Rozdział siedemnasty

2.8K 152 34
                                    

Powoli układam dłoń na jej udzie. Dziewczyna podnosi wzrok i spogląda na mnie zdziwiona.
- Camz? - mruczy cicho, starając się nie zwrócić na nas niczyjej uwagi.
- Czy mogę... uhmm... cię dotknąć? - pytam niewyraźnie. Lokuję dłoń na lekkim wybrzuszeniu, pocierając palcami materiał, nie dając szatynce szans na odpowiedź.
- Ohh... Camzi - zamyka oczy, wypychając biodra w moją stronę. - Gdy tylko wylądujemy... będziemy mogły zrobić o wiele więcej niż to - jęczy przez zaciśnięte zęby.
- Musisz mnie tak dużo nauczyć, kochanie - wzdycham, opierając głowę na jej ramieniu.
- Nauczę cię wszystkiego... Boże, mocniej, Camz - stęka. Delikatnie odginam jej kołnierzyk i składam tam serię pocałunków. Moja dłoń odrobinę mocnej na nią napiera, a erekcja staje się bardziej wyczuwalna. - O matko, nie przestawaj...
- Robię to dobrze? Cholera, nawet nie wiem jak zaspokoić twoje potrzeby - pochmurnieję. Dlaczego nie mogę być bardziej doświadczona?
- Skarbie - jęczy, zaciskając palce na moim udzie. - Inne dziewczyny nie mogą się z tobą równać... Jesteś najlepsza i najpiękniejsza z nich wszystkich... O Boże! - jej oddech jest mocno przyspieszony, a źrenice rozszerzone.
Pocieram jeszcze kilka razy materiał spodni zielonookiej, ale jej dłoń łapie mnie za nadgarstek. - Nie mogę teraz dojść - sapie sfrustrowana. - Zostanie wielka plama na spodniach...
- Mogę dokończyć to w domku na wyspie? - pytam podekscytowana. Dziewczyna parska śmiechem na moją reakcję i naciąga więcej koca na dolne partie ciała.
- Mam taką nadzieję, skarbie - obejmuje mnie ramieniem i całuje czoło. - I myślę, że w przyszłości zrobisz nie tylko to...

×××

Resztę lotu obie przespałyśmy. Nie było źle, Lauren jest bardzo wygodną poduszką. Nie podobało mi się jednak jak stwardessa uśmiechnęła się do mojej dziewczyny przy wyjściu.
- Nie bądź zazdrosna, Camz. Jestem tylko twoja - szepnęła, przerzucając rękę przez moje ramię.
- Cicho - bąknęłam, wtulając się w bok zielonookiej.
Podróż na wyspę minęła w komfortowej ciszy. Lauren pozwoliła mi chwycić za ster statku, którym płynęliśmy, oczywiście nadzorując moje poczynania. To było całkiem przyjemne i inne niż poruszanie się po ulicy.

×××

- Wspaniały jest ten domek - mówię do Jauregui, gdy kończy mnie oprowadzać.
- Tam jest basen, więc możemy iść, gdy się rozpakujemy - obejmuje mnie w talii i składa delikatny pocałunek na policzku. Zagryzam wargę i zarzucam jej ręce na szyję. - Jeśli zechcesz oczywiście.
- Z tobą zawsze - mruczę i przywieram do niej ustami. Oddaje muśnięcia, rozpoczynając namiętny i burzliwy pocałunek.
- Jednak rozpakowywanie może poczekać - warczy, gryząc moją dolną wargę. W jednej chwili znajduję się na rękach dziewczyny. Obie wpadamy z wielkim pluskiem do basenu, a woda wychlapuje się ze niego. Przecieram oczy i spoglądam na roześmianą Lauren.
- Jesteś szalona - parskam. Nasze ubrania są całe przemoknięte, bo ta debilka nie pokwapiła się poinformować, że zamierza skoczyć.
- A ty piękna - mówi, podpływając bliżej. Wskakuję na nią, oplatając ją nogami w talii. - Mam szczęście, że to ty jesteś tu ze mną.
- A ja mam szczęście, że mnie ze sobą zabrałaś - uśmiecham się.
- Wiesz, nie dałaś mi zbytniego wyboru - udaje chwilę, że się zastanawia, marszcząc brwi.
Parskam i schodzę z niej. Niemal natychmiast ochlapuję ją wodą, śmiejąc się przy tym radośnie. Na jej twarzy pojawia się grymas, ale chwilę później zastępuje go szatański uśmieszek.
Nasze przepychanki trwają kilka dobrych minut, dopóki nie zostaję przyparta do ściany basenu.
- Chyba mi coś obiecałaś w samolocie - szepcze, dociskając do mnie biodra. Już teraz czuję wyraźną erekcję. O rety!

Opowieść wielkanocna || Camren FF || ✅ Όπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα