7. "Pół godziny drogi od Bree"

114 12 24
                                    

- Jesteśmy mniej więcej na wysokości Rivendell, pół godziny drogi od Bree.

Shara wyglądała na naprawdę zadowoloną, przyglądając się mapie rozłożonej na skalnej półce. Ona i Éowina zatrzymały się na chwilę, by skorygować trasę. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, co znaczyło, że kobiety przez większość dnia drogi utrzymywały świetne tempo.

- Jeżeli uda nam się dalej tak szybko przemieszczać, w niecałe pięć dni dotrzemy do Fangornu - rzekła, jednocześnie próbując stopą przytrzymać odległy kraniec mapy, szarpanej przez wiatr.

- To faktycznie świetne wiadomości, pani - odparła Éowina, która właśnie poprawiała paski mocujące bagaże jeźdźczyń do siodeł. Zaśmiała się, słysząc kichnięcie jednego z koni, którego nozdrza zapewne podrażnił pył okrywający trawę, którą właśnie skubał.

- Mówiłam ci już - Shara z niemałym trudem złożyła szeleszczącą głośno papierową mapę i schowała ją do swojej torby. - Jeżeli ty będziesz do mnie mówić pani, ja zacznę robić to samo - posłała półuśmieszek swojej kompance podróży.

- Nie, pani, to by nie było odpowiednie - zmieszała się i uśmiechnęła, rumieniąc się. - Sharo. To by było nieodpowiednie, Sharo.

- Widzisz? Od razu obie czujemy się lepiej - królowa wskoczyła lekko na siodło i przypięła torbę za sobą.

- A zatem? - Éowina chwyciła wodze swojego wierzchowca, który już palił się do powrotu do ojczystego kraju - Dokąd teraz? - Shara z zaskoczeniem zrozumiała, że koń księżniczki rozumie, że wraca do Rohanu. Nagle zatęskniła do Romy, swojej towarzyszki wyprawy do Ereboru. Tamta klacz była przecież równie inteligentna. Kobieta pogłaskała miękką sierść swojego nowego wierzchowca i odrzekła:

- Do Bree, tak myślę. Możemy tam zjeść kolację, przenocować, a rano zrobić zapasy na dalszą drogę. Niestety, to miasteczko będzie dla nas ostatnią taką okazją na trasie.

- Dobrze, w takim razie jedźmy do Bree - rzekła zgodnie Éowina i obie spięły konie, ruszając.

---

Do bramy miasta dotarły tuż po zapadnięciu zmroku. Zwolniły z galopu i zatrzymały się, przygotowując do rozmowy ze strażnikiem. Shara zapewniła Éowinę o tym, że wie, w jaki sposób z nim pertraktować i że na siebie bierze tę rozmowę. Odchrząknęła, słysząc odgłos odsuwanej zasuwki w niewielkim okienku w drzwiach. Żeby zobaczyć twarz swojego rozmówcy, Shara musiała mocno się schylić. Oparła dłonie na kolanach i uśmiechnęła się z sympatią do mężczyzny po drugiej stronie. Ten spojrzał na nią niechętnie i uniósł brew, przyglądając się kosztownym strojom kobiet i stojącym obok nich, rżącym koniom o lśniącej sierści.

- Bramy miasta o tej porze są zamknięte. Odejdźcie, jeśli nie chcecie zwady - warknął niskim głosem.

- Nie chcemy zwady, dobry panie. Ale chcemy, ja i moja towarzyszka, wejść do gospody. Mogłybyśmy pierwszy raz od wielu dni zjeść ciepłą strawę i przyłożyć głowę do poduszki, zamiast zimnego kamienia - zgrabnie skłamała Shara, jednocześnie z rozbawieniem przypominając sobie, że jeszcze tego samego dnia jadła obfite śniadanie w pałacu.

- Przyjdźcie jutro, wtedy was wpuszczę - strażnik chciał zamknąć okienko, jednak Shara chwyciła mocno drewnianą osłonkę i przytrzymała ją. Mężczyzna nie wydawał się już znudzony, a prawdziwie rozzłoszczony. Królowa dostrzegła, że Éowina za jej plecami poruszyła się niespokojnie i musnęła palcami rękojeść swojego miecza. Shara jednak wolną dłonią za plecami dała jej sygnał do zachowania spokoju.

- Och, nie sądzę, żeby mogło ci się to opłacić - rzekła słodkim, miękkim głosem, jednocześnie wyciągając swój miecz z pochwy. - Jak ci na imię?

Cień MordoruWhere stories live. Discover now