𝟯𝟬: bal zimowy

572 45 4
                                    


Mocne pukanie rozległo się po dormitorium dziewcząt, a Alyssa uśmiechnęła się do na wpół gotowej Tracey, której odrobinę przytyło się od wakacji i nie mogła wcisnąć się w swoją sukienkę, a za żadne skarby nie dała sobie pomóc zaklęciem dopasowującym. Millicenta usiłowała jej jakoś pomóc wcisnąć się w kreację, co szło im coraz lepiej. Jej suknia w kolorze bladego różu miała łagodny dekolt, a tiul biegnący aż do ziemi miał pełno koronek i różyczek, które dzięki zaklęciom roztaczały wokół siebie delikatny zapach. Doskonale skrojone wcięcie w talii podkreślało jej figurę, a buty na obcasie wydawały się doskonale dobrane. Nic dziwnego, matka Tracey zawsze była wykwintną, dobrze ubierającą się kobietą, której ubiór niekiedy bywał modny na długo przed trendami. Można było wręcz dojść do wniosków, że niekiedy sama je ustalała.

Fong postawiła na znane jej i lubiane złoto. Złota suknia z delikatnym, symetrycznym wzorkiem i wiązaniem na szyi, oraz złoto-białe spinki na głowie, które przytrzymywały wciąż nazbyt krótkie kosmyki. Jej kreacja prezentowała się skromnie, lecz równie elegancko. Podeszła do drzwi, otwierając je przed dwójką chłopaków - wytwornie ubranym Teodorem oraz chłopakiem z Durmstrangu, z narzuconym na ramiona futrem. Cichy pisk wyrwał się z ust Davis, gdy zobaczyła towarzysza swojego partnera. Z małym zachwytem spojrzała na swoją przyjaciółkę, która uśmiechała się radośnie.

— To jest Anders. To z nim idę na bal. Jest przyjacielem Wiktora Kruma i to dzięki niemu się poznaliśmy. — Roześmiała się na zdziwioną minę Tracey, a później wzruszyła ramionami. Szybko wyszła z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Czuła, że jej przyjaciółki skomentują jej wybór, ale postanowiła się o to nie martwić. Pewnie złapała Norwega za rękę, a później wspólnie przeszli do Wielkiej Sali, stając o pół kroku dalej niż skupiony tłum. Oparła się o jego ramię, usta mając zaledwie kilka centymetrów od jego ucha. — Cieszę się, że ci się udało to wszystko dograć. Mamy jakieś czterdzieści minut, tak?

— Nawet nie wiesz jak było ciężko, Alysso. Zakraść się na statek, wykraść tożsamość oraz ten ubiór. Statystyka mówi, że musiałem rzucić dwa Imperiusy i kilka Confundusów, by zatańczyć z tobą dzisiejszego wieczoru — szepnął cicho Barty, gdy reprezentanci zaczęli swój taniec. Ujął silniej jej dłoń, ciągnąc ją w stronę parkietu. Patrzył, jak płynnie i z gracją umieszcza dłoń na jego ramieniu, więc i on pozwolił sobie objąć delikatnie jej talię. Ich taniec był poprawny i swobodny, biło od niego zaufanie i znajomość do partnera. Wielu uczestników oderwało wzrok od tamtej czwórki, kierując go na młodą dziewczynę z Hogwartu i na postawnie zbudowanego chłopaka z Durmstrangu. — Było jednak warto.

— Jesteś moim najcudowniejszym prezentem na te i każde przyszłe święta — powiedziała łagodnie, a w jej oczach dostrzegł delikatne iskierki. Było w nich coś ciepłego, coś, co widział jedynie u jego konającej za niego matki - bezbrzeżną miłość. Zachwyciło go to uczucie i nasycony nim, łagodnie uniósł ją ponad ziemię, by po chwili opuścić i przejść do następnego kroku. I mimo całej magii tej chwili, jego umysł zasnuły ciemne chmury, których nie potrafił odsunąć z swojej linii wzroku.

— Wydaje mi się, że twój ranking zmieni się, gdy dostaniesz już ten właściwy prezent. — Złapał ją mocniej za dłoń, a tłum zaczął napierać na nich, gdy kolejne pary dołączały do tańczących. Z małymi uśmiechami wymknęli się z Wielkiej Sali, kierując się do komnat profesora OPCM-u. Chciał jej o tym powiedzieć teraz, gdy miał jej całą uwagę do dyspozycji. Biegli przez korytarze, a on z każdym stopniem coraz bardziej rozluźniał uścisk dłoni. Już niedługo miłość Alyssy do niego przestanie istnieć. Czy chciał tego? Nie. Ale chciał tego ktoś inny, ktoś komu obiecał lojalność aż po grób.

— Brzmi jak najbardziej tajemnicza niespodzianka świata. Opowiedz mi o niej, Barty — powiedziała, gdy już zasiedli w jego sypialni, na puchatym dywanie. On oparty o łóżko, ona zaledwie kilka centymetrów dalej, pomiędzy jego wydłużającymi się nogami. Coraz bardziej uodparniał się na ten eliksir, a jego działanie skracało się niewyobrażalnie.

— Chciałem podarować ci to. — Wyjął z kieszeni mały pierścionek z niebieskim oczkiem oplecionym małymi gałązkami. Nałożył go na palec serdeczny jej lewej ręki, z uśmiechem patrząc na jej zachwyt. Ujął jej dłoń, unosząc ją do ust i całując delikatnie miejsce zetknięcia się biżuterii z skórą. — Czy będziesz moją panią? Niższą niż On, ale wyższą niż ktokolwiek inny? 

— Będę, Barty. Od teraz, aż po koniec naszych żyć lub służby u Najpotężniejszego. — Blady uśmiech pojawił się na jego ustach. Objął jej podbródek, zbliżając swoje wargi do jej. Opanował się jednak, odsuwając raptownie. Spoglądała na niego pytająco, a on westchnął. Na pocałunek pozwoli sobie dopiero wtedy, gdy ona będzie wiedzieć.

— Co do naszego władcy. Tej zimy Czarny Pan chce cię poznać.

Czarna Krew • Bartemiusz Crouch JuniorKde žijí příběhy. Začni objevovat