prolog

3.4K 149 222
                                    

San zapiął skórzaną kurtkę pod samą szyję i zawiązał apaszkę na twarzy. Musiał pozostać nierozpoznany.
Przejrzał się w do połowy zbitym lustrze i uśmiechnął się. Jego obraz rozszepiony na dziesiątki kawałków uniemożliwił mu dobrą ocenę sytuacji, ale z pewnością nie wyglądał źle. Uśmiechnął się ścierając kciukiem z kącika ust resztki ostatniego posiłku.

- Co ty robisz lalusiu?- Wyższy od niego mężczyzna zaśmiał się nisko uderzając go w potylicę.- Ciężko po tobie poznać kim jesteś, kompletnie tu nie pasujesz. Chociaż może właśnie dlatego jesteś taki cenny.

Puścił tą uwagę w niepamięć skupiając się na poprawianiu włosów. Wiedział, że nie ma to najmniejszego znaczenia co do tego jak będzie wyglądać ich zadanie dzisiejszego wieczoru. Oparł się luźno o zniszczone siedzenie  i uśmiechnął się sam do zniekształconego odbicia. Sekundę później obrotowe krzesło zaskrzypiało i niemal upadł tracąc równowagę gdy zatoczyło zgrabny obrót.

Ten sam chłopak zaśmiał się kpiąco i zaczął nakładać skórzane rękawiczki.

- Plan jest prosty, San?

Chłopiec zwrócił się w stronę całej grupy, która nagle pojawiła się w pomieszczeniu.

- Tak?

- Zostajesz przy wejściu i pilnujesz sytuacji. Pamiętasz opis jakiego szukamy?

- Szczupły blondyn, długie palce, paznokcie pomalowane na złoto. Dam znać jeśli wyjdzie.

- Dokładnie tak,  pilnuj wejść. Oczy dookoła głowy. Policja nie weźmie cię za nikogo podejrzanego pod klubem, musisz tylko w czas nas powiadomić gdyby było trzeba. Potem Taeyang...

W odpowiedzi drugi tylko skinął głową.

San  nienawidził gdy kogoś zabijali, nie chciał tego robić. Nie uważał by utrata życia za zwykłe porachunki była czymś odpowiednim. Od kiedy dorastał wmawiał sobie, że robią dobrze albo, że tak już musi być i czy weźmie w tym udział czy nie nic to nie zmieni. Dopiero z czasem zaczął myśleć, że przekraczają granicę. Kochał takie życie, ale nie lubił w nim zabijać.

- Będziecie strzelać i dzisiaj?

- Sannie, nie zadaj pytań, trzymaj się swojego planu.

I tymi słowami zamknął mu buzię. Nie było miejsca na dyskusje, San nauczył się tu jedynie tego by czasem zbyt wiele nie mówić.

I jak otworzyć butelkę wina mając do dyspozycji jedynie scyzoryk.

Gdy wysiedli z samochodu o ciemnych szybach poczuł jakby zimny wiatr doskwierał mu dużo bardziej niż zazwyczaj. Wiedział, że jest chłopcem na zawołanie, ale taka była jego rola. Był wdzięczny, że mógł się tu odnaleźć i przede wszystkim nie umiał żyć inaczej.
Od jakiegoś czasu myślał o tym czy odejść, ale było kilka powodów dla których praktycznie nie miało to sensu. Po pierwsze- zabiją go. Wie zbyt wiele by mógł od tak biegać na wolności, odejście równało się ze śmiercią i nikt wtedy nie patrzył na moralność. Po drugie nie miał gdzie się podziać, gdzie iść, nie miał wyboru.

I dlatego kierował się z całą resztą do kasyna Andromeda. To miała być akcja jak zwykle, bardzo prosta, bardzo schematyczna i przede wszystkim miała zakończyć się jak zwykle. San został na zewnątrz niepozornie opierając się o murek i wypatrując czegokolwiek co mogłoby być niepokojącym znakiem. Podrzucał klucze do samochodu w dłoni i czekał na koniec.
Było dość zimno, włożył ręce do kieszeni i natrafił na zgniecioną paczkę papierosów. Wyjął ją i przyjrzał się dokładnie. Nie miał zapalniczki więc mógł jedynie pomarzyć o zapaleniu. Od jakiegoś czasu jednak nawet to nie sprawiało mu radości. Lubił to co robili, lubił być ponad prawem, ale miał dość bycia tylko pionkiem.

Good lil boy  ° WoosanWhere stories live. Discover now