2/2

2K 160 15
                                    


    

-Dajesz radę Len?


-Tak w porządku.- po tych słowach na moją twarz spadła kolejna fala ziemi. Wspinający się przede mną Holden od momentu, kiedy muł zmienił się w suchawy piach co chwila atakuje mnie tym co mu odpadnie od stóp. Ściany ogromnego krateru nie są wcale strome. Wspinaczka jest dość łatwa. Nogi przyjemnie zagrzebują się w coraz cieplejszym piasku. Idę w oparciu o cztery kończyny, bo tak mi wygodniej. W wyprostowanej postawie mogłabym stracić równowagę i sturlać się na sam dół. Chciałabym spojrzeć jak daleko jeszcze do właściwej powierzchni, ale nie chce stracić wzroku. Jesteśmy już na poziomie piachu, suchego piachu. Za mną wspina się Cole. Przede mną Len i Holden. Jest cicho. Słychać tylko cięższe oddechy i co minutę pytanie Holdena...


-Len wszystko okej?


-Tak Holden, jest dobrze!- zniecierpliwiony głos dziewczyny mnie śmieszy. Uśmiecham się nie przestając wspinać. Od kiedy blondyn stał się dowódcą ( jak sam się wielokrotnie określał w tunelach) zaczął być bardzo opiekuńczy... względem Len. Nie wiem czemu sam się obarczył tym obowiązkiem skoro każde z nas jest już na tyle dojrzałe i doświadczone by samo o sobie świadczyć. No, ale cóż. 10 lat z Benem, na zasadach Bena wywarło jakiś wpływ na psychice Holdena. Mój uśmiech szybko znika, kiedy na moją głowę spada ponownie kupka piachu. Strzepuje ile mogę i już mam popatrzyć wściekle na Holdena, ale co to da? Chłopak nie spuszcza wzroku ze wpinającej się najwyżej Len. Odpuszczam sobie więc to. Po prostu przesuwam się w bok. Ściana jest pochyła nieco bardziej niż wałowa, ale nie jest prostopadła do dna dołu. No i jest o wiele wyższa. Jesteśmy już blisko. Spoglądam przed siebie by dostrzec, że już za niedługo będę mogła się wyprostować. Uśmiecham się radośnie, kiedy moja dłoń styka się z pierwszą kępką trawy. Trawa, zimna. Lekko wilgotna. Zatrzymuję się i chwytam za źdźbła zaciskając je w pięści. Tak okropnie się cieszę, że wyszliśmy z tych ciemności. Metalowe piekło, które było naszym światem przez około 6 miesięcy już się skończyło. Słońce delikatnie ogrzewa moje plecy. Dostaje gęsiej skórki, kiedy również moje stopy stykają się z zimną, zieloną trawą. Powoli zaczynam się prostować.



-Udało się!- mówi cicho Len. Jest bardzo podekscytowana. Sposób w jaki się wyraża brzmi jakbyśmy byli na niezwykle trudnej misji. Stoi niedaleko mnie i rozgląda się po otoczeniu, którego tak dawno nie widzieliśmy. Przed nami maluje się rzadki las liściasty. Drzewa są średnio wysokie. Ich korony są zapełnione tysiącem zielonych liści, które teraz sączą się w złocistym blasku słońca. Podłoże lśni zielonym dywanem traw i dojrzałej roślinności. Gdzieniegdzie widać jakieś małe ptaszki, które latają bardzo nisko przy ziemi. Kolorowe motyle w najróżniejszych wzorach tańczą nisko nad kwiatami. Pszczoły pracowicie kłócą się z nimi o miejsce. Towarzyszą im inne neutralne owady w najróżniejszych barwach i kształtach. Lato. To z pewnością nie dzień moich urodzin. To raczej nie maj. Nisko przy pniach rosną krzewy. Widoczne są na nich czerwone bądź fioletowo-różowe plamki. Owoce. Miejsce to jest chyba rajem. W oddali błyszczy się coś co wypełnia moje serce ciepłem i radością. 


-Jezioro..- szepczę, ale tylko z przyzwyczajenia. W tunelach tyle wystarczyło, by reszta mnie usłyszała. Teraz wszyscy wsłuchują się w śpiew ptaków, które radośnie latają nam nad głowami. Szum wody z pobliskiego jeziora. Tupot kopyt. Sarny? Konie? Kto wie. Las niczym pierścień okrąża pobliski zbiornik wodny. Zagęszcza się coraz bardziej na jego przeciwległym brzegu.

SERUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz