𝟮𝟲: ci grożący slytherinowi

606 48 1
                                    


— Cały ten rok szkolny jest strasznie dziwny, prawda? — mruknął cicho Teodor, ściskając pomiędzy swoimi ramionami roztrzęsioną Tracey, która z całych sił usiłowała opanować swoje łzy. Dwa dni temu znaleziono Dafne, pozbawioną zmysłów i pamięci, w zupełnie tak samo bestialski sposób, jak niegdyś Longbottomowie. Była wygłodzona i odwodniona, przez spędzenie ponad dwunastu dni w jednym z najdalszych kątów w lochach. Przez te dni Slytherin milczał, z nieukrywanym strachem zerkając to na jeden, to na drugi dom. Byli niemalże pewni, że to zemsta za wojny i za samego Czarnego Pana, który nigdy nie godził w czystokrwisty Dom Salazara. Dlatego nawet jeśli tego samego dnia przesłuchano ich wszystkich, a także Severusa, to każdy mówił po prostu to samo - nic nie widzieli i nic nie wiedzą. Było to nawet całkiem spójne, gdyż większość szkoły była w tym czasie na błonach i oglądała mecz. Także Fong po odwiedzeniu pani Pomfrey i przeleżeniu kilku naprawdę okropnych godzin w skrzydle szpitalnym - pielęgniarka dalej była zła za jej wcześniejszą ucieczkę - mogła jedynie zeznać, że oglądała pierwsze zadanie turnieju. Najlepszy był jednak w tym Szalonooki Moody, którego odroczono od sprawy, ponieważ cały czas wyzywał Snape'a i Karkarova od zwolenników Czarnego Pana i oskarżał ich za dożywotnią niedyspozycję Ślizgonki. Było to o tyle absurdalne, że Mistrz Eliksirów w życiu nie zaszkodziłby swoim podopiecznym, a dyrektor Drumstrangu po prostu wolał oglądać swojego podopiecznego w akcji, zamiast ganiać po Hogwarcie za czternastoletnią uczennicą, której imienia nawet nie znał. Jednak już sama wieść, że Greengrass została potraktowana o wiele gorzej niż kiedyś rodzice Neville'a, była co najmniej piorunująca i dostarczała okropnych wyobrażeń na temat całego zajścia. I o ile "ofiara" sojuszników jasnej strony bardziej cieszyła Ślizgonów niż smuciła, tak sam fakt rzucania przez kogoś tak potężnego zaklęcia torturującego w murach szkoły, była co najmniej niepokojąca. Wszyscy chodzili spięci, spodziewając się ataku z każdej strony. Poza jedną dziewczyną, która chętnie porzuciła wszystkie dodatkowe lekcje i zamykała się w dormitorium przy każdej możliwej okazji. — Alyssa prawie nie śpi i nie je, chcąc przywrócić zdrowie Dafne. Czy naprawdę nikt nie może jej uświadomić, że to bezcelowe? Najlepsi magomedycy spędzili lata na leczeniu Longbottomów. I nic. Jak ona, w dwa tygodnie, ma zamiar uleczyć naszą Daf?

— Czy to źle? Lyssa naprawdę bardzo się stara, uczy się też o wiele szybciej niż kiedyś. Jest niesamowita, ale to nic dziwnego. Ona i Dafne od kiedy tylko się poznały, już ponad osiem lat temu, zawsze lubiły się najbardziej na świecie. Razem rozrabiały, jeśli przynosiło się jakiś prezent dla Daf, lepiej było mieć też drugi, taki sam dla Lyss. Każde ciastko i każdy napój. Zawsze razem. Podzielił ich dopiero Blaise, bo ubzdurała sobie, że Fong jest dla niej jakimś zagrożeniem. Szkoda, że nigdy nie dały sobie szansy na rozmowę, bo wszystko byłoby już w porządku. W końcu Greengrass była szurniętą wariatką od zawsze, ale nie mogła istnieć bez Lyss studzącej jej głupie pomysły. — Pansy wybuchnęła płaczem, a Draco opiekuńczo objął ją ręką. Czuł się tak bezradny i pusty, a gdzieś z tyłu jego głowy paliło się poczucie winy. Czy gdyby przyjął zaręczyny Greengrass, ta poszłaby z nimi na stadion i nic nikomu nie stałoby się? Jego myśli były absurdalne, ale stan jego psychiki nie był o wiele lepszy. Parkinson wtuliła się w jego szatę, a on ze spokojem gładził ją po plecach, zupełnie nie przejmując się, że jego ubranie się pomne lub pobrudzi. Nie przyznałby tego na głos, ale potrzebował tego gestu po tym wszystkim co się stało. Nott uśmiechnął się do niego blado, a lekko zarumieniony blondyn odwrócił głowę w drugą stronę, patrząc na ścianę obsypaną obrazami w posrebrzanych ramach. Postacie na nich były posępne jeszcze bardziej niż zazwyczaj. — To takie okrutne!

— Gdzie ona teraz jest? — spytał cicho Blaise, który nie wydawał się zbyt przejęty tą całą sytuacją. W gruncie rzeczy nie do końca tak było, bo był zmartwiony tak samo jak reszta. Ale poczuł też sporą ulgę przez fakt, że kontrakt małżeński z Greengrassami uległ rozerwaniu. Do tej pory czuł, jak głupia i nieodwracalna była decyzja o podjęciu się tego zobowiązania, a tu nagle jak z nieba pojawiła się opcja, aby się wycofać. Gdyby mógł, podziękowałby temu, kto to zrobił. Postać ta jednak w dalszym stopniu pozostała anonimowa i wszyscy stracili nadzieję na to, że znajdą sprawcę. Osoba ta musiała być tak słaba, by nie posiadać sygnatury, albo tak potężna, by jej magia sama w sobie wiedziała kiedy ją zostawić, a kiedy nie. Spojrzał po Ślizgonach. Niby wszyscy byli dziećmi Śmierciożerców. Ale czy ktokolwiek z nich umiałby rzucić zawistne Crucio? Z westchnieniem spojrzał w stronę dormitoriów. Alyssa od niedzieli w zeszłym tygodniu wracała do pokoju, siadała i brała się za naukę eliksirów oraz magicznej medycyny. Z jakiegoś powodu niewyobrażalnie szybko przyswajała wiedzę, przez co obie klasy i podstawy podstaw nadrobiła w zaledwie ten krótki czas. To było dość niesamowite, biorąc pod uwagę fakt, że na każdej dłuższej przerwie znosiła do pokoju nowe książki, których sterty walały się już w jednym z magicznie powiększonych kątów. Jej współlokatorki nie miały już sił narzekać na jej walające się wszędzie rzeczy.

Po chwili oczy Blaise'a Zabiniego rozbłysły. Był prawie pewien, że jeśli ktokolwiek w Slytherinie był w stanie rzucać niewybaczalne na lewo i prawo, to była to właśnie Alyssa. Nie zamierzał się jednak dzielić tą wiedzą z nikim. Jakby nie było, kiedyś byli przyjaciółmi.


✽✽✽✽✽

Jeśli widzicie jakieś błędy to piszcie, bo postanowiłam się poświęcić i popaść w grafomaństwo przy pomocy telefonu. Wyedytuję gdy dorwę się do kompa! Papa, spadam do pracki :c

Czarna Krew • Bartemiusz Crouch JuniorWhere stories live. Discover now