POSŁOWIE

802 31 43
                                    

Szkice do "Czystej Karty" powstawały już w 2016 roku, ale do tego opowiadania przyszło mi wrócić dopiero w grudniu 2019 roku, gdy byłam w tym przysłowiowym już w internetowym slangu dark place — trzy ostatnie lata nie były moimi najlepszymi i w końcu wybiły śmierdzącym szambem, a ja wróciłam na stare śmieci i pilnie potrzebowałam czegoś, co pomogłoby mi zająć myśli i spędzić wolny czas, którego zaraz miałam mieć aż za dużo.

Znając mnie tylko z mojego opisu w profilu i sposobu, w jaki wchodziłam z Wami w interakcje, zapewne mogłyście tego nie zauważyć, ale ja, śledząc uważnie te dwa i pół roku pisania, rozciągające się przez trzydzieści pięć części z prologiem i epilogiem włącznie, i chyba trochę siebie znając, widziałam dokładnie, że kolejne grupki rozdziałów dzieliły się na etapy w jakiś pokrętny sposób odpowiadające mojemu samopoczuciu i temu, co działo się w moim życiu.

Zatem pierwsze rozdziały były czarne — wtedy powrócił pewien mój stary, uśpiony problemik natury zdrowotnej, rzuciłam studia, zerwałam parę złych i parę dobrych znajomości, straciłam złudzenia, które chciwie łykałam jako nieuleczalna idealistka. Wcześniej w jakiś sposób minęły trzy lata życia, z czego dwa były jak sen i nie potrafię nawet powiedzieć, co konkretnego mi się wtedy przydarzyło, oprócz chronicznego zmęczenia, intensywnego dojrzewania i ustawicznych wagarów; trzeci rok, kiedy postanowiłam wziąć życie za rogi i który zrobił ze mnie skrajnego pracoholika, którym do tej pory jestem, zakończył się znów spektakularną katastrofą.

Potem były rozdziały konsolacji — nie tylko dla Draco, ale i dla mnie. Draco próbował zrozumieć siebie — ja też. Powoli wychodziliśmy na prostą. Bardzo lubię te rozdziały.

Trzynasty był przypadkiem, z dialogiem napisanym w nagłym przypływie wesołości. Czternasty był jednym z najważniejszych i mój nastrój, jak sądzę, był idealny, by uchwycić tamte emocje w wystarczający sposób. Piętnastego rozdziału nie lubię do tej pory. Miałam wtedy ogólny spadek formy, nie tylko pisarskiej, i siedziałam nad nim całe wieki. Moje emocje skakały wtedy jak na trampolinie.

Szesnasty napisałam pod wpływem nagłej inspiracji jedną piosenką i chyba do tej pory jest moim ulubionym — a przynajmniej wydaje mi się, że to właśnie tam znajduje się jeden z dwóch ulubionych akapitów, jakie udało mi się wysmarować (ten pierwszy jest w rozdziale szóstym, ale przyznaję, że nie był do końca napisany na potrzeby tej pracy, a wzięty żywcem z moich krótkich form, które czasem notuję pod wpływem wrażeń). W międzyczasie poznałam podłoże swoich problemów, uzmysłowiłam sobie parę rzeczy, a parę spraw nazwałam po imieniu. To dużo dało. Nazywanie rzeczy po imieniu zawsze dużo daje. Wróciłam do zapisywania tych wszystkich objawień dnia codziennego w pamiętniku. Papier. Niesamowita jest jego uzdrawiająca moc.

Wraz z siedemnastym ostatecznie wyszłam z zakrętu; trochę poobijana, bo wcześniej przecież jeszcze złapałam poślizg i na przełomie zimy i wiosny zeszłego roku wykręciłam ostatniego dokumentnego spina, ale wreszcie się stamtąd wygramoliłam. Te najnowsze rozdziały mają zupełnie inny vibe, chyba nawet nie zawsze lepszy. Może coś w tym jest, że najdziwniejsze, czasami również najlepsze rzeczy tworzy się w największym rozedrganiu i dlatego wydaje mi się, że o ile mój warsztat rozwinął się przez te wszystkie rozdziały, to emocjonalnie ostatnie części odrobinę odstają poziomem. Ale ja już nie jestem więcej rozedrgana — przynajmniej na tę chwilę. W każdym razie nie potrafię jednoznacznie stanąć albo za pierwszym, tym cięższym, albo za drugim, lżejszym vibe'em, bo z drugiej strony — teraz, kiedy jestem psychicznie w tym drugim, ciężko jest mi wracać do tego pierwszego i sama nie do końca rozumiem, jak napisałam tak ociekające krwią rozdziały jak piąty czy szósty. Czuję się z nimi trochę dziwnie i nie wiem, jak przetrwam poprawianie ich.

Czysta Karta | DramioneWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu