ROZDZIAŁ XIV.2

1.4K 82 369
                                    

***

To Granger zawsze robiła zakupy, ale tym razem Draco uznał, że miał już serdecznie dość siedzenia w środku lasu i z chęcią powróciłby choćby na moment do cywilizacji, nawet jeśli oznaczało to cywilizację mugolską, więc postanowił jej towarzyszyć. Granger uparła się, by iść do miasta na piechotę, przy okazji przemierzając wzdłuż chyba caluteńki las. Draco, który najchętniej teleportowałby się pod sam próg pobliskiego marketu, stwierdził, że to absolutnie fatalny pomysł i kategorycznym tonem uprzedził ją, że w takim razie on się nigdzie nie wybiera i jeśli chce iść sama, to droga wolna. Granger westchnęła i dała za wygraną. Draco, zadowolony, że nie pozwolił się jej szarogęsić, łaskawie pozwolił się chwycić za dłoń i oboje teleportowali się na skraj lasu, gdzie kilkaset metrów dalej w wieczornej mgle majaczyła przy drodze plątanina domków. Wyłowili wzrokiem neon sklepu, udali się w jego kierunku, a kiedy już znaleźli się wewnątrz, Draco zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy chyba był w takim mugolskim sklepie i po raz pierwszy widział mugolskie pieniądze.

Kupili wszystko, czego im było potrzeba przynajmniej na kolejny tydzień, oddalili się na bezpieczną odległość od spojrzeń ludzi i teleportowali się z powrotem na polanę, gdzie Granger od razu zabrała się do wyszukiwania drew i dużych otoczaków do stworzenia okręgu, wewnątrz którego miała zamiar rozpalić ognisko. Jednym ruchem różdżki ułożyła kamienie w zgrabne kółeczko, a potem, kolejnym ruchem, wewnątrz kółeczka ulokowała stertę gałązek, tworząc z nich małą piramidkę. Dla odpowiedniej atmosfery transmutowała nawet krzesła w dwa grube pieńki, które miały im służyć za siedzenie.

Draco nie był nastawiony do jej projektu z podobnym entuzjazmem. Wolał zostać w namiocie i udawać, że wcale nie obchodziło go, co robiła Granger. Czuł, że to wszystko szło w złym kierunku — przynajmniej dla niego i jego wewnętrznego spokoju. Dlatego też okrył się teraz swoim kocem, bo nawet po najcieplejszych dniach przychodzące wieczory były niewiarygodnie chłodne, i próbował zająć się wertowaniem kolejnych rozdziałów Historii Hogwartu. Nie dane mu było jednak zostać w tej strefie komfortu na zbyt długo, bo Granger wtargnęła do namiotu parę minut później i siłą ciągnęła go na zewnątrz.

A więc wyszedł dla świętego spokoju, myśląc o tym, by po prostu odbębnić to jej śmieszne ognisko i nie dać jej pretekstu do nawiązania jakiejkolwiek konkretnej rozmowy. Doszedł do wniosku, że najlepszym na to sposobem będzie milczenie, a w ostateczności — odpowiadanie półsłówkami.

Usiadł na jednym z tych jej godnych pożałowania pieńków i objął się ramionami, bo wieczór naprawdę był o wiele chłodniejszy, niż początkowo sądził.

— Zimno się robi, co? — rzuciła Granger retorycznie, krzątając się energicznie koło ogniska. Akurat zaostrzała końce długich gałązek, na które mieli nabijać kiełbaski.

— No.

— Naprawdę nie chcesz kurtki Harry'ego? — zapytała, odwracając się przez ramię. — Leżałaby na tobie jak ulał, bo jesteście podobnego wzrostu.

— Nie chcę.

— Jutro będziesz chory, zobaczysz.

— Nie będę — mruknął. — Ogrzeję się ogniem.

— Dobra, jak chcesz — westchnęła głośno. — W takim razie możesz już rozpalać ognisko. Ja pójdę jeszcze pokroić chleb i ponacinać kiełbaski.

Odprowadził ją do namiotu spojrzeniem pełnym dezaprobaty, bo przecież wcale nie miał zamiaru przykładać do tego jej żałosnego pomysłu choćby palca ręki; w końcu jednak stwierdził, że ziąb dawał mu się już we znaki na tyle, że jedyne, o czym marzył, to zbliżyć się w końcu do jakiegokolwiek źródła ciepła, a wtedy dał za wygraną i machnięciem różdżki podpalił ułożone w piramidkę gałęzie.

Czysta Karta | DramioneWhere stories live. Discover now