ROZDZIAŁ III

1.9K 105 65
                                    

kiedy Hermiona Granger spotyka się z rozczarowaniem, portretem, Stworkiem i tajemniczym R.A.B.


Głośny trzask przeszył wieczorną ciszę.

Na Grimmauld Place bez zmian. Drzewa rosnące przy alejce szumiały leniwie, obłoki płynęły jakby wolniej, koty — jak co dnia o tej godzinie — odbębniały swój koncert przy akompaniamencie przelatujących nad ich głową skrzeczących ptaków, latarnie uliczne kłaniały się nielicznym przechodniom, oświetlając im drogę, a domu numer dwanaście do tej pory nie znaleziono.

Hermiona zatoczyła się. Nie pomogły jej zasady teleportacji, których uczyła się na kursie, a który zdała z najlepszą oceną z całej grupy; była jednak stanowczo zbyt zmartwiona i przestraszona, żeby przejmować się teraz tą drobną niedoskonałością. Prędko podparła się wolną ręką, aby nie upaść, po czym rozejrzała się dookoła.

Zerknęła w okna sąsiadów i rzuciła okiem w głąb alei w poszukiwaniu jakichkolwiek nieprawidłowości, które uniemożliwiałyby jej dostanie się do dawnej siedziby Zakonu Feniksa. Spokój panujący na ulicy był tak niezmącony, że wydawał się jej dziwny; zważając na wydarzenia sprzed kilku chwil i przekonanie, że śmierciożercy na pewno zdążyli już dowiedzieć się o Grimmauld Place od Snape'a, było wręcz nieprawdopodobne, że znajdowała się tu sama.

A jednak. Nie znalazła ani śmierciożerców, ani przyjaciół.

Gdzieś podświadomie wierzyła, że spotka ich tutaj, że Harry i Ron wpadną na ten sam pomysł, co ona, że Grimmauld Place będzie pierwszym miejscem, które przyjdzie im do głowy podczas teleportacji. Tak się jednak nie stało. Była sama jak palec, a jej świat — ten piękny, magiczny świat — został na dobre opanowany przez czarną stronę. I nie znała ani jednej drogi, którą mogłaby iść, by to wszystko naprawić.

Odetchnęła głęboko, hamując łzy, i zrobiła pierwszy krok, przez przypadek krzywiąc obcas. Podeszła powoli do ogrodzenia między posesjami jedenaście i trzynaście. Ostatni raz rozejrzała się w poszukiwaniu niepożądanych obserwatorów i, mimo wszystko nie zapominając o zdrowym rozsądku, wyciągnęła różdżkę, przygotowując się na potencjalny atak.

Jej oczom zaczął ukazywać się zaginiony numer dwanaście. Budynek rozrastał się powoli, dając czas sąsiednim kamienicom na ustąpienie mu miejsca. Domy odskakiwały niezgrabnie na prawo i lewo, ściany wzrastały nieśpiesznie, dach wysuwał się mozolnie coraz wyżej, a kominy skakały po dachówkach, zajmując przypisane sobie pozycje. Potężny szeregowiec stał już w pełnej krasie, kiedy na ścianę wjechała spóźniona blaszka z numerem dwanaście. Gwoździe szybko uzupełniły swoje miejsca, wskakując zręcznie w dziury w elewacji i ostatecznie przybiły numerację do ściany. Wszystko wyglądało już jak należy. Wystarczyło tylko odważyć się na kolejny krok — nacisnąć klamkę i otworzyć drzwi — co Hermiona prędko uczyniła.

Nie zdążyła dobrze przestąpić progu, a dom już wiedział, że pojawił się w nim nieproszony gość. W pomieszczeniu rozjaśniało; dotychczas zgaszone lampy zapaliły się samoistnie, kurz uniósł się w powietrzu i zatańczył złowróżbnie, formując się w jakiś nieokreślony kształt na końcu korytarza.

Hermiona chciała się cofnąć, jednak już po jednym kroku w tył uderzyła plecami w ciężkie drzwi wejściowe, mimo że mogła przysiąc, że nie zdążyła ich zamknąć.

Paprochy kurzu uformowały teraz już zupełnie znajomą sylwetkę długobrodego starca; ten tutaj jednak nie miał w sobie nic z dawnej dobrotliwości, a w jego pustych, bezdennych oczach czaił się czysty obłęd. Dumbledore błyskawicznie przestąpił jej drogę, zawodząc zupełnie nieswoim głosem:

Czysta Karta | DramioneWhere stories live. Discover now