3/3

724 53 8
                                    


MAVIS.

Moje ciało bezwładnie turla się po ruchomym terenie. Wysokie trawy otaczają mnie, jak stosy poduszek. Przed sobą widzę biel, lecz za nią wreszcie dostrzegłam mrok. Moje oczy wychwytują każdy szczegół ubogiego otoczenia. Słyszę najcichszy szum. Czuje intensywnie każdą emocje, oraz każde źdźbło, które miażdżę swoim ciałem. 
Poddałam się.
Moje oczy czerwone od godzin płaczu i litrów łez, wreszcie zaschły. Bolą, lecz nie mogę ich zamknąć. Nie słyszę ich kroków, lecz finalnie zawsze mnie znajdują. Już nie uciekam, lecz daje się nieść w dal. Czasem wpadam prosto na nich, czasem się od nich oddalam. Nic nie mówią. Obserwują mnie tylko. Są kłamstwem?

-Mavis?- przeciągłe kobiece wołanie, które słyszę od samego początku podnosi mnie do siadu. Rozglądam się, lecz nikt się do mnie nie zbliżył. Nikt mnie nie obserwuje. Jestem sama w tej samotni. Mija chwila, lecz wreszcie rozumiem, dostrzegam. Stoi ubrana tym razem w białą, zwiewną sukienkę na ramiączkach. Miała jasną cerę i włosy. Zlewa się z białym, mroźnym tłem. Dlatego jej nie dostrzegłam. Stoi daleko. Obserwuje. Jej głos zapamiętałam inaczej. Może już zapomniałam, jak brzmiał. Nie czuje żadnej głębszej emocji. Jest złudzeniem. 

-Mavis?- barwa jej głosu jest tym razem inna. Ona mówi. Oni przecież nie mówią, prawda? Marszczę brwi i przypatruje się coraz większej i coraz bardziej wyraźnej sylwetce zbliżającej się kobiety. Po moich plecach biegnie zimny dreszcz, który spina każdy mięsień mojego ciała Nogi już chcą mnie ponieść, mózg każde uciekać, serce czeka bijąc, jak szalone. Coraz szybciej, coraz intensywniej, coraz mocniej. 

-Nie...- szepczę sama do siebie, gdy jasnowłosa kobieta zatrzymuje się i przykłada dłonie do swoich ust. Już nie ucieknę. Stałam się skałą, która może jedynie obserwować. To niemożliwe. Ile razy ją widziałam? Ile razy była kłamstwem? Czemu mam wrażenie, że to ona? Tylko starsza. Blond włosy przecinane są siwymi nićmi czasu. Dostrzegam je, mimo że mama jest daleko. Ciało nie tak młode, pomarszczone, sine miejscami. Oczy szeroko otwarte, tylko one się nie zmieniły. Jedynie zapadły.

-Moje dziecko!- podchodzi do mnie, rozkłada ręce, dalej czekam, czekam na ten moment, gdy ona się zdradzi, gdy znów okaże się złudną nadzieją. Jest tak realna, tak prawdziwa. Każdy jej element jest doskonałą rekonstrukcją mojej matki. 
Ona nie żyje. 
Lecz... Ja również nie żyje. Czyż nie? Czyż nie uciekam przed postaciami, które nie żyją? Których nie ma? Mnie również nie ma. To musi być niebo. To musi być ona. Muszę w to wreszcie uwierzyć. 

-Mama?- pytam głosem przesiąkniętym niedowierzaniem. Znów się poddaje. Przecież już raz umarłam. Robię krok w jej stronę, niepewny, niestabilny. Stajemy twarzą w twarz, zaledwie metr od siebie. Po jej starczej twarzy cieknie słona łza. Uśmiecha się. Sama nie wierzy. Trzęsie się, tak jak ja. Nie jestem w stanie jej uściskać. Żyje obawą, że gdy tylko jej dotknę, ta rozsypie się w proch. 

-Złapali cie! Moje biedne dziecko.- zaczyna ciężko płakać, a jej łzy giną wśród falujących kłosów. Wysuwa powoli dłoń w stronę mojej twarzy. Uchylam się niepewna jej kolejnego kroku. Pozwalam finalnie się dotknąć, widząc w jej oczach smutek i zdumienie. Czekam i czekam, lecz jej ciało nie upada bezwładnie, nie rozsypuje się w proch, nie znika wśród mgieł. Czuje jej ciepło, widzę ją dalej. Czy to naprawdę ona?

-Co tu robisz? Myślałam, że nie żyjesz!

-Zabrali mnie.- mówi chwytając za moje ramiona. Przełykam gęstą ślinę. Jej delikatne dłonie gładzą rękawy podartego golfu.- Zabrali mnie tego dnia i umieścili tutaj. Dwanaście lat. 

-Oni? Te cienie?- pytam rozglądając się wkoło. Nie ma ich. Nie ma nikogo.

-Wszyscy, którzy mieli umrzeć, a nie umarli. Jesteśmy tutaj.

SERUMWhere stories live. Discover now