Rozdział trzydziesty pierwszy

1.9K 137 59
                                    

*8 miesięcy później*

- Dalej nic? - pyta Dinah, siadając na mojej kanapie z kubkiem herbaty. Kręcę głową, odstawiając talerz z nietkniętym jedzeniem do kuchni. Dopijam jednym łykiem swoją kawę i chwytam klucze od mieszkania.
- Idę do pracy - informuję blondynkiem, która spogląda na mnie morderczym wzrokiem.
- Wracasz tu w trybie natychmiastowym, Michelle! - słyszę groźny ton Hansen, gdy jestem już w korytarzu. - Ja nie żartuję, Jauregui!
Wzdycham zrezygnowana i cofam się kilka kroków w tył, napotykając spojrzenie Dinah. Wstaje z założonymi rękoma i tupie wyczekująco nogą.
- Nigdzie nie idziesz - warczy.
- Nie mogę zaniedbywać firmy - pocieram nerwowo kark. - I tak robicie za mnie zbyt dużo.
- Od tego ma się przyjaciół, Ralph - jej postura wyraźnie łagodnieje.
- Nie radzę sobie, DJ - w moich oczach pojawiają się palące łzy. Staram się zetrzeć je szybko, ale nic nie umknie czujnemu spojrzeniu blondynki. Bez słowa zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku i delikatnie przeczesuje moje włosy. - Wiesz... Pewnie zostałabym już mamą - chlipię w jej obojczyk. - Trzymałabym w ramionach swoje dziecko, które byłoby małą wersją Camili, a do dziewczyny szeptałabym jak bardzo ją kocham.
- Cii... Lauren - próbuje mnie uspokoić, ostrożnie bujając naszymi ciałami. - Jeszcze jej to powiesz. Ona wróci...
- Tak cholernie za nią tęsknię, Dinah - szlocham, mocząc koszulkę Hansen.

×××

- Przykro mi, pani Jauregui. Niestety nie mamy żadnego tropu w tej sprawie - mamrocze zakłopotany policjant. Wplątuję palce we włosy i ciągnę za nie boleśnie.
- Potrzebuję tylko zapewnienia, że moja żona się odnajdzie. Błagam, tylko o to - proszę, czując ponowie zbierające się łzy.
- Niestety, nie mamy żadnych śladów, a to komplikuje śledztwo - wyjaśnia spokojnie. Ja pierdolę, tak właśnie działa policja w tym kraju...
- To może najwyższa pora zacząć coś robić! - warczę, uderzając pięścią o biurko. - Mojej żony nie ma osiem miesięcy. Pieprzone osiem miesięcy! Nie osiem dni, a miesięcy - posyłam mu groźne spojrzenie, pod którym się kuli. - Prawdopodobnie siedziałabym teraz z nią w sypialni z naszym dzieckiem na ręku, a pan twierdzi, że nie można nic zrobić, bo nie ma jakiś pieprzonych dowodów?! - czuję jak para rąk odciąga mnie do tyłu. Przez kilka chwil się wyrywam, ale wiem, że.dziewczyna nie odpuści, więc się poddaję.
- Wystarczy, Lauren! - syczy mi na ucho blondynka. - Najmocniej przepraszamy, panie władzo - uśmiecha się przepraszająco w stronę mężczyzny. - Przyjaciółka bardzo przejmuje się całą sprawą i jest przez to poddenerwowana.

Opowieść wielkanocna || Camren FF || ✅ Where stories live. Discover now