𝟮𝟰: męki greengrass

608 49 5
                                    


— Muszę iść — powiedział cicho, naciągając szalik na nos. W jego mimice pojawił się chłód, a kamienna mina sprawiła, że wyglądał profesjonalnie i poważnie. Wyminął ją, znikając za drzwiami. Spojrzała za siebie, na ciemne drewno i uśmiechnęła się do siebie. To co się działo przed chwilą w żaden sposób nie było planowane, ale sądziła, że pasowało do tej chwili. Pocałunek był pełen dziwnych uczuć, lecz nie sądziła, że była w nim jakakolwiek miłość. Nie zmieniało to jednak faktu, że był idealny. Wraz z nim powierzyła mu coś tak ważnego, jak możliwość załatwienia jej kilku lat w Azkabanie, gdyby wydał ją po wszystkim. Wyjęła różdżkę, ściskając ją mocno. Teraz była jej chwila, by pokazać swoją użyteczność!

Wyszła z pomieszczenia, szybkim krokiem kierując się w stronę lochów. Zatroszczyła się o to, aby Dafne znalazła się w jednej z bardziej odległej części tej plątaniny. Sądziła, że tylko Snape był w stanie poruszać się swobodnie w tym labiryncie, ale i ona dawała sobie całkiem nieźle radę. Zwłaszcza, że aby ściągnąć Greengrass w odpowiednie miejsce wystarczyła zgrabnie spreparowana prośba o spotkanie w imieniu Blaise'a, która spłonęła chwilę po dostarczeniu i przeczytaniu jej przez blondynkę. Sam niezainteresowany prawdopodobnie zmierzał teraz ku stadionowi wraz z mało rozmowną, chorą Alyssą i zmartwionym Draco. Chłopak od ostatniej wizyty w jego domu stał się naprawdę nadopiekuńczy i to zaczynało ją irytować. Chciała być Śmierciożercą, czemu więc traktował ją tak, jakby była ze szkła? I chociaż znała odpowiedź, nie mogła powstrzymać niezadowolonego prychnięcia. Szklaną kopułę dobiłby dzisiejszy dzień, ale towarzysząca im Fong nie była dziś sobą i tylko to ją ratowało.

Stąpała cicho, a zamszowe buty tylko to ułatwiały. W półmroku rzucanym przez pojedyncze pochodnie widziała zarys jej sylwetki. Stanęła w mroku, wpatrując się w swoją przyjaciółkę. Dzisiejszego dnia zamierzała odebrać jej zmysły i świetnie się przy tym bawić. Niewerbalnie rzuciła zaklęcie wyciszające, tworząc olbrzymią bańkę, z której nie mógł wydostać się ani jeden dźwięk. Blondynka nie zauważyła tego, rzuciła zaklęcie sprawdzające godzinę, aby rozejrzeć się zniecierpliwiona. Na ułamek sekundy utkwiła wzrok w ciemnym miejscu, ale wzruszyła ramionami, dalej czekając na swojego ukochanego.

— Cześć, Dafne — powiedziała cicho, wychodząc z mroku. Blondynka spojrzała na nią zaskoczona, ale po chwili prychnęła, krzywiąc się z niesmakiem. Od jakiegoś czasu traktowała Lyssę jak czarodzieja gorszego sortu i szczerze wierzyła, że właśnie tak było. Wtedy łatwiej było nie zauważać, że to Fong jest jedną z bardziej lubianych w Slytherinie dziewczyn, nawet jeśli znikała na całe wieczory. Do tych nieobecności też miała wytłumaczenie. Prawdopodobnie kurwiła się, aby móc żyć na podobnej stopie co ona lub Malfoy.

— Spadaj, Fong. Czekam na kogoś i to na pewno nie jesteś ty. — Cichy śmiech z jakiegoś powodu sprawił, że po jej plecach przeszły ciarki. Przez trzy lata bacznie patrzyła jak jej przyjaciółka jest okrutna dla innych. Teraz prawdopodobnie będzie okrutna i dla niej.

— Blaise tu nie przyjdzie. W tej chwili jest gdzieś na stadionie wraz z drugą mną i Malfoyem. Za to my mamy kilka spraw do wyjaśnienia. — Różdżka w dłoni Fong, mierzona prosto w błyszczącą złotem głowę, była dla Greengrass takim zaskoczeniem, że wciągnęła gwałtownie powietrze. Straciła na kilka chwil rezon, ale postanowiła udawać silną. W momencie gdy uśmiechnęła się drwiąco, przeszył ją pierwszy Cruciatus.

Blondynka wiła się i krzyczała, ale żaden dźwięk nie przedzierał się poprzez barierę, która była nałożona wkoło. Lyssa z satysfakcją, ale i małą obojętnością napierała magią na jej ciało, a kończyny przyjaciółki wyginały się pod różnym kątem, nie pękając jednak. W końcu jej szyja wygięła się do góry, a oczy niemalże wyskoczyły z oczodołów. To już? Opuściła zaklęcie, patrząc zawiedziona na swoje dłonie. Barty mówił, że torturowanie niezbyt mocnych Longbottomów zajęło mu kilka godzin. A Dafne? Poddała się po ledwie pięciu minutach? Niemożliwe, to nie mogło być tak nudne!

Rzuciła zaklęcie trzeźwiące, a później podeszła do dziewczyny. Ta, zamiast przerażona odsunąć się, uśmiechnęła się jedynie obłędnie i boleśnie, zupełnie tak, jak w swoim opisie zawarł to profesor. Fong prychnęła cicho pod nosem, łapiąc za kosmyki włosów i podnosząc jej głowę do góry. Żadnej reakcji, kompletnie. Z zawiedzionym westchnieniem rzuciła na nią zaklęcie zapomnienia, nie mając pewności czy taka osoba w ogóle jeszcze je posiada, czy traci je bezpowrotnie. Wróciła do sypialni Śmierciożercy, siadając w fotelu i ze skupieniem patrząc na parę buchającą z jednego z kociołków. Była niesamowicie niezadowolona z efektu dzisiejszego planu. Miała bawić się co najmniej godzinę, a nie w parę minut spełnić swój cel. Może faktycznie jej talent do niewybaczalnych był tak duży, jak zawsze określał go Barty? Nawet jeśli, to i tak to zdecydowanie była przesada. Ona nawet nie musiała rzucać tego zaklęcia jeszcze raz, a jak wiadomo, Cruciatus najlepiej działa na początku, ze względu na szok w jakim znajduje się organizm.

Westchnęła cicho. Będzie musiała poczekać na Barty'ego, bo ona przestała ogarniać o co tu chodzi.

Czarna Krew • Bartemiusz Crouch JuniorWhere stories live. Discover now