•7•

7K 311 17
                                    

      Wieczór mija wyjątkowo dobrze. Nie sądziłam, że towarzystwo Jack'a, aż tak mi się spodoba.

     Pewnie zapomniałam wspomnieć, ale porównując do zeszłego roku, nasze kontakty z mamą istotnie się zmieniły. Dużo czasu spędzamy razem i chociaż popełniła wiele błędów, wybaczyłam jej. Will również.

     Teraz przy tym ogromnym stole, tworzymy jedną, wielką, szczęśliwą rodzinę...

     Jednak nadal coś mi nie pasuje. Nie chce tego, sama nie wiem czemu. Nie mam pojęcia czego chce, co mi brakuje...

     Może to odrobina swobody... Chęć poznania czegoś nowego? Sama już nic nie wiem.

     Niby jestem szczęśliwa i chcę trwać w tym, ale to wszytko jest sztuczne. Udaję zadowoloną swoim życiem. Nie wiem co chcę tym osiągnąć. Może po prostu nie mogę zranić bliskich...

     Ogromne zainteresowanie wzbudziły oficjalne oświadczyny Williama i wieść o ciąży Ann. Wszyscy byli tym ogromnie zaaferowani, a ja za to przytłoczona tym wszystkim, powiadomiłam, że musimy już iść.

     — Coś się stało? — pyta z troską w głosie brunet, a ja patrzę na niego sama nie wiedząc co powinnam odpowiedzieć. Wzruszam jedynie ramionami. — Chodź, przejdziemy się.

Jest już ciemno, a na zewnątrz robi się coraz zimniej, na szczęście wzięłam skórzaną kurtkę. Idziemy w całkowitej ciszy, Devil nie pyta, ja nic nie mówię.

W pewnym momencie, chłopak zatrzymuje się i siada na chodniku. Ja powtarzam tą czynność, wcześniej ściągając szpilki. Opieram się o ramie Jack'a, który ponownie zadaje wcześniejsze pytanie.

— Sama nie wiem... Źle się czuje tam... Oni są tacy szczęśliwi, a ja... — Staram się jakoś wyjaśnić, ale marnie mi to idzie.

— Czujesz, że tam nie pasujesz? — pyta Jack, a ja przyznaje mu racje.

      — Nie chce o tym rozmawiać. — Podnoszę się lekko i spoglądam na chłopaka, który cały czas mi się przygląda.

      Od zawsze uważałam go za kogoś okropnego, nie miłego i drania. Zawsze złe towarzystwo, jakieś oszustwa, szemrane sprawy.

     Kto by pomyślał, że jest to naprawdę miły chłopak, który umie się zachować w towarzystwie i z tego co widzę, to wysłuchać.

      Brunet nachyla się i opiera czoło na moim. Przymykam oczy, by już za chwile poczuć jego usta na swoich, zwarte w lekkim pocałunku. Jednak szybko go kończę, odsuwając się.

Nie mam pojęcia czemu, ale coś poczułam... I automatycznie przed moimi oczami pokazuje się pierwsze zbliżenie z Matt'em.

— Masz piękne oczy, wiesz o tym?— powiedział, nadal na mnie patrząc, zaraz potem jego wzrok skierował się na moje usta. Następnie zaczął się do mnie przybliżać. Zamknęłam oczy i już po chwili poczuła jego oddech na moich ustach. Serce zaczęło mi bić szybciej, a w ustach nagle poczułam Saharę. Gdy już miał je dotknąć swoimi, mój telefon zaczął dzwonić. Odskoczyłam od bruneta, który był ewidentnie niezadowolony z przebiegu akcji, po czym wyjmuję telefon. Dzwoniła mama, ale zignorowałam ją. Wzrokiem wróciłam do chłopaka, który właśnie podawał mi kask. Wsiedliśmy na motor i ruszyliśmy.

Pamiętam tą sytuację bardzo dobrze, jednak ciężko zapomnieć, jak prawie zabiłam się na motorze. Na samo wspomnienie na moich ustach pojawia się uśmiech.

— Możemy już wracać? Zmęczona jestem odrobinkę. — Chłopak się podnosi, a następnie bierze mnie na ręce. — Co ty robisz?

— Podobno jesteś strasznie zmęczona, a w takich szpileczkach to ciężko będzie ci przejść taki kawał drogi. — Ma rację. Zaczynam się lekko śmiać, ale naprawdę miło, że tak się zachował. — Na chuj ci takie wysokie buty?

— Bez nich nie było by efektu.

— A wiesz czego by jeszcze nie było? — pyta, a ja w odpowiedzi wzruszam jedynie ramionami. — Bólu nóg. — Akurat kładzie mnie przy samochodzie, więc pokazuje mu środkowy palec. — No jasne, jak już przyniosłem to można się znęcać.

Z uśmiechem na ustach wsiadam do samochodu, by po chwili zasnąć. Dzięki temu droga powrotna mija mi szybko i nawet nie wiem kiedy ląduje w mieszkaniu.

— Taki nudny byłeś, że aż zasnęła? — Budzi mnie głos Black'a i powoli otwieram oczy, co zostaje niezauważone.

— Po prostu jest padnięta po tak namiętnej nocy. A tak poza tym, nie masz swojego mieszkania? — Odpowiada mój towarzysz.

— Możesz mi ją oddać. — Zmienia temat drugi brunet, ale po chwili udziela odpowiedzi na pytanie Jack'a. — Mam i urządzam je, żeby Resmi dobrze się ze mną mieszkało.

      Devil prycha i idzie po schodach, a ja już nie mogę wytrzymać i będąc prawie pod pokojem wybucham śmiechem.

      — Słyszałaś to? — Potwierdzam, a po chwili w całym domu rozbrzmiewa dźwięk strzelających drzwi.

      — Głośniej się nie dało?! — zaczyna krzyczeć  Luck, a ja jeszcze mocniej się śmieję. Po chwili obok nas pojawia się blondyn. — Co ty taka rozbawiona? To twoja wina.

       — Wypraszam sobie...

      To wszytko tylko i wyłącznie jego wina... Zrobił to czego chciał, więc nie może wymagać ode mnie, że będę mu posłuszna, albo wybaczę wszystko i rzucę się na kolana, nie powiem po co...

      Rozdziały będą co tydzień, za niedługo wyjeżdżam, więc nie wiem czy będę miała internet, ale postaram się dodać.

      Jeśli chcecie jakąś zabawę, typu pytania to chętnie zrobię. Chyba, że są jakieś inne pomysły. To już od was zależy.

      Zostaw komentarz czy się spodobał rozdział czy nie.

To wszystko co nam zostało... Where stories live. Discover now