ROZDZIAŁ XIX

1.2K 72 130
                                    

kiedy oboje nie rozumieją i kiedy nieuchronnie zmierzamy ku przeznaczeniu


Pogoda poprawiała się z każdym dniem i wiosna dawała o sobie znać coraz dosadniej — w delikatności pierwszych zielonych pąków na koronach drzew, w błękicie nieba, w łagodności pierwszych ciepłych deszczyków i entuzjazmie ptaków wyśpiewujących co ranek swoje najukochańsze, wiosenne hosanny.

Ale Hermiona nie cieszyła się z nadejścia jej ulubionej pory roku. Sytuacja w namiocie zmieniła się diametralnie — jakby wbrew wiośnie wszystkie przełamane wcześniej lody znowu grubą, twardą taflą postawiły nieprzekraczalną granicę. Hermiona mogła spodziewać się wszystkiego, ale nie takiego obrotu spraw.

Nie był to, rzecz jasna, powrót do ich trudnych początków — Draco już nigdy więcej nie miał traktować jej tak podle, jak to do niedawna miewał w zwyczaju. Czuła jednak, że coraz silniejsza nić porozumienia, która ich połączyła, w którymś momencie pękła — a wraz z jej pęknięciem zniknęły rozmowy o niczym, ukradkowe uśmiechy towarzyszące najbardziej okrutnym żartom, niewinne przekomarzanki i — to przede wszystkim — ta cudowna naturalność, którą zaczęła cechować się ich relacja, a której tak bardzo brakowało jej w codziennym obcowaniu z drugą osobą, zanim ją wreszcie wypracowali.

A jednak — chyba nie ta jego nieoczekiwana zmiana była najdziwniejsza. Bo przy tym wszystkim podświadomość szeptała jej, że przecież powinna się była tego spodziewać, a to już stanowczo wytrącało ją z równowagi.

Dlaczego? Co się zdarzyło? Nie była tamtego wieczora — bo to zmieniło się chyba właśnie wtedy — aż tak pijana, by przestać kontaktować. Zresztą, w ogóle nie czuła się pijana, a nawet uważała, że dobrze zapamiętała każdy drobny szczegół tamtego wyjścia. Wydawało jej się, że świetnie się bawili, a potem...? A potem on tak po prostu, bez żadnego ostrzeżenia, zamknął się w sobie i nie otworzył po dziś dzień.

Nie mogła też pozbyć się myśli, że nie tylko on się zmienił, ale i ona spoglądała na niego inaczej. Nie potrafiła tego wytłumaczyć nawet samej sobie, nie umiała zidentyfikować tego dziwnego uczucia... tęsknoty? zażyłości? zwykłego przywiązania? Może było to wynikiem jego ponownego powrotu do swojej skorupy chłodu — może dopiero wtedy przekonała się, jak bardzo mogło go jej brakować.

Wiosenna polana rozkwitała stopniowo jak najdorodniejszy, różany kwiat — ale nie rozkwitała przed nimi, tylko przed każdym z osobna. Hermiona siedziała zwykle przy przeniesionym z namiotu stole, a on, jeżeli w ogóle usiadł wraz z nią, to na przeciwnym jego krańcu. Najczęściej jednak siadał pod drzewem na skraju polany i udawał, że był niezwykle zajęty lekturą, dystansując się na tyle, na ile pozwalały mu warunki.

— Właściwie dlaczego przestałeś ćwiczyć patronusa? — zagaiła przyjaźnie, kiedy spostrzegła, że nie przekręcił kartki swojej książki już od dobrych pięciu minut. Draco nie zaszczycił jej spojrzeniem i odpowiedział pytaniem:

— Ile razy można rzucać to samo zaklęcie?

— Wcześniej ci to nie przeszkadzało — bąknęła.

— W końcu musiało zacząć. — Zamknął książkę i podniósł się z ziemi. — To i tak nie ma sensu.

Draco z kolei upatrywał przyczyny swych nieszczęść w dwóch rzeczach. Po pierwsze, nigdy nie przyszłoby mu do głowy tak wariować, gdyby przebywał w normalnym otoczeniu, poza przekraczającymi dopuszczalną normę dawkami Granger w wysokim stężeniu, i to dwadzieścia cztery godziny na dobę. Po prostu brakowało mu innego towarzystwa, to wszystko. Może przez moment rzeczywiście wydawało mu się, że żywił wobec Granger jakieś... odrobinę wyżej idące sympatie, ale, tak na dobrą sprawę, co w niej było takiego niezwykłego? Bystrość i inteligencja? Chyba raczej wściubianie nosa w nie swoje sprawy i zarozumialstwo. Poczucie humoru i cięty język? To się nazywało złośliwość i bycie wredną wiedźmą. Siła? Swoboda i naturalność w ich wzajemnych kontaktach? Oczywiście, że nie robiło to na nim wrażenia. No i na pewno nie te puszyste włosy, które upodabniały ją do pisklęcia puchacza, ani ciepłe, brązowe oczy, ani rumieńce i te pyszałkowate uśmiechy. No i ostatecznie, na szczodrego Merlina, był przecież Draco Malfoyem — nie było opcji, żeby ktoś taki jak on mógł ulec podobnemu obłędowi. Bo to był wyłącznie czysty obłęd, od którego po prostu musiał się uwolnić. Wtedy wszystko wróciłoby do normy.

Czysta Karta | DramioneWhere stories live. Discover now