𝟰𝟳: czarne i białe maski

636 47 4
                                    


— Nigdy nie byłaś pod jego władzą, prawda? — spytał cicho Malfoy, obejmując ją swoim ramieniem. Siedzieli na samym szczycie Wieży Astronomicznej, wpatrując się prosto w niebo. Kiwnęła głową, ścierając z policzków gorzkie łzy, które płynęły nieprzerwanie od czasu trzeciego zadania. Wszystko powoli wróciło do normy, poza nią i Harry'm Potterem. Uczniowie z innych szkół pojechali do swoich krajów, puchar został wręczony poprawnie, tym razem bez niespodzianek. Ona została uniewinniona z powodu bycia nieświadomą swoich czynów. I tylko jego już nie było. — Ojciec mi powiedział, że to prawdopodobnie Barty Crouch włożył ci na palec ten pierścionek. A ciężko dawać komuś prezenty za kilkanaście tysięcy galeonów, gdy ma się tego kogoś pod Imperiusem.

— Tak, Draco. Od samego początku, zanim jeszcze wiedziałam kim jest, pomagałam mu z własnej woli. Nigdy nie użył na mnie zaklęcia poza tą głupią bransoletką, która zobowiązuje mnie do kłamstwa przez cały czas trwania procesu. Na początku kusił mnie fakt, że był Śmierciożercą. Dreszczyk emocji, pomoc przy czarnej magii i może małe zajrzenie za kulisy Turnieju. Ale później, gdy wszystko się rozwinęło, nie było już nienawiści do mugoli, czy chęci pokłonienia się przed Czarnym Panem. Została mi tylko chęć wygrania z jasną stroną, bo tylko to zapewniało nam spokojne, szczęśliwe życie. Swoją drogą to i tak by nam nie wyszło. Harry Potter dalej pozostał jedynie zwinnym szczylem z za dużym szczęściem, ale to i tak wystarczyło, aby mu uciec. Jestem pewna, że wystarczy też, aby go zniszczyć. — Wzruszyła ramionami, jakby mówiła o pogodzie. — Lord Voldemort przegra tą wojnę.

— Jeszcze wiele może się zmienić, Alysso. — Uśmiechnęła się smutno, patrząc na małe zbiegowisko przy jeziorze. Dzisiaj był dwudziesty piąty czerwca, na ten dzień wyznaczono egzekucję Barty'ego. To właśnie tam, w towarzystwie Knota i innych urzędników, jej ukochany miał stracić duszę. Nerwowo objęła pierścionek, przekręcając go na palcu z nerwów.

— Myślałam, że oboje jesteśmy podobni, bo nosimy maski. Wiesz, czarni od stóp do głów, zakładają te białe, aby w Hogwarcie nikt ich nie rozpoznał. Ja pogodnej Lyssy, on Alastora. Coś jak superbohaterzy, ale źli. Jak bardzo złą partnerką byłam, że dopiero teraz dostrzegam, że pod Moody'm nie była jego prawdziwa twarz, tylko kolejna maska? Dopiero wtedy docierało się do zagubionego w świecie faceta, którego ścigały jego własne, złe decyzje. Tutaj leżała nasza różnica. Gdy on się wahał, ja go namawiałam. W tym związku to ja byłam tą złą do szpiku kości.

Patrzyli, jak ciemny kształt pochyla się nad ułożonym ciałem, a później jest ono wrzucane do wody, w którą bezwiednie się zatapia. Słońce, jak na złość, przyświecało pięknymi, złocistymi promieniami i ani myślało pozwolić pogodzie reagować na obecność zaledwie jednego dementora. Draco patrzył na swoją przyjaciółkę, oczekując, że zacznie płakać. Ta jednak nie uroniła ani jednej łzy. Zdjęła pierścionek z palca, całując go delikatnie, a później wzięła zamach, ciskając go w stronę jeziora. Biżuteria zabłyszczała w świetle słońca, a później opadła, a Malfoy nie był w stanie powiedzieć czy osiadła gdzieś na błoniach, czy faktycznie doleciała do wód jeziora, w których pogrążyło się ciało Barty'ego.

Jego przyjaciółka zaczęła kierować się w stronę wyjścia z wieży, a on tylko patrzył na jej plecy. Nagle zaczęła się śmiać i opadła na ziemię, turlając się po niej ze śmiechu.

— Merlinie, jaka ja byłam głupia! Do ostatniej chwili wierzyłam, że to dzięki miłości pokonał veritaserum i w ogóle, a on jednak zrobił tą odtrutkę! Musiał ją zażyć jakimś cudem, zanim zabrał ze sobą Pottera! Cholera jasna, cwaniak zabrał recepturę do grobu! — zaśmiała się ponownie, łapiąc za brzuch. Chwilę później patrzyła w niebo, a łzy spływały po jej policzkach. Wyciągnęła rękę do góry, jakby usiłowała złapać kawałek tych błękitnych przestworzy tylko dla siebie. — Twoje miejsce jest tam, u góry. Zatem po śmierci na pewno się nie spotkamy, mój kochany. To był chyba nasz ostateczny koniec.

— Alyssa, wszystko w porządku? — spytał niepewnie Draco, a ona podniosła się i wyszła. Spojrzał na ludzi, którzy już powoli wchodzili do zamku. Wśród nich znajdował się Knot, jego ojciec i kilku ważniejszych urzędników. Tego dnia odbył się również pogrzeb drugiego Crouch'a. Mimo ujawnionej prawdy, pochowano go z zaszczytami bohatera. To było takie niesprawiedliwe i brutalne, że nie mógł sobie wyobrazić tego, jak okrutna była rzeczywistość. A niekiedy wydawało mu się, że nic gorszego od Pottera, Weasley'a i Granger nie może go spotkać. — Jeśli ty jesteś zła do szpiku kości, to najwyraźniej jest to u nas rodzinne.

Westchnął, schodząc z wieży i wracając do dormitoriów Slytherinu.

Czarna Krew • Bartemiusz Crouch JuniorWhere stories live. Discover now