23. Kamil

26 4 24
                                    

Przyjemnie było patrzeć na to wszystko z tak bliska, być nie tylko widzem, ale także uczestnikiem takich wydarzeń. Teraz, kiedy Pero znów ze mną rozmawiał, mogliśmy dzielić się wrażeniami jak za dawnych dobrych czasów. Brakowało mi tego, brakowało mi jego poczucia humoru, czasem mało śmiesznych żartów. Nawet tego, że potrafił obrazić się na mnie zupełnie bez powodu. I jego sarkastycznych uwag! 

Co zaskakujące, to właśnie on wpadł na pomysł drugiego ślubu Harry'ego i Louisa. Tak, drugiego. Sam byłem zaskoczony, kiedy Cene i Peter powiedzieli na naradzie, o co chodzi. 

– Więc co? Czyli że jesteście małżeństwem?

– Tak – Ten błysk w jego oczach mógł znaczyć tylko jedno. Louis Tomlinson był dumny z tego, do czego się przyznał! Dawniej marzyłem o tym, żeby to Pero patrzył na mnie z taką dumą i miłością, ale teraz zrozumiałem, że mam już kogoś, kto kocha mnie tak mocno, mam Ewę, moją żonę. 

– Czyli że nie możemy wam zrobić ślubu z weselem? Takim wiecie, prawdziwym weselem, z waszymi rodzinami i z nami – Entuzjazm Petera był zaraźliwy – Chłopcy, powiedzcie, że możemy!

– Możecie. Nie zaszkodzi nam odnowienie tej przysięgi.

– YEEEEEEY! – Peter krzyczący z radości, bo może zorganizować komuś wesele? To do niego niepodobne, prawda?

Ale to  właśnie jest Pero, ten Pero, którego znam i którego tak dobrze pamiętam ze starych dobrych czasów! Chociaż to pierdoła. Ha ha ha. Ale taka fajna, urocza pierdoła.

Żartuję! 

Nie powinienem pisać takich słów, gdyż może mnie za to spotkać kara, a nie chciałbym się obudzić rano z, powiedzmy, zielonymi włosami albo pastą do zębów wysmarowaną na moim łóżku. Tak, do tego też jest zdolny. Mówiłem, cicha woda brzegi rwie. Ale to mój przyjaciel, część mnie, której tak bardzo mi brakowało. Nie wiem, czy uwierzycie, ale to ja zawsze byłem tym spokojniejszym i rozsądniejszym. Nawet jeśli to ja byłem tym, któremu spodobał się inny mężczyzna, a był nim nie kto inny jak nasz urwis Pero. A, sorka, słowo „Urwis" jest przeznaczone tylko dla jednego członka naszej ekipy, aktualnie siedzącego z wegetariańskim żarełkiem Julka. 

Ten wieczór był wyjątkowy dla nas wszystkich. Siedzieliśmy wokół ogniska, słuchając siebie wzajemnie, plusku fal, cykania świerszczy i trzaskających płomieni. Byliśmy szczęśliwi. Co chwila  ktoś mówił coś zabawnego i reszta wybuchała śmiechem tak donośnym, że mogliśmy pobudzić zmarłych z północnej części wyspy. 

– Wielka narada! Chodźcie wszyscy na wielką naradę – Zawołała Annie, widząc idących brzegiem Andreasa i Henrika. Blondyni rozmawiali o czymś z dość tajemniczymi minami. Henrik pokazał Andiemu coś, co trzymał w dłoni, po czym to ukrył, a mój kolega po fachu z Niemiec trącił go w ramię. Henrik dostrzegł, że ich obserwuję i posłał mi uśmiech niewiniątka, ale ja wiedziałem, że coś kombinują. Na wyjaśnienie przyszło mi jednak poczekać. 

Martwił mnie natomiast Domen, który chwilami wydawał się zupełnie nieobecny, jakby myślami błądził gdzieś indziej. On jeden nie podzielał radosnej euforii pozostałych. Początkowo zrzuciłem to na karb zmęczenia poszukiwaniami, jednak kiedy i następnego wieczoru nie wyglądał lepiej, postanowiłem porozmawiać na ten temat z Peterem, w końcu to on był jego bratem. 

Kiedy wszyscy omawiali szczegóły imprezy, odciągnąłem najstarszego z braci Prevc na bok.

-- Coś się stało, Kamil?

-- Można tak powiedzieć. Martwi mnie Domen. Jest jakiś taki... a bo ja wiem...? przygaszony? Tylko on nie cieszy się tym wszystkim. Cene też nie wygląda najlepiej, ale on ma Annie, a Domen jest zupełnie sam.

-- Cholera, a miałem nadzieję, że to mi się tylko przywidziało... -- Peter przetarł twarz obiema dłońmi, wzdychając przy tym ciężko. Wbił wzrok w piach przed naszymi stopami. Staliśmy bardzo blisko siebie, może nawet za blisko, ale on nie zwrócił na to uwagi, a może wcale mu to nie przeszkadzało. Gdybym tylko miał odwagę, mógłbym podnieść rękę i dotknąć jego twarzy. Chciałem to zrobić, ale wiedziałem, że nie mogę. Dopiero co odzyskałem przyjaciela, nie mogę go znowu stracić. Muszę być bardzo ostrożny. 

-- Masz jakiś pomysł, co może się z nim dziać?

-- Niestety nie. Może Cene coś wie. Wiesz, niewiele ze sobą rozmawiamy. 

-- Wiem, zauważyłem. 

Zastanawiałem się, czy Peter umiałby przyznać, że martwi się o niego. Mówienie o uczuciach w ich rodzinie to jakby temat tabu. Nie wiem, dlaczego i czemu niby ma to służyć, ale nie zamierzam się wtrącać. Po prostu chciałbym jakoś pomóc. 

-- Pogadam z Cene, ok? Ale niczego nie obiecuję. 

-- Dzięki. Wracamy?

-- Jasne.

Więcej już tego wieczoru nie rozmawialiśmy na ten temat. Louis, Harry i Gemma opowiedzieli ich historię. Wspominali też coś o wizerunku na sprzedaż, który miał niewiele wspólnego z tym, jacy byli naprawdę. Louis opierał się o Harry'ego, siedząc razem z nim na jakimś wielkim, przeciętym na pół kawałku drzewa. Żądny Przygód i Żiżej praktycznie nie odstępowali siebie wzajemnie na krok, co wyglądało bardzo uroczo, aż im tego trochę zazdrościłem. Andi i Krafti coś notowali na w swoich laptopach, siedząc na drewnianych krzesłach dokładnie po przeciwnej stronie ode mnie a tuż obok Lou. Tylko grzebiący patykiem w piasku Domen psuł cały ten sielankowy obraz. Ta wyspa nas zmieniała. Danny Tande i Johann Forfang nagrywali wszystko zgodnie z prośbą DeeJay'a. Henrik i Tarjei po prostu popijali piwo z puszek, przysłuchując się rozmowom innych uczestników tego ogniska. 

Wreszcie nie mieliśmy żadnych powodów do zmartwień. No, może poza Domenem. 

✅Wyspa Przeznaczenia // Larry Stylinson✔Where stories live. Discover now