ROZDZIAŁ X.2

1.4K 77 259
                                    

***

Zanim wczoraj w końcu jej się udało, Hermiona długo nie mogła zasnąć, jak gdyby swoimi życzeniami nieświadomie przekazała Draconowi całą moc pozwalającą jej na ujarzmienie nocy. Jej myśli krążyły więc swobodnie, wychwytując nieścisłości, analizując sytuacje, powtarzając kwestie i przywołując z pamięci spojrzenia — te pełne nienawiści, ale i te pełne niepokoju, które były teraz obok jego koszmarów jedyną rzeczą, którą nie do końca kontrolował, przybierając swoją maskę obojętności. To właśnie w owych spojrzeniach — o ile ich nie nadinterpretowywała — widziała jego nieświadome wołanie o choćby odrobinę uwagi.

Najwięcej myślała o jego ramieniu noszącym jeszcze ślady klątwy Voldemorta. Z początku nie do końca dowierzała jego historii — bo czy Voldemort naprawdę posunąłby się do tak okrutnego karania swoich popleczników? Ale właściwie — dlaczego nie? Czy po tym wszystkim, co działo się w czarodziejskim świecie za sprawą Voldemorta, naprawdę dziwiło ją jeszcze stosowanie tortur na swoich wyznawcach? Wiedziała, że Malfoy nie kłamał. Nie miał powodu, by to robić, a przy tym mówił o tym jak o czymś normalnym, zwyczajowym. Być może Draco widział już tyle, że aż był w stanie uwierzyć, iż to wymierna kara. Być może dla niego były to jedynie tortury. Być może dlatego wtedy przyjął wizję swojej śmierci z takim zrezygnowaniem, z taką pustką. Voldemort zdążył już złamać ich wszystkich po kolei.

A więc tak, jej myśli nieustannie krążyły wokół niego i tak, było to wręcz niedorzeczne. Jeśli kiedykolwiek wcześniej ktoś powiedziałby jej, że tak zacznie się przejmować swoim największym wrogiem, prawdopodobnie wysłałaby go do Świętego Munga prosto na oddział psychiatrii. Ale cóż, nie mogła z tym walczyć. Hermiona Granger miała w sobie coś z Krukonki — nie lubiła pozostawiać zagadek nierozwikłanych. I jak każda Gryfonka nie lubiła też pozostawiać ludzi złamanych — nawet jeśli tymi ludźmi byli najwięksi wrogowie. No i nawet jeśli trzeba było wcześniej się z nimi trochę podrażnić — bo jak każda kobieta Hermiona Granger znała swoją wartość i nie dawała sobie w kaszę dmuchać.             

— Dzień dobry. — Nazajutrz odezwała się pierwsza, widząc, że chłopak był już na nogach.

— Dzień zły. — Draco Malfoy z rana był jak zawsze w wyśmienitej formie.

Przyłapała go na praniu, w samych spodniach i podkoszulku — koszula lewitowała jakieś półtora metra nad ziemią i była na wpół mokra, podczas gdy osuszał ją zaklęciem, bardzo powoli i dokładnie, by materiał się niepotrzebnie nie pomarszczył.

— Czy moje wczorajsze życzenia przyniosły choćby cień poprawy? — zapytała przesadnie słodkim tonem, udając, że nie dosłyszała jego poprzedniej kwestii.

Draco najwyraźniej postanowił nie odpowiadać na to pytanie. Hermiona domyślała się, dlaczego: z tego, co jej się zdawało, rzeczywiście spało mu się dziś o wiele spokojniej, ale, rzecz jasna, nie miał zamiaru pozwolić jej, by przypisała sobie z tego tytułu jakiekolwiek zasługi. Nadal zawzięcie więc suszył koszulę, aż w końcu stwierdził, że nadawała się do założenia — a wtedy capnął ją szczupłymi palcami za kołnierzyk i nałożył na siebie, czym prędzej chowając przed światem oba ramiona.

Hermiona poczekała grzecznie, aż zapiął wszystkie guziki — zapinał po samą szyję — i zapytała:

— Pomożesz mi usiąść?

Malfoy popatrzył na nią tak, jakby chciał ją zabić wzrokiem; zawsze to robił, gdy wyrażała w jego kierunku jakąś prośbę. Może na początku robiło to jakieś wrażenie, ale nie na tym etapie.

Walka na spojrzenia — to było coś.

W końcu chłopak dał za wygraną i podszedł do niej, trochę mało delikatnie chwytając ją za ramię. Syknęła z bólu i tym razem to ona popatrzyła na niego wzrokiem mordercy, bo pociągnął za nie tak, że naraził ją na nadwyrężenie nadal obolałych nieco pleców. Malfoy nic sobie z tego nie zrobił; niezmiennie ciągnął jej ramię, sprawiając ból.

Czysta Karta | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz