ROZDZIAŁ II

2.3K 120 94
                                    

kiedy wspomina się słodkie lata dzieciństwa i bierze udział w fieście na cześć Voldemorta


Pokój był przytłaczająco wielki. Kryształowy żyrandol zwisał z wysokiego sklepienia. Zdobione elegancką, nienachalną sztukaterią białe ściany powinny rozjaśnić trochę ponure wnętrze, ale bezskutecznie; olbrzymie, okazałe okna Dworu Malfoya wychodziły akurat na zalesioną, nieprzepuszczającą światła stronę podwórza.

Główną ozdobę komnaty stanowił umiejscowiony w samym centrum pomieszczenia misternie zdobiony, biały fortepian, stylizowany przypuszczalnie na modę osiemnastego wieku, z klawiszami z najszczerszej kości słoniowej, piękny, a i warty najprawdopodobniej małą fortunę. Stojący przy nim niski taborecik był dość długi i szeroki, tak, by zmieściły się na nim dwie osoby, z dobrego gatunkowo drewna pomalowanego białą farbą i z satynowym, ornamentowanym obiciem.

Jedną ze ścian zajmowały półki z książkami. Sięgały one do samego sufitu i były zapełnione po brzegi, a jednak księgozbiór sprawiał raczej wrażenie przykurzonego i zapomnianego, jakby był dla rezydenta tego pokoju jedynie niepożądaną ozdobą. Przy prostopadłej ścianie stał sporych rozmiarów sekretarzyk, z walającymi się po pulpicie piórami, pergaminem, niedomkniętym atramentem i innymi zapomnianymi bibelotami, a tuż obok, pod oknem, znajdował się sporych rozmiarów, frymuśny szezlong.

Przeciwną stronę pomieszczenia zajmowało królewskich rozmiarów łóżko wyściełane najlepszego gatunku satynową pościelą. Wszystko to — poduszki, prześcieradło — było tak nieskazitelnie białe, że aż kłuło w oczy. Na przykrywającej kołdrę narzucie nie można było odnotować ani jednej zmarszczki, co wiele mówiło o właścicielu łóżka — do tego pokoju bowiem od jakiegoś już czasu nie miał wstępu żaden skrzat domowy i jego mieszkaniec dbał o porządek sam.

Przy tej samej ścianie, przy której stało łóżko, znalazła dla siebie miejsce potężna komoda. Na niej, tuż obok dość upiornej ozdoby w postaci kościotrupiej, otwartej dłoni, stało oprawione w srebrną, staromodną ramkę zdjęcie, które wyglądało wręcz absurdalnie w sąsiedztwie brutalności poprzedniej dekoracji. Fotografia przedstawiała około dziesięcioletniego, roześmianego chłopca w objęciach równie wesołej i niewiarygodnie pięknej kobiety. Obok nich stał długowłosy mężczyzna — z trudem zachowujący powagę, z cieniem śliskiego uśmiechu na hardej, lecz całkiem przystojnej twarzy. Takie zdjęcia były w tym domostwie rzadkością. Nikt nie wiedział, że gdy tylko w pokoju znalazł się ktoś inny prócz jego właściciela, na miejsce tej wesołej fotografii wkraczał oficjalny, ponury portret rodzinny — taki, jak przystało na rezydencję szlachecką i jej dystyngowanych mieszkańców.

Naprzeciwko jednego z okien, na wyłożonym aksamitem fotelu, siedział w bezruchu ten sam chłopiec. Był jednak co najmniej o parę stóp wyższy, o kilka lat starszy i bogatszy o tych kilka doświadczeń, które sprawiały, że nie uśmiechał się już tak często jak wcześniej.

Ze starego gramofonu płynęła muzyka.

Szare oczy Dracona Malfoya wpatrzone były w jakiś bliżej nieokreślony punkt za szybą, choć jego umysł znajdował się gdzieś daleko — mile poza Wiltshire, na mglistych wzgórzach Szkocji, na których już od tysiąca lat piętrzył się Hogwart ze swoją najwyższą wieżą — Wieżą Astronomiczną.

Draco oparł łokcie o kolana i zakrył twarz w dłoniach, kurczowo wpijając palce w zamknięte oczy, jakby to miało pomóc usunąć z jego głowy obraz snopu zielonego światła przeszywającego Dumbledore'a i obraz jego ciała, miękkiego jak kukła, lecącego bezwładnie ku spotkaniu z bezwzględną, twardą ziemią.

Czysta Karta | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz