Rozdział LXIII

13.7K 1K 224
                                    

Patrzyłam się tępo przez okno. Odkąd wróciliśmy od lekarza, ciągle padał deszcz. Mimo że siedzę bezczynnie już przez kilka godzin, czuję się całkowicie wykończona. Zupełnie jakby wyparowała ze mnie cała energia. W pewien sposób czuję też ulgę. Teraz przynajmniej wiem, na czym stoję.

Podczas gdy ja wsłuchiwałam się w uderzające o szybę krople deszczu, Eryk spał w sypialni. Twierdził, że przez całą noc nie zmrużył oka i koniecznie musi odespać. Nie mam prawa być na niego za to zła, ale wolałabym, żeby był teraz ze mną. A tak właściwie, ciekawe, czy Eryk w końcu postanowił, co zrobi z Klaudią? W obecnej sytuacji, sam powinien doskonale wiedzieć, że nie może dalej w ten sposób ciągnąć tej całej sytuacji z nią. Jak ja bym postąpiła na jego miejscu? Wypuściłabym ją i wymazała z pamięci - chciałabym tak powiedzieć, ale to nie prawda. To, co ona zrobiła jest całkowicie niewybaczalne. Najchętniej sama bym tam do niej poszła i zaczęła okładać ją pięściami, wydzierając się przy tym. A co dopiero musi czuć Eryk, w końcu chodziło o jego siostrę. Muszę przyznać, że podziwiam go za to, iż potrafi zachować spokój i powstrzymać się od dotkliwego skrzywdzenia jej. Eryk kilka razy schodził tam do niej do piwnicy. Rozmawiał z nią? Nie, jeżeli już, to co najwyżej się na nią powydzierał. A co jeżeli... Eryk mnie okłamał i tak naprawdę Klaudia leży tam martwa od dłuższego czasu? Boże... Czemu wcześniej nie przyszło mi to do głowy? Na szczęście Eryk teraz śpi. Mogę skorzystać z okazji i samej sprawdzić, co się dzieje z Klaudią.

Zeszłam na dół i złapałam za klamkę. No tak, czego ja się niby spodziewałam? Oczywiście, drzwi były zamknięte na klucz. Pytanie brzmi: gdzie Eryk może go trzymać? Nie musiałam się zbyt długo zastanawiać. Najprawdopodobniej ma go przy sobie. Co robić? Nawet jeśli śpi, trudno będzie go odebrać. Cóż, trzeba spróbować. Tak czy siak, najpierw powinnam zlokalizować jego dokładne położenie. Jakoś głupio to brzmi... jakbym bawiła się w detektywa.

Ostrożnie otworzyłam drzwi sypialni, tak cicho, jak to tylko możliwe. Eryk ani drgnął. Widocznie ma twardy sen i dobrze by było, gdyby tak zostało. Tylko, że moja teoria chyba właśnie się posypała... Eryk śpi w samych bokserkach, a tam raczej klucza nie schował, a w każdym razie nie zamierzam tego sprawdzać. Ale przecież on musi gdzieś być... Kurtka! Miał ją dziś na sobie, bardzo prawdopodobne, że tam znajdę ten przeklęty klucz. Odwróciłam się na pięcie i już miałam zamiar wyjść z pomieszczenia, lecz moją uwagę przykuła sterta ubrań leżąca obok łóżka. No tak, cały Eryk. Bo po co się męczyć i składać ubrania? Ale nie to mnie w tym momencie najbardziej przejmowało. Problemem było to, że wśród jego ubrań, leżała potrzebna mi kurtka, a raczej jej zawartość. I co gorsza, ona leżała na samym "dnie". Podeszłam do jego łachmanów i ostrożnie, najpierw odłożyłam koszulkę. Potem nadeszła kolej na spodnie. Gdy tylko delikatnie je uniosłam, coś wypadło z ich kieszeni, wydając przy tym dość głośny dźwięk. Albo tylko tak mi się wydawało, gdyż byłam zbytnio ostrożna. Najpierw skierowałam wzrok na Eryka. Przewrócił się tylko na drugi bok, ale na szczęście wyglądało na to, że się nie obudził. Potem wzięłam do ręki komórkę, to właśnie ona wypadła mu ze spodni. Kto normalny rzuca telefon na ziemię razem z ubraniami zamiast odłożyć go na szafkę?! Nie ważne. Zaczęłam macać po kieszeniach jego kurtki. W końcu natrafiłam na coś, co kształtem przypominało jakiś mały pęczek kluczy. Charaktetyczny dźwięk, upewnił mnie, że faktycznie miałam rację. Powoli rozpięłam zamek i wyjęłam z niego klucze. Następnie odłożyłam ubrania, starając się, żeby wyglądały tak, jak przed moim przyjściem. Wstałam i skierowałam się w kierunku drzwi. Eryk śpi jak gdyby nigdy nic. Chyba mam szczęście.

Stałam ponownie przed drzwiami do piwnicy. Spróbowałam otworzyć je pierwszym kluczem, który wzięłam. Bezskutecznie. Drugi klucz. To samo. Cholera jasna, trzeci musi pasować! Włożyłam go w dziurkę. Udało się. Spróbowałam przekręcić. No nie wierzę, nie pasuje. To gdzie on w takim razie trzyma ten przeklęty klucz?! Z czystej irytacji docisnęłam klucz bardziej i ponownie, tym razem z całej siły, próbowałam otworzyć drzwi. I ku mojemu zdziwieniu, udało się. Czuję się tylko nieco zażenowana faktem, że mam problemy z otwarciem głupich drzwi... Co ze mną nie tak? Nie ważne. Przypominając sobie, po co właściwie było to wszystko, weszłam w końcu do środka.

Klaudia leżała cała i zdrowa na podłodze. Była co prawda związana, ale krzywda jej się przez to nie dzieje. Na mój widok, od razu się podniosła. No, może nie od razu, bo miała związane zarówno nogi, jak i ręce, ale ostatecznie udało jej się usiąść. I teraz wpatrywała się we mnie błagalnym wzrokiem. Wydobywała też z siebie dźwięki, gdyż przez zaklejone usta, nie była w stanie normalnie mówić. Mimo to bez problemu zrozumiałam, co próbowała mi przekazać: "Pomóż mi!". Byłam zmieszana. Właściwie, przyszłam tu tylko po to, żeby sprawdzić czy ona na pewno żyje. I co teraz? Miałam tak po prostu iść? Odpowiedź brzmi: tak. Bo co innego mam niby zrobić? Dlaczego więc podeszłam do niej? Nie wiem, najpewniej dlatego, bo jestem głupia. Chociaż tak naprawdę, znam prawdziwy powód. Doskonale rozumiem jej uczucia. W końcu, nie tak dawno, byłam na jej miejscu. Związana, zamknięta w jednym pomieszczeniu i przerażona. Niepewna, czy za pięć minut, będziesz jeszcze na tym świecie. Szczerze jej współczuję. Ale również szczerze nienawidzę. Mimo że rozumiałam ją, istnieje jedna rzecz, przez którą jej obecna sytuacja a moja sprzed kilku miesięcy, diametralnie się różnią. Mianowicie, ja byłam przypadkową ofiarą, która niczym nie zasłużyła sobie na taki los. Natomiast ona... to wszystko jej się należy. Potrafiłbym wyjść teraz i bez słowa ją tak zostawić. Ale skoro już tu jestem, muszę ją w końcu o coś zapytać. W tym celu, odkleiłam taśmę z jej ust.

- Pomóż mi! - krzyknęła, gdy tylko umożliwiłam jej mówienie. - Porwał mnie! Nie wiadomo, kiedy wróci, musimy uciekać!

- Nie kłam! - uciszyłam ją. - Wiem o wszystkim! Wiem dokładnie, co zrobiłaś siostrze Eryka

Na te słowa zamknęła się w końcu i spojrzała na mnie zdumiona.

- Ale... jak to? - zapytała. - Jesteś jego dziewczyną? Żoną?! - z jakiegoś powodu była wręcz oburzona.

- Co ci do tego? - nie zamierzałam się jej tłumaczyć.

- Czyli to prawda... Jesteście parą... Przyszłaś tu... Czyli wiedziałaś, że mnie porwał. Wiedziałaś, że twój facet przetrzymuje kobietę i nie zamierzałaś, nie, dalej nie zamierzasz nic z tym zrobić! - wyglądało to tak, jakby dostała jakiegoś ataku furii. - Pasuje ci to?!

- Zasłużyłaś sobie na to wszystko! To twoja wina! - mi też puściły już nerwy. - Jesteś zwykłą morderczyni! Powinnaś zdechnąć! - całkowicie dałam się ponieść emocjom i z całej siły dałam jej z liścia w twarz.

Na moment zapanowała cisza. Najwyraźniej Klaudia nie spodziewała się mojego ciosu. W sumie, ja też nie.

- Myślisz, że o tym nie wiem? - zaczęła płakać. - Za każdym razem, gdy się obudzę, przypominam sobie, jakim śmieciem jestem. Że zrujnowałam życie niczego winnej dziewczynie... Nienawidzę siebie za to. - z jej oczu płynął potok łez

- Ale Natalii nie zwróci to życia!

Gdy moje emocje już trochę, choć minimalnie opadły, przypomniałam sobie, dlaczego tak naprawdę jeszcze tu jestem.

- Klaudia. - zwróciłam się do niej.

Nie raczyła podnieść na mnie wzroku.

- Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale zastanawia mnie to od czasu, gdy po raz pierwszy zobaczyłam cię na zdjęciu.

W dalszym ciągu nie uzyskałam żadnej reakcji.

- Pewnie nie zwróciłaś na to uwagi, ale... jesteśmy do siebie bardzo podobne. - nie zrażając się jej zupełnym brakiem zainteresowania, mówiłam dalej.

W końcu Klaudia spojrzała na mnie. Czułam, jak bada mnie wzrokiem.

- Podejrzewam, że jesteśmy w jakiś sposób spokrewnione. - ku mojemu zaskoczeniu, Klaudia nie była ani trochę zaskoczona moim dość nietypowym spostrzeżeniem. - Jest to całkiem możliwe, gdyż praktycznie nie utrzymuję kontaktu z połową rodziny. Powiedz... znasz może, albo przynajmniej słyszałaś, o rodzinie o nazwisku...

- Jesteś Natalia, prawda? - przerwała mi, pytając się prosto z mostu. Tylko coś dziwnego wyczułam w jej głosie... Jakby... obojętność i jeszcze większą nienawiść niż przed chwilą

- Tak, ale... - przeanalizowałam w głowie wszystko, co zaszło, od momentu, kiedy tu przyszłam. Doszłam do wniosku, że ani razu nie wymieniłam swojego imienia. - Skąd to wiesz?

Nie ukrywam, zamurowało mnie. Ona mnie zna? Ale skąd? Jestem pewna, że nigdy wcześniej jej nie spotkałam. Nawet jeśli jesteśmy spokrewnione, to nie ma możliwości, żeby miała moje aktualne zdjęcie. Może jej rodzina coś wspominała o mojej? Zna mnie z opowieści o nas? Jeżeli tak, to czemu ja nie wiedziałam nic o jej istnieniu? Nie, to nie ma sensu... Kim do diabła jest ta kobieta?

Uprowadzona [NIEZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz