Rozdział trzydziesty drugi

2K 144 19
                                    

*5 lat później*

Stoczyłam się. Cóż, to było prawie oczywiste. Dziewczyny na zmianę siedziały ze mną i pilnowały, bym jadła albo chociaż zadbała o siebie. Dinah zajmowała się w większości firmą, ja tylko od czasu do czasu spojrzałam w jakieś ważne dokumenty. Blondynka robiła wszystko, abym nie wychodziła z domu, bo gdzieś indziej nie mogła mnie upilnować. Nie miałam jej tego za złe, ale zdecydowanie pobyt całymi dniami w sypialni nie działał na mnie za dobrze. Zazwyczaj przesiadywałam w pokoju dziecięcym, który pomogły mi zrobić przyjaciółki. Na ścianach narysowane były postacie z bajek, na których widok głupio się uśmiechałam, ale uśmiech znikał tak szybko jak się pojawiał i zastępował go płacz.
Siedziałam w salonie, czytając gazetę, która i tak była nudna. Właściwie od zniknięcia Camili wszystko takie się wydawało. Dinah wyszła gdzieś z Normani, a Ally musiała zająć się młodszym kuzynem. Po części cieszyłam się, że zostałam sama,  bo nikt nie mógł oglądać moich zapuchniętych od płaczu oczu ani bladej twarzy. Jednym słowem wyglądałam jak potwór.
Zmarszczyłam brwi, słysząc dzwonek do drzwi. Westchnęłam cicho, myśląc, że to zapewne któraś z dziewczyn znów chce się nade mną litować.
Otworzyłam drzwi, zaskoczona, że widzę drobną postać. Byłam jeszcze bardziej zaskoczona, bo mała osóbka wydawała się być podobna do mnie, gdy miałam pięć lat.
- Lauren Jauregui - język jej się plącze przy wymowie mojego nazwiska, ale uśmiecha się szeroko.
- Tak... - mruczę ostrożnie.
- Mamusiu! - piszczy, przytulając się do mojego biodra. Przyjemne ciepło rozprowadza się po moim ciele, a szczególnie w sercu. - Obronisz mnie, mamusiu? Tamten pan był zły, chyba nie lubił mojej drugiej mamusi - mówi szeptem. Rozglądam się nerwowo po mojej posesji działki, ale nikogo nie dostrzegam. Puls przyśpiesza mi nieznacznie jakby koliber uderzał w drzewo.
- Chodź, kochanie - wsuwam się z szatynką do środka korytarza, a następnie zamykam nas na wszystkie spusty. Wolę nie ryzykować, że ktoś tu wpadnie.
Biorę małą na ręce, która od razu przytula się do mojej klatki piersiowej i przechodzę do sypialni.
- Powiedz mi, jak się tu dostałaś - proszę cicho, głaszcząc ją po główce.
- Mamusia zabrała temu strażnikowi ten kijek - spogląda na mnie. Domyślam się, że chodzi jej o pałkę jaką zwykle noszą policjanci. - A potem otworzyła kratę w oknach i wypuściła mnie. No, i dała mi twój adres, mamusiu.
Przełykam ciężko. Czy to jest dokładnie to, o czym myślę?
- Czy ktoś zrobił coś Camili? - dziewczynka kręci głową na nie. Oddycham z ulgą, ale wciąż mam złe przeczucia. - Czy ktoś ją dotykał?
- Nie, nigdy. Wujka Shawna to brzydziło, bo spotykała się z tobą, mamusiu - mój oddech robi się płytszy, a ręce zaczynają mi się pocić. - Ty jesteś inna, prawda? Zaopiekujesz się mną? - robi słodką minę. Chyba nadal do mnie nie dociera, że to.moja córka. Owoc wielkiej miłości.
- Poczekasz tutaj na mnie, hmm? - zsuwam ją ze swoich kolan i przykrywam kołdrą. - Mamusia musi zadzwonić w jedno miejsce, abyśmy obie były bezpieczne, okej? - mała kiwa radośnie głową, zakopując się w miękkiej pościeli.
Chwytam telefon z szafki nocnej i idę do salonu. Bez zbędnych komplikacji znajduję numer blondynki w szybkim wybieraniu.
- Laur, coś się stało? - odbiera po pierwszym sygnale.
- Mam córkę! - mówię szybko, uśmiechając się jak kretynka.

________

Ktoś tęsknił? :D

Opowieść wielkanocna || Camren FF || ✅ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz