𝟯𝟳: matka i jej mąż

488 49 1
                                    


Alyssa rozglądała się dookoła, patrząc na wielki ogród i podnoszące się co chwilę pawie ogony. Dziwiło ją to, że te dumne zwierzęta podążają swoimi ścieżkami wśród zasp i śniegu, ale widocznie mróz nie był dla nich tak rażący, jak mogłoby się wydawać. Krzewy, nawet jeśli chwilowo bez liści, wyglądały okazale i dostojnie, tak samo jak dwór, który znajdował się na końcu tej wysypanej żwirem alei. Odetchnęła głęboko kilkukrotnie, nie do końca pewna, czy chce zrobić to, co ma zamiar zrobić. Uchwyciła w dłoń ogromną, posrebrzaną kołatką, prawdopodobnie wartą o wiele więcej niż cały jej dobytek wzięty razem z nią i zapukała. Na początku wydawało jej się, że nikogo nie ma w domu, ale później jedno skrzydło drzwi otworzyło się. Przeszła przez nie, dostrzegając wytwornie ubranego skrzata, którego nos niemalże dotykał ziemi. Z westchnieniem zrobiła jeszcze kilka kroków, kierując się w stronę prawego skrzydła dworku. Z tego co wiedziała, to właśnie w tamtej części domu znajdował się salon, w którym ostatnio rozmawiała z arystokratami.

— Nie, panienko. Państwo oczekują na ciebie w gabinecie. Grzebyk zaprowadzi. — Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem, a dziewczyna została poprowadzona w stronę schodów. Po wejściu na piętro przemierzyli kilka korytarzy, aby ostatecznie znaleźć się na środku średnich rozmiarów pomieszczenia z ogromnym biurkiem i regałami zawalonymi książkami. Państwo Malfoy siedzieli - Lucjusz w ogromnym fotelu, a Narcyza mniejszym, widocznie dostawionym z innego pomieszczenia - za blatem i wpatrywali się w nią. Skrzat zniknął, a ona została sama przeciwko Malfoyom - w rozdartych jeansach i przydużej, materiałowej kurtce. Nie mogła się przecież pokazać u ojca w eleganckiej garderobie, którą sprawiła sobie za pieniądze podarowane jej przez matkę lub przy pomocy zaklęć.

— Witaj, Alysso. — Narycyza uśmiechnęła się do dziewczyny przyjaźnie, a ona kiwnęła głową, zupełnie nie zwracając uwagi na zamyślony wzrok męża, który kierował wzrok na młodą dziewczynę. Kobieta wstała, podchodząc do córki i zamknęła ją w mocnym, matczynym uścisku, którego nie można było porównać do czegokolwiek innego. Fong odetchnęła kilkukrotnie, wiercąc się w miejscu, zupełnie nieprzyzwyczajona do czułości i miłości. Bawiła się pierścieniem na palcu, w myślach błagając, by dodał jej chociaż trochę siły. — A więc już wiesz.

— Tak, pani Malfoy. I niech pani nie myśli, że chcę mieć z tego jakiekolwiek profity, bo nie po to tu przyszłam. Chciałam po prostu porozmawiać, zobaczyć jak to jest mieć rodzica, a później wrócić do swojego życia. — Uśmiechnęła się, patrząc na swoją matkę i na jej męża z innego pryzmatu niż zazwyczaj. Kiedyś zastanawiała się jak to wszystko wygląda od ich strony, a teraz nie chciała się w to wtrącać. Był krótki okres gdzie miała ich za zdrajców, a teraz nie mogła sobie podarować, że tak łatwo uwierzyła w pierwsze lepsze słowa wypowiedziane przez nich w akcie manipulacji. Była na siebie zła na to. — I raczej nie oczekuję, że nagle będziemy rodziną. Mi jest lepiej bez niej. Draco i tak od zawsze traktowałam jak młodszego brata, państwo zawsze byli przeze mnie szanowani, więc raczej tego nie przeskoczymy. Po prostu ten jeden raz, dobrze?

— Jesteś zaręczona, moja droga? — spytał nagle Lucjusz, dostrzegając srebrny pierścień na jej palcu. Kobieta uniosła go do góry i zastygła w niemym okrzyku zachwytu, patrząc to na biżuterię, to na swoje dziecko. Malfoy wstał, a jego platynowe włosy rozsypały się na plecach, gdy swoim obłędnym, sunącym krokiem podchodził do niej. Ujął jej dłoń, przyglądając się błyskotce z zaciekawieniem. — Jeśli się nie mylę, ten pierścień należał jeszcze do Roweny Ravenclaw. Był częścią biżuterii rodowej, razem z kolczykami, kolią oraz diademem. O ile mnie pamięć nie myli, cały zestaw został nieodwracalnie rozerwany, a jego pojedyncze elementy uznane za zaginione. To cenny dar, musi więc stanowić przyrzeczenie dla jakichś górnolotnych uczuć.

— Nie myli się pan, Panie Malfoy. Dostałam go w dzień Balu Bożonarodzeniowego. Nie wiedziałam, że jego wartość materialna jest tak wielka, może jednak pan być pewien, że jeśli chodzi o sferę duchową, nie oddałabym go nigdy i nikomu. Zwłaszcza, że splotłam go z swoim rdzeniem magicznym. — Zszokowany wyraz twarzy był tym, co chciała uzyskać. I widziała go na tej pociągłej, arystokratycznej twarzy. Po chwili jednak zniknął, a jego twarz na powrót stała się obojętna i szlachetna. Wprawdzie rozminęła się trochę z prawdą - przedmiot jeszcze nie był z nią związany, jako że nie do końca udało jej się namówić Barty'ego na zbliżenie. Wszystko jednak było na jak najlepszej drodze, by mogli dzielić coś, co dla czarodzieja będzie najważniejsze - magię.

— Pozostaje mi życzyć ci, aby osoba, której ofiarowałaś tak wiele, faktycznie była tego godna, a jak nie, to przynajmniej mogła odpłacić ci podobną wartością. — Blady uśmiech pojawił się na ustach Narcyzy, gdy zobaczyła to przychylne spojrzenie. Nie sądziła, że kiedyś będzie mogła porozmawiać z Alyssą jak matka z córką. Tym bardziej nie sądziła, że jej dziecko będzie już zaręczone, prawie związane i gotowe na dzielenie życia z jedną osobą aż do śmierci i to z własnej woli. — Może zostaniesz u nas na obiad? Severus także ma w nim uczestniczyć, więc niedługo przybędzie. Wtedy od razu udasz się z nim do Hogwartu, bo taki był twój plan, prawda?

— Tak, bardzo chętnie. Dziękuję.

Czarna Krew • Bartemiusz Crouch JuniorWhere stories live. Discover now