ROZDZIAŁ XXVI

1.1K 62 246
                                    

kiedy spotykamy Śmierć i jej Pana


Wzrok Hermiony przetoczył się z niedowierzaniem po noszących ostatnie ślady złości, ponurych twarzach Harry'ego i Rona.

— Co jest? — Zmarszczyła brwi. — Naprawdę nie robi to na was wrażenia?

Ron odwrócił się w stronę Harry'ego i wymienili boleściwe spojrzenia. Harry pokiwał mu nieznacznie głową, po czym odwrócił wzrok, a wtedy Ron westchnął ciężko i zwrócił się znów w stronę Hermiony z grobową miną, która nie mogła zwiastować pozytywnych wiadomości.

— Fred nie żyje — powiedział cicho.

Z ust Hermiony wyrwał się cichy, zduszony jęk.

— I Lupin.

— I Tonks.

— I cała masa innych. — Harry skrupulatnie unikał jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. — A Luna jest w skrzydle szpitalnym.

Podłoga znalazła się nagle niespodziewanie blisko, gdy Hermiona poczuła, jak ugięły się pod nią kolana. Ostatkiem silnej woli uchwyciła się krawędzi rozwalonej ściany, żeby nie upaść. To, przed czym tak zawzięcie uciekała przez całą bitwę, wreszcie dopadło ją znienacka, akurat wtedy, kiedy na fali swojego wielkiego sukcesu na moment udało jej się przestać o tym myśleć, kiedy absolutnie nie mogła spodziewać się podobnego uderzenia, a więc poczuła je dwa razy intensywniej. Brązowe oczy mimowolnie zaszkliły się łzami, przesłaniając obraz zrozpaczonych Rona i Harry'ego, chociaż nadal tak bardzo starała się odsunąć od siebie ból — ale nie, to nie było możliwe, nie teraz, nie, kiedy słowa zostały wypowiedziane, kiedy życia zostały zabrane tak wcześnie...

Nie mogła już dłużej udawać przed samą sobą, że ignorowanie emocji mogło jej się udać. Schowała twarz w zgięciu łokcia, zduszając szloch, i docisnęła ramię do oczu tak mocno, że ciemność zaczęła mienić się kolorowymi punkcikami gwiazdek. Kiedy cofnęła rękę, wydawało jej się, że nadal widziała je przed sobą, układające się w twarze zmarłych przyjaciół.

A potem dwa piętra niżej rozniosły się dzikie wrzaski setek głosów, kłębiących się w jedną okrutną, wojenną kakofonię. Bitwa zaczęła się na nowo.

Harry uniósł głowę i postąpił krok w przód, a na jego twarzy, gdzieś poza rozpacz, wstąpił wyraz zdecydowania — widziała go w jego zaciśniętej szczęce, zmarszczonym czole i ustach, które otwierały się, by coś powiedzieć. Hermiona wcale nie musiała się długo namyślać, by dotarło do niej, co chodziło mu po głowie. Dopadła do niego, zanim zdążył wydusić słowo, i złapała go pewnie za ramię.

— Nie, Harry, nawet o tym nie myśl! — Wierzchem drugiej dłoni otarła łzy tworzące jasną dróżkę na jej ubrudzonym policzku. — Nie możesz się mu poddać. Jesteś Panem Śmierci.

Harry znów otworzył usta, ale zamknął je chwilę potem, przygryzając wargę i jeszcze jeden raz uciekając wzrokiem, jakby za tą chwilą zawahania stał poważny, ciężki dylemat; wreszcie pokręcił głową i zaczął cichym, prawie błagalnym tonem:

— Nie rozumiesz, Hermiono, ja...

— Dumbledore mi to wyjaśnił — przerwała, ciągnąc nosem. Jej głos wciąż łamał się odrobinę co parę wypowiedzianych słów. — Wiem, bo rozmawiałam z jego portretem. Nie mamy horkruksów, ale mamy insygnia. One starczą, bo ich magia jest o wiele bardziej zaawansowana i pierwotna.

— Kto powiedział, że w ogóle mamy wszystkie insygnia? — zapytał Ron.

Harry stał z założonymi rękami, ale nie tak, jak zwykle robił to Draco, demonstrując swoją złość lub zniecierpliwienie; mowa ciała Harry'ego wyrażała raczej niepewność, może rezygnację.

Czysta Karta | DramioneWhere stories live. Discover now