2B/13

612 56 7
                                    


VEE.


Za sobą słyszę tylko jeden wielki harmider. Krzyki, sapanie, stłumione uderzenia o pole siłowe, które nas podzieliło i warki tych stworów. Nie oglądam się. Zakładam najgorsze. Uciekam. Korytarz jest bardzo długi, wydaje się nie mieć końca. Co chwila mijamy jakiś skręt, zawsze na nasze prawo, który rozpoczyna inny tunel. Grupa się podzieliła wbrew wszelkim nakazom Adlera. Biegnę równolegle z Maishą, Christianem i Jeffem, który pomaga kuśtykać Ines. Dziewczyna walczy z bólem, który niewątpliwie ogarnął jej całe ciało. Nie ma w naszej grupie absolutnie nikogo, kto mógłby przejąć stery. Dominujący członkowie, jak Adler, Gregor, Alex, Holden, czy nawet Colton, niestety nas nie mogą poprowadzić. Zauważam, że Jeff i Ines zwalniają. Dochodzi do mnie, że muszę coś wymyślić, inaczej umrzemy. Maisha nie ma absolutnie żadnego doświadczenia w dowództwie, czy walce. To medyk i naukowiec. Christian właśnie stracił brata. Nawet nie miał czasu zrozumieć tego, że Arthura już nie ma i nie będzie. Obecnie żyje on na jednym wdechu, którego jeszcze nie wypuścił, by zrozumieć, że nastąpiła zmiana w rzeczywistości. Musimy coś zrobić, bo nie przeżyjemy tego poziomu. Ja muszę coś zrobić. Błyskawicznie odbijam w pierwszy korytarz na moje prawo i krzyczę coś, co nie jest nawet zrozumiałe dla mnie samej. Reszta jednak zdaje się rozumieć ten okrzyk i podąża moim śladem prosto do pierwszego tunelu. Ściany labiryntu są wysokie, przytłaczające i ciemne. Mam wrażenie, że zaraz zwalą się mi na głowę. Ignoruje to jednak i podbiegam do pierwszego rozwidlenia. Dwa korytarze prowadzące do kolejnych dwóch różnych, szerszych niż to, którym biegniemy, przestrzeni. Nie myśląc dużo po prostu wpadam do pierwszego. Odwracam się i sprawdzam, czy wszyscy dalej są ze mną. W tym momencie biegnący w amoku Christian mnie wyprzedza i rusza do następnego wyjścia- kolejnego krętego, wąskiego tunelu.


-Szybciej Jeff!- krzyczę rozkazując do kuśtykającego chłopaka. Zauważam, że do wejścia zdążyły już dobiec te stwory. Dziwi mnie, że gigantyczne wilki nie wbiegają za nami, tylko uderzają o niewidzialną ścianę.


-Pole siłowe.- mówię sama do siebie, gdy dochodzi do mnie, że każde wejście do labiryntu, po jego przekroczeniu zamyka się polem siłowym, by obiekt nie wydostał się tą samą drogą, jaką wszedł. Dochodzi do mnie, że jesteśmy teraz obiektami w potężnie niebezpiecznym projekcie. Odwracam głowę, by krzyknąć, ostrzec, ale pod Chrisem zapada się podłoga, a chłopak wpada w otwór, jak kamień w wodę. Przerażona ruszam do wnęki w podłożu i kucam nad dziurą, z której nagle bucha ciężkie powietrze. Zajmuje mi to może sekundę. Nie tracę czasu na głupie rozmysły. Dostrzegam trzy ostatnie palce, chłopaka i chwytam je zanim ten wpada w ogień, jaki znajduje się na dnie przepaści. Żar, jaki bucha prosto w moją twarz jest nie do opisania. Ciężar Christiana to za dużo. Nie mogę go podnieść, nie mam na to tyle siły. Co więcej, chłopak wciąga mnie za nim, prosto ku ogniowi. Przerażony, jęczy, sapie i próbuje wydostać się na górę moim kosztem. Zupełnie tak, jakbym ratowała topiącego się człowieka. On się topi. Pot spływa z jego białego, jak kartka papieru, czoła. Patrzę w ciemne oczy chłopaka, które teraz wyrażają zwierzęcy szał, potrzebę przetrwania każdym kosztem. To jeszcze chłopiec.


-Jeff, wynieś Ines. Maisha, pomóż mi do cholery!- krzyczę za siebie. Blondynka bez słowa podbiega do mnie i wkłada ręce w żar, który bucha spod chłopaka. Czuje, że moje ramiona wysiadają. Nie dam rady dłużej go trzymać. Dziewczyna prawie chwyta Christiana za drugą rękę, gdy nagle, od koniuszków jej placów do wnętrza dłoni, rusza czarny, jak smoła cień. Skupia on moją uwagę na tyle mocno, że luzuje uścisk i w tej chwili Chris wypada z mojego uścisku. Szybko jednak się budzę i ponownie łapie chłopaka, sama się niebezpiecznie pochylając, głęboko w przepaść. Nic nie mówię. Patrzę w jej oczy zdumiona, a dziewczyna chowa rękę w kieszeń szerokich spodni. Odchodzi ode mnie i chwile lustruje, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała. Sapię ciężko i już nie skupiam tyle uwagi na wyciągnięciu Christiana, co sekundy temu. Na jej twarzy przez sekundę nie pojawia się żadna emocja. Wygląda na wyłączoną. Jak maszyna.

-Przepraszam, zrobiło się za gorąco, przestraszyłam się.- mówi nagle przepełniona najprawdziwszym strachem, jaki słyszałam. Jej niebieskie oczy faktycznie okazują skruchę. Spoglądam powrotnie na Christina, który zaczyna krzyczeć w agonii. Jego nogi płoną. Języki ostrego ognia dorwały się do sznurówek i powolnie zaczynają spalać resztę ciała chłopaka.

-Nie! Christian trzymaj się!- krzyczę do niego nerwowo. Zaczynam się trząść. Presja czasu jest nieznośna. Chłopak kiwa się na wszystkie strony, krzyczy niezrozumiałe mi słowa. Umiera. Ciągnę z całej siły, ale to nic nie daje. On ciągnie mnie mocniej. Nawet, jakbym go wyciągnęła, spaliłby się.


-Puść go do cholery!- mówi pojawiający się za mną Jeff. Chłopak zaczyna ciągnąć mnie w stronę powierzchni, a Christian w szale ciągnie mnie w dół.


-Próbują tu wejść!- krzyczy przerażona Ines.


-Nie wejdą!- odpowiada jej wściekle Jeff. Próbuje puścić chłopaka, który umiera w agonii, bo tego stanu niczym innym nazwać nie mogę. Ten zaczyna krzyczeć, piszczeć. Rani to moje uszy. Niestety puszczam go i opadam z impetem na Jeffa, który jeszcze chwile mnie do siebie przytula. To kilka sekund, kiedy słyszę głos umierającego w ogniu chłopaka, chłopczyka. To tylko kilka sekund. Męczył by się dłużej, gdyby nie Jeff. Wstaje błyskawicznie i chwytam Ines. Jeff biegnie za mną, a za nim... Maisha. Wbiegamy do drugiego rozwidlenia mijając, obijające się o pole siłowe, bestie. Nie wiem czemu jeszcze uciekamy. Nic nas już nie goni. Jesteśmy wszyscy w szoku. Żyjemy na jednym wdechu, nikt z nas go jeszcze nie wypuścił. Ostrożniej wpadam do drugiego pola i rozglądam się za możliwym włącznikiem pułapki. Jeff próbuje robić krok i wyminąć mnie, ale już wiem, czym to może skutkować. Chwytam go za ramię. Robię to, co powinnam była zrobić, gdy minął mnie Chris. Jeff cofa się o krok, a przed nim, w podłodze otwiera się wielka dziura. Kolejna zapadnia.

-Bliźniaczepole.- mówię do przerażonego Jeffa. Te wolne przestrzenie, większe i szerszeniż korytarze to pokoje-pułapki. Tomiejsca, gdzie nie jesteśmy bezpieczni, a są jedyną drogą wyjścia. Ostrożniej iwolniej mijamy ogromną dziurę, na której dnie dostrzegam ciemno-zieloną maź,która bulgocze widząc nasze twarze i ciała. Zatrzymuje się przed wejściem dokolejnego długiego i mrocznego korytarza labiryntu. Patrzę w jego głąb. Dalekoprzede mną się rozwidla do innych swoich odnóg. Ogarnia mnie przerażenie, gdyżwychodzi na to, że na własną rękę musimy się stąd wydostać. Nie ma Adlera, niema Alexa. Jestem ja. Patrzę na resztę. Ranna, medyk i porywczy chłopaczek, którynie widział nigdy nieba. Sytuacja wygląda tragicznie. Jeff mija mnie zkuśtykającą Ines, a zaraz za nimi idzie Maisha. Co mnie niepokoi to to, żedalej chowa rękę i nie patrzy mi w oczy...    


N.

SERUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz