ROZDZIAŁ XI.1

1.5K 82 338
                                    

kiedy następuje coś w rodzaju przełomu, chyba


Ostatnie dni były długie i jednostajne, a Draco Malfoy stał się właściwie w starym namiocie Perkinsa jedynie gościem, pojawiającym się tam tylko na noclegi i ewentualnie posiłki, które zresztą i tak ledwo co ruszał; właściwie żywił się przez większość czasu samą wodą, czasem przegryzając jedynie jakąś tam fasolką z puszki, i Hermiona zastanawiała się tylko, kiedy zostaną po nim sama skóra i kości. Trochę się martwiła.

Rano przygotowywał posiłki i kontrolował powolny proces gojenia się jej ran, uporczywie nie zaglądając nawet pod tajemniczy bandaż na jej przedramieniu. Niejednokrotnie już korciło ją, by zajrzeć podeń w czasie jego nieobecności, ale koniec końców zadecydowała, że Malfoy wiedział, co robił i jeśli nie ruszał na razie tego mitycznego obrażenia, to tylko dlatego, że miało to swoje racjonalne wytłumaczenie. Hermiona nie żyła w tym czarodziejskim świecie od wczoraj; wiedziała, że magia to nie tylko wyciąganie monet zza uszu i transmutowanie poduszki igieł w jeża, ale też potężne klątwy i okrutne uroki, których nie warto było ruszać w niewłaściwym czasie.

Kiedy Malfoy wykonał swój poranny obchód oraz poczynił pranie i toaletę, zwykle wychodził i spędzał całe dnie na zewnątrz, a co tam robił — to wie tylko jeden Merlin. Hermiona zaczęła już się przyzwyczajać do jego nieobecności, umiłowania samotności i tej ponurej aury, którą wokół siebie roztaczał. Ogólnie rzecz biorąc była też o wiele mniej dociekliwa w stosunku do jego osoby. Dowiedziała się już raczej wszystkiego, czego chciała i czego w ogóle miała możliwość się dowiedzieć. Nie wierzyła, by mogła wydusić z Malfoya więcej szczegółów, ale przynajmniej potwierdziła swoją teorię o przysiędze wieczystej. To potwierdzenie dało jej spokój umysłu.

I jeśli miałaby podsumować Dracona Malfoya w jednym zdaniu, zrobiłaby to w ten sposób: przewrażliwiony na swoim punkcie, skrzywdzony dzieciak, którego życie nagle pozbawiło wszelkich złudzeń. Temat — przynajmniej na razie — uznała za wyczerpany, wymieniła go więc na snucie przypuszczeń o Ronie i Harrym, o tym, gdzie w tej chwili mogli się znajdować, a także — to przede wszystkim — gdzie mogły ukrywać się horkruksy i w jaki sposób mogła przysłużyć się misji znalezienia ich. Zapisywanie wszystkich swoich spostrzeżeń na pergaminie, a potem analiza ich i wyciąganie odpowiednich wniosków były skutecznym zabijaczem czasu, ale przy tym, niestety, nie prowadziły do żadnych większych odkryć. Hermiona nie poddawała się jednak łatwo — taka była już jej natura. Ślęczała więc nad swoimi notatkami dzień w dzień przez bite kilka godzin, tu i ówdzie dopisując jakieś nowe informacje lub domysły, a kiedy miała dość, profilaktycznie rzucała na pergamin odpowiednie zaklęcia ochronne, chowała go pod poduszkę, a za ewentualny obiekt zainteresowań ponownie stawiała sobie osobliwego współlokatora.

Wierzyła w logikę i psychologię, a także w to, że musiał być jakiś sposób — zarówno na Malfoya, jak i na Toma Riddle'a i jego horkruksy.

***

Musiał być jakiś sposób.

Draco siedział po turecku na samym skrawku klifu, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w szumiące przed nim, rosnące sukcesywnie w miarę zbliżania się do wybrzeża fale. Łokieć oparł o kolano, brodę o otwartą dłoń; jego czoło było zmarszczone, a palce wolnej dłoni nieświadomie wystukiwały jakąś melodię o krawędź skały. Ryk oceanu wypełniał powietrze, wprowadzając przyrodę w jakąś cudną jednostajność. Można było uwierzyć, że źdźbła trawy poruszały się w rytm nadany przez wodę.

Musiał być jakiś sposób.

Odpowiednia interpretacja to klucz do sukcesu. Jak on to właściwie powiedział? Największe poświęcenie. Czym jest właściwie to mityczne największe poświęcenie? Że życie? Jakie to było nieprecyzyjne. Draco wolał mieć wszystko czarne na białym; chyba dlatego tak bardzo lubił eliksiry, tę dokładność w odmierzaniu składników i skrupulatność w odliczaniu czasu.

Czysta Karta | DramioneHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin