ROZDZIAŁ XVII

1.5K 132 269
                                    

kiedy poznajemy tożsamość, która do tej pory pozostawała w tajemnicy, zwiedzamy oraz kiedy po Ciszy przychodzi Spokój


Przegadywali pół nocy, dopóki nie zasypiała znów na jego ramieniu, a potem odsypiali pół dnia, bo Draco w końcu dał się przekonać Granger, że nie było nic złego w tym, że brał eliksir nasenny. Nie rozumiał, jak to działało, ale czasami dokładnie te same słowa, którymi sam wielokrotnie próbował się przekonać choćby do większej wiary w siebie, nie działały, dopóki nie zostały wypowiedziane przez nią. Innym razem natomiast, potrafiła spojrzeć na dręczące go problemy w jakiś zupełnie odmienny, odwrócony sposób i zauważać fakty, których on sam nie potrafił dostrzec. Zdawało się, że tylko ona chowała w sobie tę niesamowitą moc wyciągania go na prostą, bo on sam nie umiał tego zrobić.

Podobało mu się, że mimo iż zdarzało jej się przerywać jego zwierzenia — Dracona przestało to wytrącać z równowagi, bo jej spostrzeżenia, często niezwykłe, były trafne, a to tylko potwierdzało fakt, że łowiła jego słowa z niezwykłym zapałem — przede wszystkim słuchała. Była dobrym słuchaczem, lepszym niż Marta, bo nie proponowała mu co piętnaście minut egzaltowanego, teatralnego seppuku na środku Wielkiej Sali i apartamentu w syfonie umywalki, niezależnie od tego, o czym akurat mówił. No i Granger przynajmniej twardo stąpała po ziemi — rzeczowa, analizująca i poszukująca rozwiązań, nawet przy najtrudniejszych tematach, w chwilach, kiedy on sam z trudem myślał trzeźwo.

Po śmierci matki mogło mu się zdawać, że nie będzie miał już żadnego powiernika dla zabarykadowanych w nim sekretów. To zabawne, że przez większą część życia identyfikował się jako ekstrawertyk, ale to nie umożliwiło mu zawarcia prawdziwych przyjaźni, w których mógłby pozwolić sobie na podobny stopień zaufania. Nie chciał, a może i nie potrafił zbliżać się do ludzi. Może nie pozwalał, by zobaczyli w nim coś więcej niż jego śnieżne oblicze. Może to znowu ojciec.

Ona, jakimś cudem, była pierwsza. Draco nigdy nie sądził, że znajdzie przyjaciółkę i spowiedniczkę w Hermionie Granger. Jak? — nie wiedział, ale... stało się.

I wreszcie czuł, jak coraz częściej spływa na niego jak odpoczynek po najcięższym dniu — spokój.

Nic tak ich do siebie nie zbliżało, jak te co nocne rozmowy; tymczasem gdy tylko nastawał dzień, oboje zachowywali się, jakby w nocy absolutnie nic się nie działo i tylko ich myśli zaprzątały nowe fakty z obu żyć. Jakby odkrywane tajemnice należały tylko do ciemności.

Pogoda nie rozpieszczała ich — zima nadchodziła coraz większymi krokami, coraz częściej kolorując na biało rozmywające się w zamglonym niebie kontury ogołoconych koron drzew. Ale Draco również w tym widoku odnajdywał spokój — tak, jakby wszystko wreszcie było na swoim miejscu, niezmącone chaosem spadających liści i krzykliwym rozgardiaszem ich kolorów. Uwielbiał tę porę roku.

Któregoś dnia, kiedy siedział na pieńku przed dogorywającym ogniskiem, w jednej ręce dzierżąc kijek z nabitą nań ostatnią kiełbaską, a drugą podpierając brodę, wpatrując się w ciemniejące na fioletowo niebo, po raz pierwszy od dawna poczuł się całkowicie ze sobą pogodzony. Zima zaczęła się najpiękniej, jak tylko mogła, i mimo że jego sytuacja nadal była, obiektywnie rzecz biorąc, fatalna, miał wszystko, czego na ten moment potrzebował — przede wszystkim miał Granger w namiocie o parę kroków stąd, a jak długo była obok, z łatwością można było mu wmówić, że nie było problemów, których nie można było pokonać. Sama ta myśl sprawiała, że wydawało mu się, jak spada na niego potężna Moc.

Spontanicznie wstał, odrzucił kijek z kiełbaską, a w zamian z kieszeni spodni wyciągnął różdżkę, którą skierował w wolną przestrzeń, skupił myśli na wspomnieniu i mruknął:

Czysta Karta | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz