Rozdział 18

331 32 2
                                    

Zjechali długim tunelem. Gdy ten się skończył, Ashley padła na ziemię i coś chrupnęło na ziemi. Wiedziała co to. Kości. Wstała i odsunęła się kawałek dalej akurat w momencie, gdy Tom wpadł do pomieszczenia. Wyciągnęła różdżkę. 

-Lumos! 

Koniec jej różdżki zabłysnął niebieskim światłem. Spojrzała na podłogę, gdzie faktycznie była masa małych szkieletów. Spojrzała na Riddla, który miał wypisane obrzydzenie na już lekko zielonkawej twarzy. Uśmiechnęła się. 

-Słabe nerwy, co? 

Spojrzał na nią. 

-Stoimy na kościach. 

-Ogarnij się bo niedługo tu będą twoje kości. 

Zbył jej odpowiedź przewróceniem oczami i sam wyciągnął różdżkę, której koniec po chwili również zabłysł. 

Ashley odwróciła się w stronę ściany. Przeciągnęła po niej palcem i spojrzała na niego. 

Była na nim ślina bazyliszka zmieszana z krwią. Spojrzała na Toma, który znowu patrzył na to wszystko z obrzydzeniem. Otrzepała palec i spojrzała na niego z szyderczym uśmiechem. 

-Zawsze możemy stąd wyjść, królewno. 

-Nie. Idziemy dalej. 

Przewróciła oczami i podeszła do przejścia na kolejny korytarz. Przeszli przez niego. Wszędzie walały się kawałki kości i plamy krwi. Scott to nie przeszkadzało, bo nie brzydziły jej takie rzeczy. Pracowała przy eliksirach i tego skutki potrafiły być okropne, więc już takie rzeczy jej nie ruszały. 

Doszli do kolejnych drzwi. Tom stanął przed nimi i zaczął szeptać coś w języku węży. 

Było to bardzo ciekawe i można było słuchać tego języka długi czas. Dziewczyna przysłuchiwała się temu dokładnie. Dotychczas w swoim życiu język węży słyszała tylko z ust Pottera na drugim roku w Klubie Pojedynków. 

Drzwi otwarły się. Weszli do komnaty. Ashley zaczęła rozglądać się z zafascynowaniem. 

To miejsce było o wiele bardziej imponujące na żywo niż w opowieściach. Można by rzec, że typowo ślizgońskie. 

Cała komnata była wypełniona dziwną, zielonkawą poświatą. Na samym końcu komnaty był wielki posąg Salazara Slytherina. Po bokach komnaty stały wysokie kolumny w kształcie węży, wspierające sklepienie ginące w mroku. Na podłodze wszędzie była woda. 

Podeszła do przodu przyglądając się z zafascynowaniem wszystkiemu co jest w komnacie. 

Komnata była delikatnie oświetlona, więc nie potrzeba było różdżki, żeby cokolwiek widzieć. 

Nagle gdzieś z tyłu dobiegł ją głos Toma. 

-Co słyszałaś o tej komnacie? 

Ashley szybko przypomniała sobie fakty, które kiedyś znalazła w jednej z książek w dziale ksiąg zakazanych. Nie chciała, żeby zauważył, że wie więcej niż to możliwe. 

-Założona przez Slytherina. Na początku miała służyć do lekcji czarnej magii, ale gdy wyrzucono Slytherina z Hogwartu została przez niego ukryta. Ponoć ukryty jest tu potwór. 

-Wiesz jaki to może być potwór? 

Jasne, że wiedziała. Jak chyba każdy w jej czasach, ale i tak pokręciła przecząco głową. 

-A ty wiesz? 

-Domyślam się. Czas sprawdzić moją teorię. 

Zaczął mówić w języku węży. Usłyszała jak kamienie się przesuwają. Jak najszybciej odwróciła wzrok. Tom nawet tego nie zauważył, bo był zbyt przejęty oglądaniem bazyliszka wychylającego się z otwartych ust posągu Slytherina. 

-To bazyliszek! 

Bazyliszek zbliżył się do nich, ale i tak pozostawał spory kawałek od nich. Syknął coś. Mówił. Do Toma. Tom odpowiadał. Po chwili rozmowy Tom sposępniał. Ashley to zauważyła. 

-Co się stało? Co powiedział? 

-Chce ofiary... 

Cisza jaka zapadła była bardzo ciężka i przybijająca. Ashley uświadomiła sobie swój błąd. Nie powinna była tu przychodzić. Pocieszała się tylko tym, że i tak nikt nie będzie za nią tęsknił i pewnie nikt nie zauważy jej zniknięcia. Poza tym dzięki temu będzie mogła uratować Martę, która nie była niczemu winna. Po prostu znalazła się w złym miejscu o złym czasie. 

W końcu postanowiła zadać to pytanie, które od dłuższej chwili wisiało w powietrzu. 

-To ja mam być tą ofiarą? Tylko dlatego chciałeś żebym tu przyszła? 

Nie brzmiało to nawet jak pytania, a bardziej jak stwierdzenia. Nie było w jej głosie ani smutku, ani strachu. Był bezbarwny. Spokojny. Taki, jakby właśnie zapytała o pogodę, a nie o to, czy ten nastolatek, z którym czuła pewnego rodzaju więź, chce oddać ją jako ofiarę dla bazyliszka. Musiała się pogodzić z tym, że najwidoczniej szczęśliwy los nie był jej pisany. I już się z tym pogodziła. Wiedziała jednak, że Harry da radę sam wrócić do ich czasów.  Gdyby nie ona, to w ogóle by się tu nie znalazł. Chociaż ona zakazała mu ruszać czegokolwiek, więc to chyba nie była tylko jej wina. Ale mogła się spodziewać czegoś takiego. On po prostu już taki był. Typowy gryfon. 

Przypomniało się jej teraz, jak to było gdy jej mama umierała. 

To zdarzenie zmieniło jej życie całkowicie. Wtedy wszystko się rozsypało, a ona przez następne lata próbowała histerycznie zbierać kawałki zniszczonego życia i próbować skleić je z powrotem. Ale to nie było takie proste. 

Tom znowu przemówił w języku węży. Bazyliszek coś odpowiedział, zawrócił i znowu wpełznął do ust kamiennego posągu znikając w ciemności. Ashley podniosła wzrok. 

-Co mu powiedziałeś? 

-Że znajdę mu ofiarę. 

-A to nie ja miałam nią być? 

-Nie. 

Odpowiedział bez mrugnięcia okiem. Popatrzyła na niego zdziwiona. Czyli nie chciał dać jej bazyliszkowi do zabicia? Albo na pożarcie? Serio już niczego nie rozumiała. 

-Dlaczego? 

Spojrzał na nią. Przez chwilę tak na siebie patrzyli. 

Ruszył powolnym krokiem w jej stronę, a ona ledwo opanowała chęć cofnięcia się. 

Podszedł do niej i objął dłonią jej policzek, po czym złączył ich usta w delikatnym pocałunku. 

Zabawa Z Czasem Where stories live. Discover now