ROZDZIAŁ VII

1.5K 88 240
                                    

kiedy poznajemy obiecującą wróżbitkę i odkrywamy sumienie (albo po prostu daje się odczuć strach o własny tyłek, ale wszyscy chyba wolimy wierzyć, że to jednak sumienie)


Lucky, lucky, lucky me

I'm a lucky son of a gun

— Szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa ja.

I work eight hours and sleep eight hours

— Mam osiem godzin na fun.

La-li-la-la, la-li-la...

La-li-la-la, la-la-li-la...

Ktoś tak śpiewał, ale nie potrafiła przypomnieć sobie kto. Jedynym wspomnieniem, które towarzyszyło teraz tej piosence, był zapach smażonych naleśników i syropu klonowego.

Myśl przemknęła jej przez głowę z prędkością błyskawicy, ale jakimś cudem udało jej się ją uchwycić.

Bo jeszcze słońce. Było słońce; pukało wścibsko do okien... kuchni? Przypomniało jej się, że lubiła je wpuszczać.

— Boję się o nią — usłyszała, a głos zdawał się jednocześnie rozchodzić sto kilometrów poza nią, ale i szeptać tuż obok ucha. Nie mogła zdecydować, które z tych określeń było trafniejsze, co z miejsca wprawiło ją w silne poczucie niepokoju. Po chwili przypomniała sobie treść komunikatu, a to tylko pogłębiło wrażenie.

O kogo? Co się działo?

— Zostaw ją, dziecko. Przeszła ciężkie chwile.

La-li-la-la, la-li-la...

Na Merlina, ktoś tak śpiewał. Miał głosik jak słowik, dość cieniutki, wysoki. To musiała być kobieta.

— Nie pamiętam! — wrzasnęła nagle, aż nachylająca się nad nią dwójka czarodziejów podskoczyła w miejscu. Jej ciałem wstrząsnęły konwulsje; zwinęła się w kłębek. — Nie pamiętam, nie wiem, naprawdę nie wiem! — Z jej gardła wydobył się upiorny wrzask.

W jej umyśle znowu rozbłysło czerwone światło, uderzające prosto w serce, wypompowujące powietrze z płuc, wyciskające wnętrzności jak gąbkę. Nie pamiętała, dlaczego tak bolało, dlaczego było akurat czerwone, ale wiedziała, że stanowiło uosobienie zła i że musiała się przed nim bronić. Skuliła się jeszcze bardziej, zakrywając twarz rękawem szaty i szlochając cichutko.

Ktoś położył dłoń na jej ramieniu. Dotyk był delikatny, ale ona i tak prawie umarła ze strachu; nie śmiała jednak strącić dłoni w obawie przed tym, jakie konsekwencje mogło to za sobą nieść.

— Nie bój się, Hermiono. Teraz jesteś bezpieczna.

To był znajomy głos. Czy to on śpiewał tę starą piosenkę?

— Proszę, nie — zdołała tylko wydukać, ale dłoń nadal uparcie głaskała ją po ramieniu.

— To ja, nie poznajesz? Luna.

Luna?

Luna-luna-luna, la-li-la-la-la.

Ale przecież to nie ona śpiewała.

— To nie mogłaś być ty. To piosenka mugolska — wyjaśniła ledwo dosłyszalnym szeptem, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu w poszukiwaniu tego jednego, tak znajomego głosu.

Poczuła, że dłoń Luny przeniosła się na jej podbródek i ledwo tylko muskając skórę opuszkami palców, skierowała jej twarz w inną stronę.

— Hermiono, spójrz na mnie. Już dobrze. — Brzmiała płynnym srebrem: dźwięcznie, ale delikatnie, jakby jej struny głosowe były strunami harfy. Ale nawet one nie były w stanie jej uspokoić.

Czysta Karta | DramioneWhere stories live. Discover now