2/40

900 73 18
                                    


    

Całkiem zaspana, z niedomytym makijażem, zepsutym humorem i rozczochranymi włosami, zbiegam schodami cytadeli na sam dół. Na początku biegnę sama w półmroku świec, zimnymi schodami, które przykrywa czerwony dywan. Zdążyłam włożyć tylko  szary, szorstki szlafrok i jakieś miękkie kapcie. Megan zawsze przygotowuje je na rano, gdyż na samej górze wieży, często robi się zimno. Do moich uszu dochodzi niepokojący ryk syren. Całe Podziemie krzyczy, a może mi się tak tylko wydaje? Jedno jest pewne. Ogłuszające dudnienie piskliwych głośników obiega całe Podziemie. Nie jestem jeszcze przytomna na tyle, by rzeczowo określać. Wszystko to łączący się zmaz kilku barw. Im niżej jestem, tym więcej ludzi do mnie dołącza. Wszyscy zaspani, zszokowani, niespokojni. Windy nie działają. Kolejki pod nimi rozpraszają się po kilku sekundach postoju. Co się dzieje? W końcu po chwili biegu w dół wpadam w gęsty tłum, który nie pozwala mi już biec. Tworzą się tamy, ludzkie mury.Wszyscy ewidentnie szukają Edwina, gdyż jego imię niesie się echem po całej cytadeli, ale jego nigdzie nie widać. Bombardują nas? Coś się zapaliło? Ktoś robi głupie żarty?


-Mavis!- kobiecy głos za mną, lekko stłumiony szumem rozmów, przesączonych strachem, chwyta mnie niewidzialnymi dłońmi i obraca.



-Ciocia? Co się...?



-Zaraz. Trzymaj się blisko.- Anya wydaje ostro rozkaz. Jej mina jest poważna. Zmarszczki na jej czole sugerują, że stało się coś złego. Prowadzi mnie pod prąd idącym na nas ludziom. Wyciąga mnie z gęstwiny parujących gorącem snu ciał. Wychodzimy wreszcie w rzadko zaludniony korytarz. Mijamy sprzątaczki i kilka kucharek, które stojąc po kątach pomieszczenia, szepcząc między sobą cicho. Nie mam czasu nawet zapytać, co się dzieje, gdzie idziemy, gdzie reszta? Nic z tych rzeczy. Muszę biec za ciotką, która jak na swój wiek, porusza się naprawdę szybko. Mija kilka chwil, a kobieta popycha duże, podwójne drzwi, które są wykonane z ciężkiego mahoniowego drewna. Wpadamy jak wicher do sali, w której znajdują się już 4 osoby. Adler, Danica, Maisha i sam Edwin. Pomieszczenie nie jest duże. Wygląda jak kaplica. Biało- żółte ściany, na których wiszą świece, prawie całkiem stopione i wizerunki świętych. Nie znam ani jednego z nich, ale poznaje, że to święte postacie po aureolach wirującymi nad ich głowami, niczym złote pierścienie. Ołtarz maluje się za obecnymi. Ogromny obraz Jezusa, tyle jego rozpoznaje, biały stół, na którym znajduje się ogromna księga, złoty kielich i kwiaty. W pokoju panuje ogromny zaduch. Aż robię się śpiąca . Kroczę za ciotką, która po chwili staje u boku Danici.



-Co się dzieje?- pytam zatrzymując się i splatając dłonie na piersiach. Nikt mi jednak nie odpowiada. Wszyscy patrzą po sobie tępo. Podnoszę wyczekująco brwi.



-Do wierzy dostał się klon.- zaczyna Adler prychając. Moje ciało oblewa zimna fala dreszczy, które rozchodzą się prądami od wnętrza, aż po koniuszki palców. Patrzę na twarze, które wyrażają wstyd. Do miasta wdarł się klon! Do perfekcyjnie strzeżonej zony dostał się wróg. Jedna mała jednostka. Czy już jesteśmy zgubieni? Drgam.



-Znaleźli nas?- pytam, a mój głos drży mimo woli. Więcej w tym zdaniu twierdzenia, niż faktycznego pytania.



-Raczej nie. Jeżeli by tak było Podziemie zostałoby już dawno zbombardowane. Klon prawdopodobnie dopiero badał otoczenie. Jednakże, sam fakt, że jakikolwiek się tu dostał nie rokuje niczego dobrego.

SERUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz