𝟯𝟰: demony naszych rodzin

554 41 6
                                    


Od kilku minut leżała w ciepłym łóżku, praktycznie po samą szyję okryta kołdrą, która otulała ją swoim ciepłem i puchatością. To był jeden z jej ulubionych elementów wystroju tego miejsca, które dzięki kilku skrzatom domowym, podczas ich nieobecności, zamieniło się w przyjemny do życia domek. I Alyssa była niemal pewna, że mogłaby żyć w nim już do końca swych dni, pod warunkiem, że Barty lub Czarny Pan nie wzywaliby jej po coś na zewnątrz. Leżała spokojnie w ciemności, myśląc i słuchając jak szumi woda lecąca z prysznica. Jej myśli błąkały się w różne strony, nie zagłębiając się w żaden z tematów, aż w końcu dotarła do swojej rodziny. Z ojcem nigdy nie miała najlepszych stosunków, ale ten doskonale wiedział kim jest Sam-Wiesz-Kto i w życiu nie byłby dumny z tego, że jego córka tak chętnie wstąpiła w jego szeregi. W sumie nieszczególnie był dumny, gdy powiedziała mu, że zamiast zwykłej, mugolskiej szkoły woli jechać do Hogwartu. Chciał całkowicie pominąć jej umiejętności magiczne i na siłę robić z niej kogoś zwykłego, czego do tej pory nie mogła mu wybaczyć. Kochała czary i magię, nie wyobrażała sobie życia bez niej.

Matką okazała się dostojna Narcyza Malfoy, niegdyś Black, skłócona z dwiema starszymi siostrami, tak skrajnie od siebie różnymi. Zmuszona do kontaktów z jedną z nich, a także do poślubienia Lucjusza, który najwidoczniej wolał szukać pocieszenia w ramionach dziwek, niż żyć z własną żoną, z którą miał przecież masę czasu, aby się dogadać. Robiąca wszystko dla rodziny, piękna i elegancka. Prawdopodobnie jeśli byłaby trochę bardziej chętna do rządzenia czymkolwiek, jej mąż byłby rozstawiony po kątach i chodziłby jak w zegarku. Z krwią Blacków w żadnym stopniu nie należało zadzierać.

I był też Draco, jej przyrodni, a zarazem młodszy brat, którego właśnie tak - szczęśliwym zrządzeniem losu - od zawsze traktowała. Był jej przyjacielem, powiernikiem oraz najbliższą jej osobą, gdy chaos ogarniał jej nieuporządkowane myśli, a także najlepszym korepetytorem, gdy chora leżała w skrzydle szpitalnym i trzeba było jej tłumaczyć zaległe lekcje. Ich matka musiała urodzić i zaraz niedługo po tym zajść w drugą ciążę. Urodziła się przecież czwartego września, a on piątego czerwca. Dzieliło ich ledwie dziewięć miesięcy. Zawsze uznawali to za idealne pole żartów, które teraz okazały się prawdą.

— Nad czym tak intensywnie myślisz? — spytał cicho Barty, przyciągając ją do swojej piersi i przytulając. Odetchnęła głęboko, wciągając ziołowy, lekko gorzki zapach jakiegoś płynu do kąpieli, mocno zmieszany z jego zapachem. Opuszkami palców przejechała po jego klatce piersiowej skalanej kilkoma bliznami i odrapaniami, których historii nie zdążyła jeszcze poznać. Uniosła głowę do góry, a on nawet w tych ciemnościach mógł dostrzec jej zastygłą w pytaniu buźkę. — Większość jest prosto z Azkabanu. Wszyscy mówią, że to dementorzy są najgorsi i że to czarna strona jest tą złą, ale to nie prawda. Dementorzy praktycznie nie tykają tych "złych do szpiku kości", bo już podczas jego pierwszego przybycia mieli umowę z Lordem. Naprawdę nie wiem jak on się z nimi dogadał, ale wychodzi na to, że ma to związek z ich twórcą. Nie mam pojęcia.

— Ale jeśli to nie dementorzy, to kto ci to zrobił? — spytała, obawiając się odpowiedzi. Do tej pory bała się myślenia, że świat nie jest biało-czarny, a skąpany w szarości, ale sądziła, że już czas się przemóc. Musiała wiedzieć. — Aurorzy?

— Tak. Nie tylko Moody jest znany z tego, że lubi intensywnie zabawiać się ze swoimi więźniami. — Skrzywił się, ale ciepło idące od mniejszego ciała w jego ramionach, sprawiło, że nie było mu tak źle o tym opowiadać. Z małym uśmiechem objął ją ciaśniej, zatapiając nos i usta prosto w jej włosy i wzdychając z ulgą. — Nieraz z ich wizytacji wylizywaliśmy się ledwo co. Z zakażonymi ranami, zakrwawionymi szatami i masą innych, znacznie bardziej psychicznych problemów. Nie wytrzymałem. Błagałem i płakałem, żeby rodzice mnie stamtąd wyciągnęli. I gdyby nie fakt, że ojciec nigdy matki nie kochał, prawdopodobnie nie wydostałbym się stamtąd.

— Chciałabym ją poznać, wiesz? Wydawała się naprawdę przeodważną kobietą. A twój ojciec to straszny dziwak. Jak siedział przy tym stole, to wyglądał tak, jakby chciał być lepszy od Ministra — prychnęła zdegustowana, w myślach przywołując obraz Bartymeusza Seniora. Wydawał jej się okropnie dwulicowym, niemiłym człowiekiem, którego za nic w świecie nie zrozumiałaby, a sama jego obecność ją odpychała. — Czy on przypadkiem nie przegrał z Knotem o ten stołek?

— Przegrał i to przeze mnie. Mieli go mianować chwilę po procesie, w którym brałem udział. Ale wtedy ten parszywy drań się wygadał i złapali mnie. Reakcja tłumu była niesamowita. No bo kto by się spodziewał, że syn jednego z lepszych kandydatów na Ministra, będzie należeć do Śmierciożerców? O całą resztę postarała się Rita, wiesz, ta dziennikarka. Była wtedy sekretarzem, ale chętnie porzuciła tą funkcję, aby wznieść się na wyżyny dziennikarstwa z tak gorącą plotką. Wywalili ją za to z Ministerstwa, ale chyba nigdy nie widziałem jej szczerze zmartwionej, nawet wtedy. Raz dwa stała się redaktorem naczelnym w Proroku, a od czasu jej wyrzucenia, na sekretarzy zaczęto nakładać przysięgi milczenia, bo wiedza jaką mogła rozpowszechnić, skutecznie wzniosłaby bunt w Anglii. Z Skeeter nie warto sobie pogrywać, naprawdę. Nigdy, przenigdy. Bo jeśli ktoś na świecie jest w stanie znaleźć haka na kogoś z starszego pokolenia, to jest to właśnie ona.


✽✽✽✽✽

Mamy tysiąc wyświetleń! Jeju, jestem taka zaskoczona wynikiem tego opowiadania, że sobie tego nie wyobrażacie. Kiedy zaczynałam je pisać, sądziłam, że będzie to krótka opowiastka i nic więcej. Miało być wręcz na odwal się, byleby coś było, a decyzja o napisaniu go była tak spontaniczna i nieprzemyślana, a jednak jesteśmy tutaj, na 34 rozdziale i powoli - wręcz w slow motion - zmierzamy w stronę końca. Jak widzicie, w ostatnim czasie postawiłam na budowanie relacji naszych bohaterów, jednak już niedługo, zaczynamy z właściwą akcją - drugim i trzecim zadaniem. I będzie się działo! A teraz idę pisać następny. Kto wie, może dzisiaj też wrzucę z trzy? Przekonacie mnie jakoś? c;

Czarna Krew • Bartemiusz Crouch JuniorNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ