stanie polować. Do tego niektórzy z nas są ranni. Rana Logana ponownie się otworzyła, a chłopak ledwo idzie. Jest słaby, wycieńczony. Dzielnie jednak nie pozwolił Coltonowi się nieść. Ben dostał kulkę, ale nie dał nikomu z nas opatrzyć miejsca postrzału. Zrobił to sam, ale zakładam, że nieumiejętnie, bo również widać po nim całkowity brak sił i mękę. No i Holden. Blondyn wytrwale niesie Len i nie daje nikomu sobie jej zabrać. Dziewczyna jest nieprzytomna od dłuższego czasu, ale dalej żyje. Wykańcza jednak chłopaka. W końcu jak długo można nieść biegnąc, idąc, skacząc drugą osobę? Na domiar złego idzie się pod górkę, w słońcu, bez jedzenia i wody. Jeżeli dziewczyna wyzdrowieje osobiście dopilnuje, żeby odwdzięczyła się mu najlepiej jak potrafi. Jestem dla niego pełna podziwu. Teraz jednak martwię się. Nie wygląda dobrze. Jest blady, ma suche wargi, schudł. Od czasu zmiany naszych stałych kursów z nikim z nas nie dzieje się dobrze. Widać to jak na dłoni. On musi być w pełni sił. Zwłaszcza w takich czasach. Jeżeli chcemy żyć, dostanie się do miasteczka jest koniecznością.


-Holden!- słyszę po chwili cichy głos Aspen. Odwracam się i widzę leżącego wśród traw blondyna. Stracił przytomność. Len, którą niósł, leży kawałek niżej. Sturlała się z wzniesienia. Patrząc po twarzach moich towarzyszy zdaję sobie sprawę, że nikt specjalnie nie traktuje tej sytuacji poważnie. Wszyscy są zbyt słabi. Z apatią przyglądają się dwóm wymęczonym do granic możliwości ciałom. Zbyt zmęczeni- tacy jesteśmy. Patrząc obojętnie i bezsilnie na bezwładne ciało chłopaka, czuje wstyd. Nie robimy nic, by im jakoś pomóc. Niektórzy nawet specjalnie zwalniają kroku, byleby nie musieć go podnosić, byleby zrobił to ktoś szybszy. Odwracam głowę w stronę przodującego Bena. Ten, podobnie jak reszta patrzy na mnie tępo i przysiada na ziemi. Chowa głowę między kolana i tak zastyga. Poddaje się. Nie mam sił na żadną z emocji, która normalnie pewnie teraz nawiedziłaby mój umysł.


-Żyje..- ponownie głos blondynki rozbrzmiewa w moich uszach. Spoglądam na nią, a ona na mnie. Tak pusto. Patrzymy sobie obojętnie w oczy.- To koniec.- mówi w końcu dziewczyna. Tak cicho, że zakładam, że niektórzy tego nie słyszeli.- Patrz, co się dzieje...- kontynuuje i słabo wskazuje ruchem ręki na całą naszą grupę. Na siedzących, leżących, korzystających desperacko z chwili odpoczynku, ludzi. Moich ludzi.- Maivis.. to koniec.. nie damy rady..- mówi z nutą.. współczucia?


-Jesteśmy tak daleko..- szepczę i walczę z chęcią płaczu. Jestem rozgoryczona, zmęczona i osłabiona. Nic dziwnego, że moja wrażliwość wzrosła. Nie chce się pogodzić z faktem, że idąc tak daleko jednak musimy wrócić. Ale chyba to musimy zrobić, prawda?

SERUMWhere stories live. Discover now