Rozdział 25

278 27 1
                                    

Wszystko naokoło rozsypało się w drobne kawałeczki. Przez kilka sekund widziała tylko ciemność, aż czerń zaczęła przechodzić różnymi kolorami, a te ułożyły się w obraz pani Pomfrey ze zmartwionym wyrazem twarzy. 

-Ashley, wszystko dobrze? 

-Chyba tak... Co się stało? 

-Straciłaś na chwilę przytomność... To się zdarza. Nie powinnaś się teraz denerwować, to źle dla dziecka. 

-Czyli to nie był sen... 

Powiedziała zbyt piskliwym głosem. Kobieta pokręciła głową i lekko się uśmiechnęła. 

-Pomówię o tym z dyrektorem i profesorem Snape'm. Możesz dziś już nie wracać na lekcje. Idź do siebie i odpoczywaj.  

Uśmiechnęła się i wyszła z sali. 

Białowłosa powoli podniosła się i weszła na korytarz. Był pusty. 

Idąc do pokoju w jej myślach krążyły myśli o ciąży. 

Miała mieć dziecko. Nie jest pełnoletnia. Zaszła w ciążę z potworem. Jest tylko nastolatką, nawet nie skończyła szkoły, nie ma gdzie się podziać, ma na wychowaniu trójkę rodzeństwa. Nie umiała zajmować się dziećmi. Była przerażona. Nie zauważyła nawet, że jej twarz jest mokra od łez. 

Weszła do swojego pokoju, padła na łóżko i rozpłakała się już na dobre. 

Kolejnych kilka dni nie chciała nigdzie wychodzić. W końcu ustaliła z dyrektorem i opiekunem domu jak podczas ciąży będzie wyglądać jej dalsza edukacja. Mówili, że jej pomogą. Sama wiedziała, że to niemożliwe. 

W końcu nadeszła przerwa świąteczna. 

Święta były czasem, na który wszyscy czekali, cieszyli się i wracali radośni z masą prezentów. 

Ashley nienawidziła świąt. Od śmierci matki co roku wyglądały dokładnie tak samo. 

Była już spakowana. Jej rodzeństwo tak samo. Wszyscy weszli do pociągu i opuścili Hogwart. 

Gdy podróż się skończyła wszyscy wyszli na peron, na którym czekali rodzice uczniów. Oczywiście na młodych Scottów nikt nie czekał. 

Ashley zebrała swoje rodzeństwo i razem ruszyli przez ulice Londynu aż na przedmieścia. Droga zajmowała dużo czasu, ale już do tego przywykli. 

W końcu dotarli do domu. Weszła pierwsza, po cichu, cała reszta weszła za nią. Od razu uderzył w nich odór alkoholu. Skrzywiła się. Ten zapach nie opuszczał ich ojca od wielu lat. Nienawidziła go. 

Kiedy jej rodzeństwo pobiegło na górę, sama podeszła do drzwi do salonu i lekko wychylając się za próg spojrzała do środka. Tak jak się spodziewała, jej pijany ojciec spał na kanapie w towarzystwie butelek po alkoholu. Norma. 

Zabrała swoje rzeczy i weszła na górę, do swojego pokoju. Był on bardzo skromny. Ściany były białe, z ciemnymi pasami gdzieniegdzie. Naprzeciwko drzwi było okno, pod którym znajdowało się łóżko. Obok było biurko, mała komoda i miniaturowa biblioteczka. 

Nie rozpakowała się, tylko odłożyła kufer na bok i usiadła na łóżku, które lekko skrzypnęło. 

Nienawidziła całego tego domu całym swoim sercem. 

Zaburczało jej w brzuchu. Wstała i zeszła po cichu do kuchni. Wiedziała, że jest w ciąży i nie powinna się głodzić. Sądziła też, że jej rodzeństwo również zgłodniało. 

Wszędzie walały się butelki po alkoholu. Kiedy jej nie było, nie było nikogo kto mógłby je sprzątnąć. 

Podeszła do lodówki i otworzyła ją. 

Pusto. 

Westchnęła i zamknęła lodówkę. Wyszła z kuchni, a później opuściła dom z wielką ulgą. 

Poszła do najbliższego sklepu, w którym kupiła najpotrzebniejsze rzeczy. Coś na kolację i kilka posiłków na następny dzień. 

Miała niewiele pieniędzy, ale to wszystko musiało jej wystarczyć. Wszystkie pieniądze jakie zarabiał ojciec, przepijał. Przez całe wakacje chodziła do pracy i całymi dniami ciężko harowała, żeby mieć jak wyżywić braci i siostrę zarówno podczas dwóch wolnych miesięcy, jak i przerwy świątecznej. 

Wróciła do domu i zabrała się za robienie skromnej kolacji. Przy okazji zaczęła ogarniać kuchnię, która po godzinie była już w stanie znośnym. Poszła po rodzeństwo i we czwórkę zaczęli jeść. 

Kiedy ogarniała po posiłku usłyszała skrzypnięcie dochodzące z salonu. Później cichy jęk, dźwięk głośnego picia i szklanej butelki lądującej na podłodze. 

-Ashley? 

Przełknęła ślinę i wyszła z kuchni. Weszła do salonu, gdzie tuż przy nakapie stał jej pijany ojciec. 

-Tak ojcze? 

-Przynieś mi tu coś do jedzenia. I posprzątaj tu. 

-Dobrze. 

Bardzo szybko odpowiedziała i zniknęła w kuchni, gdzie zaczęła nakładać mu posiłek na talerz. 

Ten człowiek ją przerażał. Bała się samej jego obecności i tego co mogłoby się stać, gdyby się wściekł. 

Na nią wściekał się za wszystko. Szukał każdego pretekstu, żeby móc się na niej wyżyć. Nienawidził jej. Uważał, że to przez nią jego ukochana żona umarła. 

Przyniosła mu jedzenie i zaczęła szybko sprzątać salon. Gdy skończyła, ten już spał. Odetchnęła z ulgą i poszła do swojego pokoju. Opadła na łóżko i skuliła się. Tym razem jej się udało. 

Zasnęła. 

                        *** 

Znowu ten sam sen. Znowu ten sam dziwny i wciągający sen. Niepokoiło go to, chociaż nie powinno. To był tylko sen. Wytwór jego wyobraźni, a sam wielki Lord Voldemort nie powinien obawiać się swoich snów. 

Przynajmniej tak sądził. W środku nocy wstał i poszedł do swojego gabinetu. Rozpalił ogień w kominku i nalał sobie szklankę ognistej. Wypił ją na raz i dolał jeszcze więcej. Oparł się, odchylił głowę i przymknął oczy. 

Znowu przed oczami stanęła mu ta sama osoba. Białowłosa dziewczyna z pięknymi, błękitnymi oczami. 

W snach był młodszy. Chodził do Hogwartu. Kiedy śnił czuł się jakby oglądał film. Bo to nie było jak sen. Wszystko było w nim spójne i powiązane ze sobą. W pierwszym śnie w jego szkole i pokoju wspólnym Slytherinu pojawiła się ta dziewczyna. W kolejnych snach lepiej ją poznawał. Rozmawiał z nią, mijał na korytarzach, obserwował na lekcjach każdy jej ruch. 

Teraz w jego głowie obijało się tylko jedno słowo. Imię. 

Ashley. 

Wiedział, że to sen i pewnie taka osoba nigdy nie istniała, ale czy mógł być tego pewny? 

Opróżnił kolejną szklankę.

Spojrzał na szkło i ujrzał w nim swoje odbicie. Już nie wężową, przerażającą postać, a przystojnego, około 20-letniego mężczyznę z ciemnymi włosami. 

Starsza wersja chłopaka z jego snu. Jego samego. Znowu przypomniał sobie swój dzisiejszy sen. 

Tym razem była smutna, przygnębiona a w jej błękitnych oczach widać było łzy. Mówiła, że musi odejść, że on o niej zapomni, że wraca do siebie. 

Zacisnął zęby i odłożył szklankę na biurko. 

Nie myśl o tym. Nie myśl o niej. Ona nie istnieje. 

Podniósł wzrok na iskierki ognia płonącego w kominku i znów przed oczami miał ją. 

Znajdę cię, żeby móc jeszcze raz chociaż na ciebie spojrzeć. 

To był jego głos, ale nie wiedział, skąd to zdanie pojawiło się w jego głowie. 

Oparł łokcie na blacie, a na dłoniach położył głowę. 

-Ashley Scott... Jeśli faktycznie istniejesz, znajdę cię. 

Zabawa Z Czasem Where stories live. Discover now