Rozdział 28

232 22 8
                                    

Przez resztę dnia bawili się świetnie. Wszyscy oprócz Ashley, która cały czas nie mogła pozbyć się bolesnej myśli o poronieniu.

Pomyślała, że widocznie tak po prostu miało być. Urodziłaby dziedzica Slytherina i nie mogła mieć pewności, czy ten nie wyrośnie na kogoś gorszego niż Voldemort. Próbowała samą siebie oszukać, że tak musiało być, że musiała stracić dziecko, bo ono nie miało prawa żyć. 

Ale w głębi jednak wiedziała, że było inaczej. Strasznie bolała ją myśl, że nie jest już w ciąży. Od czasu, gdy się o niej dowiedziała, wyobrażała sobie siebie z wielkim brzuchem, jak dotykała dłonią wypukłości i czuła delikatne kopanie, jak mówiła do swojego jeszcze nienarodzonego dziecka. Myślała o porodzie, o tym jak będzie się czuła gdy pierwszy raz spojrzy na swojego syna lub córkę, jak pierwszy raz wypowie imię. Myślała o karmieniu piersią, śpiewaniu mu kołysanek, czekających ją nieprzespanych nocach, nauka latania i gry w quidditcha. 

Wszystko to w jednej chwili ulotniło się, pękło jak bańka mydlana. Zniknęło. 

Starała się teraz o tym nie myśleć i bawić się z rodzeństwem, ale mimo maski wesołości w środku umierała i czuło ogromną pustkę. Pustkę, której nie mogła niczym zapełnić. 

Jakby jej dziecko zniknęło zostawiając po sobie tylko pustkę, smutek i płacz. 

W końcu ściemniło się i musieli wracać do domu. Ruszyli w drogę powrotną. Lucy, Gideon i Ted nie wiedzieli, co zastanie ich u celu. Ale ona wiedziała. Mimo to, nie chciała wchodzić do domu pierwsza. 

Znaleźli się na swojej ulicy i podeszli pod drzwi domu. Żadnego z nich nie zdziwiły pogaszone światła i cisza. 

Lucy otworzyła drzwi i jak najszybciej weszła do środka. Zapaliła światło i jej oczom ukazał się widok śladów krwi na podłodze. Zakryła dłonią usta wciągając gwałtownie powietrze i szybko poszła w ślad za nimi. Najpierw doszła do kuchni, gdzie ślady urywały się przy otwartym oknie. Jak najszybciej skierowała się w drugą stronę linii utworzonej przez krwawe odciski butów i gdy wbiegła do salonu stanęła jak wryta. W ślad za nią poszło rodzeństwo. 

Nim Ashley zdążyła cokolwiek zaobserwować, usłyszała krzyk siostry. Lucy krzyczała widząc ciało swojego martwego ojca. 

Szybko podeszła do drzwi salonu i jak najszybciej zabrała rodzeństwo w głąb korytarza. Nie chciała, żeby dłużej na to patrzyli. 

Przygarnęła ich do siebie i mocno przytuliła. 

Krzyk dziewczynki sprawił, że zaniepokojeni sąsiedzi wpadli do ich domu. Kobieta mieszkająca naprzeciwko, której imienia Ashley nie znała, zawiadomiła ministerstwo, którego pracownicy pojawili się przed drzwiami już po minucie. 

Wszyscy musieli wyjść z domu a aurorzy zatracili się w pracy. 

Kiedy część z nich wyszła z domu, podeszli do rodzeństwa i zaczęli z grubsza przepytywać ich co się stało. W końcu wysoki, ciemnowłosy auror kiwnął głową i zwrócił się do Ashley. 

-Nazywam się Diego White. Będę musiał zabrać was do ministerstwa i przesłuchać. 

Kiwnęła głową. 

-Teraz? 

-Tak. I nie myślcie, że o coś was oskarżamy. Musimy dokładnie wiedzieć, co się stało. 

Znowu kiwnęła głową. Podeszli do jednego z samochodów ministerstwa i wsiedli do środka. W tym momencie Ashley się wyłączyła i do życia wróciła dopiero, gdy byli już przy ministerstwie. 

Weszli do środka i skierowali się do biura aurorów. Zostali rozdzieleni. 

Lucy poszła z kobietą o blond włosach i niebieskich oczach, Teda zabrał rudy auror a Gideon poszedł z blondynem, który wcześniej był przed ich domem. Ashley poszła w korytarz po lewej razem z White'em. Poprowadził ją do końca korytarza, gdzie były metalowe drzwi z małymi okienkami. Otworzył je przed nią wpuszczając ja do małego pomieszczenia, które było pokojem przesłuchań. 

Zabawa Z Czasem Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz